geopolitical-traveler2Od wydawcy: Oto szósta część z serii raportów specjalnych, które dr Friedman przedstawi nam w ciągu nadchodzących kilku tygodni z podróży, którą odbył do Turcji, Mołdawii, Rumunii, Ukrainy i Polski. W ramach tej serii, dr Friedman podzieli się swymi spostrzeżeniami na temat geopolitycznych imperatywów dla każdego z tych krajów i zakończy ją refleksjami z całej podróży oraz wnioskami, które z niej wypływają dla Stanów Zjednoczonych.

friedmanGeorge Friedman

W dosłownym tłumaczeniu, nazwa “Ukraina” oznacza “na skraju”. To kraj na skraju innych państw, czasem część jednego z nich, a jeszcze częściej przez inne podzielony. W XVII i XVIII wieku, Ukraina podzielona była przez Rosję, Polskę i Imperium Osmańskie. W wieku XIX między Rosję i Austrowęgry. A w XX wieku, pomijając krótki okres niepodległości po Pierwszej Wojnie Światowej, stała się częścią Związku Radzieckiego. Przez wieki całe Ukraina była na skraju imperiów.

Mój ojciec urodził się na Ukrainie w 1912 roku, w karpackim mieście, które obecnie nazywa się Użhorod. Gdy się rodził było ono częścią imperium austrowęgierskiego, a zanim skończył dziesięć lat, granica przesunęła się o kilka kilometrów na wschód, więc rodzina mojego ojca przeniosła się o kilka kilometrów na zachód. Mój ojciec twierdził, że posługuje się siedmioma językami (węgierskim, rumuńskim, słowackim, polskim, ukraińskim, rosyjskim i jidysz). Jako dziecko byłem pod wielkim wrażeniem jego erudycji. Dopiero później odkryłem, że jego językowe umiejętności ograniczały się do takich zwrotów jak “Ile chcesz za tego chuderlawego kurczaka?” oraz “Proszę, nie strzelaj”.

Rzeczywiście w tych tak nietrywialnych sprawach umiał się porozumieć we wszystkich wymienionych językach. Oto powód: dziś Użhorod leży na granicy ze Słowacją, około 30 mil od Polski, 15 mil od Węgier i 50 mil od Rumunii. Gdy mój ojciec dorastał, granice ciągle się przesuwały i ważne było by te języki przynajmniej rozumieć. Nie mógł być pewien co do tego czyim obywatelem lub poddanym będzie w następnej kolejności, ani kto będzie jako następny celował do niego z karabinu.

Mój ojciec żył na skraju, aż w 1941 roku przyszli Niemcy i zmietli wszystko co stanęło na ich drodze, i potem aż w 1944 r. wrócili Sowieci i też zmietli wszystko co stanęło na ich drodze. Był jednym z tych dziesiątków milionów, którzy żyli i umarli na skraju. Pewnie nie ma na świecie zbyt wielu miejsc, gdzie życie na skraju utożsamiane było z takim cierpieniem jak na Ukrainie. Ukraina znalazła się między młotem Stalina a kowadłem Hitlera, między zaplanowanymi klęskami głodowymi a jawną rzezią, od której ratunkiem okazała się rozdzierająca serce niedola post-stalinowskiego komunizmu. Żaden kraj w Europie nie wycierpiał w XX wieku bardziej niż Ukraina. Między 1914 a 1945 rokiem Ukraina przeszła przez prawdziwie piekielną gehennę.

Rządźcie nami

Co dziwne, Ukraina została ukształtowana przez Normanów, którzy zjechali z północy i założyli tu swe faktoria[1], koniec końców rządząc niektórymi z lokalnych społeczności. Jak podaje wczesna historia, plemiona tubylcze tak oto ich do siebie zaprosiły: „Nasz kraj jest wielki i bogaty, lecz nie ma w nim prawa. Przybywajcie i rządźcie nami”. Czy było tak rzeczywiście to kwestia do dyskusji, jak pisze Anne Reid, autorka znakomitej książki, zatytułowanej “Borderland: Journey through the History of Ukraine”[2]. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, ponieważ ludy te przybyły tu w charakterze handlowców, nie pogromców, i zbudowały Kijów w miejscu, gdzie zwęża się niezwykle szeroki Dniepr.

ukraina-mapa

Faktem jest, że niewielu historyków wątpi, iż taką lub podobną ofertę w ogóle złożono. Jestem w stanie wyobrazić sobie mieszkańców kraju, który z czasem stał się Ukrainą, składających taką ofertę w sposób, jakiego nie byłbym w stanie sobie wyobrazić w innych miejscach na świecie. Ten równinny kraj składa się z konfliktów wewnętrznych i niezgody, a tęsknota za cudzoziemcami, którzy przyjdą i ustabilizują te żyzne ziemie nie jest dla Ukraińców uczuciem obcym. Na tym podłożu wyrosła Ruś Kijowska, prekursor nowoczesnej Ukrainy, Rosji i Białorusi. Od niepamiętnych czasów toczy się debata o tym, czy to Ukraina stworzyła Rosję, czy na odwrót. Uznajmy, że rozwinęły się razem. Ten fakt jest ważniejszy od tego, kto co komu zrobił.

Rozważmy sposób w jaki podobno obrały religię. Włodzimierz, władca pogański[3], uznał, że jego kraj potrzebuje współczesnej religii. Rozważał Islam, ale odrzucił tę religię, bo lubił i chciał pić alkohol. Rozważał Katolicyzm, ale i ten odrzucił, bo miał wiele konkubin i nie chciał rezygnować z tego rodzaju uciech. Wreszcie zdecydował się na ortodoksyjną odmianę Chrześcijaństwa, ponieważ uznał ją za zarówno piękną jak i elastyczną. Jak wskazuje Reid, pociągnęło to za sobą głębokie konsekwencje: „Wybierając Chrześcijaństwo zamiast Islamu, Włodzimierz na zawsze ulokował swe ambicje w Europie, nie w Azji, a przyjmując Chrześcijaństwo z Bizancjum, nie z Rzymu, powiązał przyszłość Rosji, Ukrainy i Białorusi ortodoksyjnością, fatalnie oddzielając ich od katolickich sąsiadów – Polaków.”[4] Podejrzewam, że choć Włodzimierz lubił alkohol i kobiety, najbardziej zależało mu na znalezieniu równowagi w swym międzymocarstwowym położeniu, a wybrał Bizancjum właśnie po to, by stworzyć Ukrainie pewną przestrzeń.

Ukraina, Europa i Rosja

Dziś Ukraina znów jest na skraju i znów próbuje znaleźć swą przestrzeń. Jest na skraju Rosji i na skraju Europy, tak jak kiedyś. Unikatowość jej położenia polega na tym, że od osiemnastu lat jest niepodległa. To od wieków najdłuższy okres niezależności Ukrainy. Najbardziej jednak uderzające jest w Ukrainie to, że choć zdaje sobie cenić swą niepodległość, debata wewnątrz kraju koncentruje się na tym, z jakim zagranicznym tworem się zestroić. Mieszkańcy zachodniej Ukrainy chcą być częścią Unii Europejskiej, a ci na wschodzie kraju chcą zbliżyć się z Rosjanami. Ukraińcy chcą zachować niepodległość, ale nie w takim klasycznym tego słowa znaczeniu.

Jest tu pewna asymetryczność. Wielu Ukraińców chce przyłączenia do Unii Europejskiej, co w sumie jest w odniesieniu do Ukrainy dość niejednoznaczne. Z drugiej strony, Rosji zależy na Ukrainie tak bardzo jak samym Ukraińcom, i było tak od zawsze. Ukraina jest równie ważna dla narodowego bezpieczeństwa Rosji jak Szkocja dla Anglii czy Teksas dla Stanów Zjednoczonych. W rękach wroga miejsca te stanowiłyby egzystencjalne zagrożenie dla tych trzech krajów. Zatem bez względu na plotki ani Szkocja, ani Teksas nie przejdą w niczyje ręce. Ani też Ukraina, nawet gdyby Rosja maczała w tym palce. I ta rzeczywistość kształtuje fundament życia Ukrainy. W takim właśnie fundamentalnym sensie, geografia określiła granice narodowego bezpieczeństwa Ukrainy, a tym samym również życia Ukraińców.

Z czysto strategicznego punktu widzenia, Ukraina jest czułym punktem Rosji. Zdominowana przez Rosję, Ukraina jest punktem zaczepienia dla interesów Rosji na Karpatach. Góry te można spenetrować, choć niełatwo. Jeśli zaś Ukraina byłaby zdominowana przez któreś zachodnie mocarstwo, południowa flanka Rosji (i Białorusi) otworzyłaby się szerokim łukiem od granicy z Polską na wschód aż do Wołgogrodu, i dalej na południe aż po Morze Azowskie. Zatem łuk ten miałby ponad tysiąc mil długości, z których 700 leżałoby na terenie samej Rosji. A na dodatek niewiele tu naturalnych barier.

Ukraina to dla Rosji kwestia fundamentalnego bezpieczeństwa narodowego. Dla mocarstwa zachodniego Ukraina stanowiłaby jakąkolwiek wartość jedynie wtedy, gdyby dane mocarstwo planowało skutecznie zagrozić lub też zniszczyć Rosję, jak na przykład Niemcy z okresu Drugiej Wojny Światowej. Jak na tę chwilę, biorąc pod uwagę fakt, że nikt w Europie czy Stanach Zjednoczonych nie planuje akcji militarnej przeciwko Rosji, Ukraina nie jest niezbędnym aktywem. Lecz z rosyjskiego punktu widzenia, jest absolutnie niezbędna, bez względu na to, co ktokolwiek o tym myśli w tej chwili. W 1932 roku Niemcy w ogóle się nie liczyły, a jeszcze przed 1941 rokiem podbiły kontynent europejski i przedarły się daleko wgłąb Rosji. Jedno, czego Rosja nauczyła się ze swej długiej i bolesnej historii to tego, by nigdy nie opierać swych planów o to co inni w danym momencie mogą zrobić lub co w danym momencie myślą. I to właśnie dlatego przyszłość Ukrainy nigdy nie była i nie będzie dla Rosji zwyczajną kwestią.

Oczywiście chodzi też o coś więcej. Ukraina kontroluje dostęp Rosji do Morza Czarnego, a przez to i Śródziemnego. Porty w Odessie i Sewastopolu dają militarny i handlowy dostęp do eksportu, zwłaszcza z Rosji południowej. Jest to również absolutnie krytyczna trasa rurociągu przesyłającego energię do Europy, czyli kwestia dla Rosji handlowo i strategicznie niezbędna, jako że energia stała się głównym ogniwem kontroli nad innymi krajami, w tym również Ukrainą.

To właśnie dlatego ukraińska Pomarańczowa Rewolucja z 2004 roku była istotnym momentem w transformacji rosyjskiej percepcji świata Zachodu i jego związku z Ukrainą. Po rozpadzie Związku Radzieckiego, rządy Ukrainy pozostawały w ścisłych relacjach z Rosją. W wyborach prezydenckich z 2004 roku, pozornie prorosyjski kandydat, Wiktor Janukowicz, wygrał wybory, które wielu uznało za sfałszowane. Tłumy wyległy na ulice i zmusiły Janukowicza do rezygnacji, zastępując jego władzę prozachodnią koalicją.

Rosjanie zarzucili światu, że ta pokojowa rewolucja została zaaranżowana przez zachodnie agencje wywiadu, zwłaszcza CIA i MI6, które zasiliły kiesy prozachodnim organizacjom pozarządowym i partiom politycznym o podobnym im poglądom. Bez względu jednak na to, czy było to działanie wywiadu, czy czysto otwarte działanie, bez wątpienia pieniądze ze Stanów Zjednoczonych i Europy popłynęły do Ukrainy szerokim strumieniem. A to, czy ich źródła pochodzą od dobrodusznych reformatorów czy zimnookich agentów CIA nie miało znaczenia, przynajmniej dla Władimira Putina. Dla niego była to próba otoczenia i zniszczenia Federacji Rosyjskiej.

Przez kolejne sześć lat Putin próbował odwrócić wynik Pomarańczowej Rewolucji, działając zarówno otwarcie, jak i skrycie celem rozbicia koalicji i ustanowienia na Ukrainie rządów prorosyjskich. Po wyborach z 2010 roku Janukowicz powrócił do władzy co w oczach Rosji zapobiegło niebezpieczeństwu. Wiele spraw się wówczas odwróciło. Stany Zjednoczone zajęte były Irakiem i Afganistanem, więc nie mogły stawić Rosji czoła w sprawie Ukrainy. Po kryzysie z 2008 roku Niemcy zbliżyły się z Rosją, a rosyjscy oligarchowie mieli bliskie powiązania finansowe i polityczne z oligarchami ukraińskimi, którzy wpłynęli na wyniki wyborów. Jest w Ukrainie spora frakcja prorosyjska, która szczerze chce powrotu swego kraju do ścisłych związków z Rosją. Ponadto, rozczarowanie rozlało się po kraju szeroką falą po tym, jak Zachód odmówił Ukrainie jakże istotnej pomocy.

Po Pomarańczowej Rewolucji

Tego samego dnia, którego przyjechaliśmy do Kijowa, miały tu miejsce dwa wydarzenia. Po pierwsze, odbywały się tu demonstracje oprotestowujące podatkową politykę rządu. Po drugie, Janukowicz brał udział w szczycie Unii Europejskiej w Belgii. Obie te sprawy ożywiły ukraińską frakcję proeuropejską, której celem wciąż jest możliwość odtworzenia Pomarańczowej Rewolucji, i której zdaniem Ukraina musi stać się członkiem Unii Europejskiej. Obie te kwestie są ze sobą ściśle powiązane.

Demonstracje związane były ze zmianą prawa podatkowego, które zwiększało opodatkowanie właścicielom małych przedsiębiorstw. Główny wiec odbył się na wielkim placu; powiewały tam flagi narodowe i widać też było wiele transparentów. System nagłośnienia był świetny, zatem przemowy słychać było doskonale. Gdy powiedziałem prozachodniemu dziennikarzowi, że wiec zdawał mi się być świetnie zorganizowany i hojnie dofinansowany zapewnił mnie, że wcale tak nie było. Nie uczestniczyłem nigdy w demonstracjach na Ukrainie, ale widziałem wiele innych na całym świecie, z których większość dałoby się opisać zwrotem, jakiego używają niektórzy mieszkańcy Teksasu: „kozie rodeo”. Nigdy nie widziałem kozich rodeo, ale spodziewam się, że nie są one doskonale zorganizowane. Podczas tej demonstracji nie odniosłem wrażenia, że jest to kozie rodeo.

Wbrew pozorom to ma znaczenie. Gdzieś wśród osób nastawionych prozachodnio wznieciło się podniecenie, że może demonstracja ta przerodzi się w kolejną Pomarańczową Rewolucję. Niektórzy demonstranci rozstawili na noc namioty, poszły również emocjonalne plotki, że policja blokowała autobusy pełne demonstrantów uniemożliwiając im dojazd na wiec. Oznaczałoby to, że gdyby nie zainterweniowała policja demonstracja mogłaby być jeszcze większa, i że rząd obawiał się kolejnego masowego ruszenia.

Ja jednak nie odniosłem takiego wrażenia. Sporo było policji w bocznych uliczkach, ale na luzie i bez sprzętu antybojówkowego. Mówiono mi, że ci uzbrojeni przyczajeni byli z zaułkach i innych miejscach, ale nie miałem pewności. Jednak ta demonstracja uderzyła mnie jako aż prawie zanadto dobrze zorganizowana. Demonstracje zorganizowane z pasją i prawie spontanicznie są zwykle niestaranne, tłumy bardziej zniecierpliwione, a policja bardziej spięta. Jako obserwator z zewnątrz odniosłem wrażenie, że była to bardziej podjęta przez przywódców różnych organizacji i partii politycznych próba wygenerowania poczucia napięcia politycznego niż zorganizowania spontanicznego wydarzenia. Dało się jednak wyczuć we frakcjach przeciwrządowych odrobinę nadziei na to, że może znów zaczyna się coś wielkiego. Pod moim naciskiem, jeden z dziennikarzy powiedział, że daje 5% szans, że rozrośnie się to do rozmiarów powstania.

Odniosłem wrażenie, że to burza w szklance wody, ale nie miałem w tym stuprocentowej słuszności. Janukowicz podał później do publicznej wiadomości, że nowe prawo podatkowe może nie wejść w życie. Powiedział, że zależeć to będzie od działania Parlamentu, a tego nie można spodziewać się w najbliższym tygodniu. Dał jednak do zrozumienia, że spróbuje przynajmniej odłożyć je w czasie, o ile w ogóle go nie obalić. Oczywiste się staje, że on akurat nie uważał tych demonstracji za coś trywialnego. Bez względu na to, czy koniec końców przychyli się do żądań demonstrantów, czy nie, uznał za ważne, by odnieść się do tej kwestii.

Sny o Europie

W tym samym dniu, kiedy rozpoczęły się demonstracje Janukowicz wyjechał do Brukseli na rozmowy o członkostwie Ukrainy w Unii Europejskiej. Miałem okazję spotkać się z urzędnikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych tuż przed wyjazdem do Brukseli. Za czasów poprzedniej administracji również pracował w ministerstwie. Jest też członkiem grupy, która zaangażowana była w wiele programów organizowanych przez Stany Zjednoczone i Europę mających na celu krzewienie idei Zachodu wśród mieszkańców Europy Wschodniej. Sam zresztą również za takiego krzewiciela się uważał. Dowiedziałem się od niego dwóch rzeczy: Janukowicz albo po prostu nie przeprowadzał ideologicznych czystek w swoich szeregach, albo chciał mieć jakieś przełożenie na obóz prounijny.

Z mojego, amerykańskiego punktu widzenia, Unia Europejska to twór w najlepszym razie nieco zmurszały, a w najgorszym chwiejny. W Stambule spotkałem się z kilkoma europejskimi przywódcami finansowymi, którzy w naszych dawnych dyskusjach zbywali mój negatywizm wobec Unii Europejskiej jako wyraz rzekomego braku wyrobienia. Tym razem już byli znacznie mniej pewni swego, a nawet prawili o możliwości upadku euro oraz innych ekstremalnych ewentualnościach. Na przestrzeni ostatnich kilku lat przebyli długą drogę, by dojść do tych wniosków. Jednak co było dla mnie fascynujące to fakt, że urzędnik ukraińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych ani nie był poruszony sytuacją w Irlandii, ani nie dostrzegał związku pomiędzy tym a apetytem Unii Europejskiej na członkostwo Ukrainy. Dla niego jedno nie miało nic wspólnego z drugim.

Problemy Unii Europejskiej nie dotarły do proczłonkowskich Ukraińców jako coś, co zmienia zasady gry. Nawet w myślach nie powątpiewali w to, że chcą przyłączenia do Unii, ani też, że barierą wejścia w poczet członków jest spełnienie jej oczekiwań. Idea, że kryzysy w Irlandii i Grecji zadały ekspansji Unii Europejskiej śmiertelny cios jest dla Ukrainy wprost nie do pojęcia. Unia Europejska nie będzie przechodzić żadnych strukturalnych zmian. Nic co działo się w Unii Europejskiej nie wpłynęło w oczach Ukrainy na jej atrakcyjność i otwartość na nowych członków. Chodzi li tylko o to, by Ukraina spełniła oczekiwania.

W wielu krajach, które odwiedziliśmy różnice w podejściu do członkostwa w Unii Europejskiej były czysto klasowe. Elity polityczne i gospodarcze są entuzjastycznie nastawione, a klasy niższe bardziej zachowawcze. W Ukrainine mamy dodatkowo do czynienia z rozziewem regionalnym. Jedna trzecia terenu kraju położona na wschodzie silnie nastawiona jest na Rosję, nie na Zachód. Zachodnia jedna trzecia jest z kolei nastawiona na Zachód. Centrum kraju przychyla się ku Zachodowi, ale jest podzielone. Podziały językowe również układają się wzdłuż tych płaszczyzn: największe skupienie Ukraińców mówiących w rdzennym języku jest na zachodzie kraju, a tych, którzy posługują się językiem rosyjskim – na wschodzie. Rozziew ten dało się również zauważyć w wynikach wyborów z 2010 roku. Janukowicz wygrał na wschodzie, a Tymoszenko na zachodzie. Jednak poparcie na wschodzie dla Partii Regionów i Janukowicza było miażdżące.

Podział ten definiuje wewnętrzną i zagraniczną politykę Ukrainy. Janukowicz postrzegany jest jako ktoś, kto został wybrany by odrzucić idee Pomarańczowej Rewolucji. Ci, którzy rewolucję wspierali są jego zagorzałymi przeciwnikami i wierzą, że Janukowicz jest narzędziem w rękach Rosji. Co ciekawe, Polska tego w ten sposób nie postrzegała. Członkowie polskiego rządu i dziennikarze sugerowali, że Janukowicz grał bardziej skomplikowaną grę próbując zbalansować sytuację Ukrainy między Europą a Rosją.

Bez względu na to, co zamierza Janukowicz trudno mi dostrzeć jasną linię balansu, ponieważ albo Ukraina wstąpi do Unii Europejskiej, albo nie. Podejrzewam, że w obiegowej opinii Janukowicz spróbuje przystąpić do Unii Europejskiej, ale jego wniosek zostanie odrzucony. Będzie zatem balansował między dwoma grupami i to jest jedyna możliwa linia. Oczywiście nie jest zainteresowany członkostwem w NATO, ale nie odrzuca Unii Europejskiej.

Spotkałem się z grupą młodych analityków finansowych i handlowców. Sugerowali, że Ukraina podzieli się na dwa kraje: Ukrainę Wschodnią i Zachodnią. Idea ta jest dość nośna tak w samej Ukrainie jak i poza jej granicami. Z pewnością pasuje też do ukraińskiej tradycji bycia na skraju lub w podziale między Europą i Rosją. Rzecz w tym, że nie ma jasnej geograficznej granicy między dwoma częściami tego kraju, a jego środek jest sam w sobie również podzielony.

Znacznie bardziej interesująca od spekulacji geograficznych jest ich fiksacja na Warszawie. Pracując z Kijowa ci młodzi analitycy i handlowcy wiedzieli wszystko czego można wiedzieć o rynku Pierwszej Oferty Publicznej (IPO)[5], prywatyzacji i systemie emerytalnym w Polsce, różnych planach emerytalnych i kwotach dostępnych za pośrednictwem tych planów do prywatnych inwestycji. Stało się dla mnie jasne, że byli bardziej zainteresowani zarabianiem pieniędzy na rynkach polskich niż unijnych. Mniej ich również interesowało co dzieje się w polityce Ukrainy, czy co myśli lub planuje Rosja. Są młodzi, interesuje ich handel i wiedzą, kto to był Gordon Gekko[6], więc nie chodzi im jedynie o korzystanie z uroków ukraińskiego życia. Co mnie osobiście najbardziej zaciekawiło to fakt jak niewiele mówi się o oligarchach Ukrainy, a jak wiele o rynkach Warszawy. Możliwe, że oligarchowie są poza ich zasięgiem, a zatem nieważni, ale rzecz w tym, że to Warszawa, nie Unia Europejska czy struktura władzy wewnątrz kraju nadawała sens ich działaniom.

Wielu z tych młodych finansistów marzy o wyjeździe z Ukrainy. Podobnie zresztą jak wielu studentów, których poznałem na uniwersytecie. W każdym przypadku powtarzały się trzy tematy. Po pierwsze, chcieli niepodległej Ukrainy. Po drugie, chcieli przyłączenia ich kraju do Unii Europejskiej. Po trzecie wreszcie, chcieli wyjechać z Ukrainy i zamieszkać gdzieś indziej. Byłem zaskoczony tym, jak niewielka była zbieżność pomiędzy celami narodowymi i ich własnymi. Zdaje się, że biegną one dwoma zupełnie różnymi torami. Koniec końców sprowadza się to do faktu, że budowanie narodu to proces trwający przez całe pokolenia, a pokolenia wczesne harują i cierpią za pokolenia przyszłe. To gorzka do połknięcia pigułka, zwłaszcza w sytuacji, gdy istnieje w dzisiejszych czasach możliwość ułożenia sobie lepszego życia gdzie indziej. Zdaje mi się, że we współczesnej Ukrainie, przynajmniej w jej proeuropejskiej części, istnieje rozziew pomiędzy budowaniem kraju a swojego własnego życia.

Mimo wszystko suwerenność

Jednak ci ludzie byli członkami ukraińskiej klasy prozachodniej, ukształtowanej na uniwersytetach. Ta druga część Ukrainy znajduje się w przemysłowych miastach wschodu kraju. Ludzie ci nie mają nadziei na wyjazd z kraju, choć rozumieją, że ich gałęzie przemysłu nie mogą konkurować z europejskimi. Wiedzą, że Rosja kupi ich produkty i obawiają się, że fabryki europejskie z zachodniej Ukrainy mogą zabrać im pracę. W tej części kraju da się odczuć nostalgię za Związkiem Radzieckim nie dlatego, że ludzie tu mieszkający nie pamiętają horroru czasów stalinowskich, lecz po prostu dlatego, że dekadenckie czasy rządów Leonida Breżniewa były dla nich o wiele bardziej atrakcyjne niż to co było wcześniej i później.

Do nich zaliczają się również oligarchowie. Nie tylko wsiąknęli oni w gospodarkę i społeczeństwo Ukrainy, ale też ściśle wiążą Ukrainę z Rosją. Jest tak dlatego, że najważniejsi ukraińscy oligarchowie powiązani są z Rosją skomplikowanymi układami gospodarczymi i politycznymi stanowiąc szkielet Ukrainy. Gdy szedłem ze znajomym dziennikarzem ulicą wskazał palcem na piękny, choć opuszczony budynek. Powiedział, że bardzo bogaci ludzie kupują je za grosze, nie płacą za nie podatków i nic z nimi nie robią, hamując tym samym jakikolwiek ich rozwój. Unia Europejska ze swymi zasadami transparentności stanowi dla oligarchów bezpośrednie wyzwanie, a ich relacje z Rosją to zwykła codzienność.

Nie wydaje mi się, żeby Rosja próbowała odbudować swoje imperium. Chce jednak mieć swą strefę wpływów, a to zupełnie inna sprawa. Rosjanie nie chcą brać odpowiedzialności za Ukrainę czy inne kraje. Ten rodzaj odpowiedzialności odbierają jako podkopywanie swej własnej rosyjskiej mocarstwowości. Chcą kontrolować Ukrainę na tyle, by zagwarantować sobie, że potencjalne wrogie siły, zwłaszcza NATO czy cokolwiek, w co ta organizacja przerodzi się w przyszłości, nie przejmą nad Ukrainą kontroli. Rosjanie z chęcią uznają wewnętrzną suwerenność Ukrainy do czasu, gdy Ukraina nie stanie się dla Rosji zagrożeniem i do czasu, gdy biegnące przez Ukrainę rurociągi kontrolowane są przez Rosję.

To dość sporo jak na suwerenny kraj, ale Ukraina nie jest zainteresowana niczym więcej niż samą w sobie formalną suwerennością. Najbardziej w tej chwili zaangażowana jest w wybór między Europą a Rosją. Dziwne jest jednak to, że nie ma jasności czy Unia Europejska lub Rosja w ogóle chcą Ukrainy. Unia Europejska nie chce w swoich szeregach kolejnego słabeusza (ma ich już wystarczająco wielu), a Rosja nie chce obciążać się rządzeniem Ukrainą. Nie chce tylko, by ktokolwiek kontrolował Ukrainę celem zastraszenia Rosji, a suwerenność Ukrainy nie zagraża nikomu dopóty dopóki pogranicze jej jest pasem neutralnym.

To zdało mi się być najbardziej interesujące. Ukraina jest niepodległa i myślę, że taka pozostanie. Jej najgłębszym problemem jest to, co z tą niepodległością zrobić, a planować może jedynie w kategoriach jakiegoś innego bytu, w tym przypadku Unii Europejskiej lub Rosji. Wielka wewnętrzna walka Ukrainy nie toczy się o to, jak Ukraina zadba o siebie samą, tylko o to, czy zestroi się z Europą czy z Rosją. W przeciwieństwie do dwudziestego wieku, gdy w odpowiedzi na kwestię zestrojenia się Ukrainy wybuchały wojny, dziś żadna wojna o to nie wybuchnie. Rosja ma to czego chce od Ukrainy, a Europa nie rzuci temu wyzwania.

Ukraina marzy o suwerewnności nie do końca wiedząc co to oznacza. Wspomniałem moim analitykom i finansistom, że niektóre z moich dzieci służyły w wojsku. Byli tym zbulwersowani. Dlaczego ktoś mógłby chcieć iść do wojska? Próbowałem wyjaśnić im powody, które nie miały nic wspólnego z tym, że to mogłaby być dobra praca. Zupełnie się nie zrozumieliśmy. Nie byli w stanie pojąć, że narodowa suwerenność i służba osobista są pojęciami nierozłącznymi. No, ale – jak już powiedziałem – większość z nich chciała przecież wyjechać z Ukrainy.

Ukraina ma swą suwerenność. Lecz do pewnego stopnia miałem poczucie, że chce tę suwerenność oddać, że chce znaleźć kogoś, kto zdejmie z niej ten ciężar. Nie mam jasności co do tego, że ktokolwiek jest chętny tę odpowiedzialność za Ukrainę wziąć. Nie mam też poczucia, że Ukraińcy pojęli prawdziwe znaczenie suwerenności. Dla wielu z nich Moskwa i Warszawa są prawdziwsze niż Kijów.

George Friedman

STRATFOR
221 W. 6th Street, Suite 400
Austin, TX 78701 US
www.stratfor.com

Opracował:

Wojciech Włoch


[1] Faktoria to placówki handlowe w krajach kolonialnych, tu również w bardziej antycznym znaczeniu, przypis tłumacza na podstawie www.wikipedia.org.

[2] „Pogranicze: Podróż przez Historię Ukrainy”, tłumaczenie własne.

[3] Włodzimierz I Wielki, wielki książę kijowski. Zm. 15 lipca 1015r., przypis tłumacza na podstawie www.wikipedia.org.

[4] Tłumaczenie własne.

[5] Initial Public Offer, to niezbędny, pierwszy element procesu wprowadzania akcji spółek do obrotu giełdowego, przypis tłumacza na podstawie www.wikipedia.org

[6] Fikcyjny finansista Wall Street, przypis tłumacza na podstawie www.wikipedia.org

“This report is republished with the express permission of STRATFOR.

stratfor-logo-copy