5-lutego-zadumaJak mam polubić państwo?

(Zawartość merytoryczna, styl lub forma tego materiału mogą odbiegać od standardów przyjętych w dziennikarstwie).

Wszystko zmierza ku temu, bym  został anarchistą. Całe szczęście, że mam już dorosłe dzieci, które pojmują, iż człowiek na starość dziecinnieje. Są wprawdzie wyjątki, ale tylko po to, by potwierdzały regułę.

Mój dramat polega na tym, że za cholerę nie mogę polubić państwa. Za Polskę, jako Ojczyznę, dam się pokroić w paski, posolić i usmażyć, ale z polubieniem państwa polskiego miałem i mam spore kłopoty.

A sprawa ma się tak.
Zainteresowanie sprawami społecznymi pojawiło się u mnie w połowie lat pięćdziesiątych.  Słysząc o wypadkach w Poznaniu (1956) wprawdzie nie rozumiałem o co chodzi, ale ojciec twierdził, że idą lepsze czasy i nie będzie już prześladowany przez państwo jako kułak. Wtedy właśnie pojąłem, że oprócz ludzi jest też jakieś państwo. Później, już na własne uszy, usłyszałem z ust towarzysza Władysława Gomółki (ksywa Wiesław), że państwo dokłada do każdego obywatela (tu padała kwota w złotych). Jako prawie samodzielnie myślący uznałem, że państwo to całkiem dobra rzecz, bo każdemu dokłada. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie niejaki  Jan Pietrzak, który chciał dokładać państwu, lecz ciągle miał z tym kłopoty i państwo uparcie dokładało jemu.  Państwo nie pozwalało, z nieznanych mi przyczyn, dołożyć sobie. W 1968 roku państwo dołożyło studentom i syjonistom, ale ponoć nie o to chodziło.  Wątpliwość wobec instytucji państwa nadal we mnie narastała, ale bez uzewnętrzniania się w postaci buntu. Jednak w świadomości utrwaliło się już na dobre przekonanie, że państwo to „oni”.

O przydatności państwa dla społeczeństwa przekonywał przez dekadę Edward Gierek, lecz nie przekonał i w konsekwencji elektryk musiał przeskoczyć przez płot i wzniecić społeczny bunt. Zadawałem sobie wówczas pytanie, dlaczego już kilka razy ludzie występowali przeciwko własnemu państwu.  Odpowiedź była stosunkowo łatwa: wszystkiemu winna komuna.

Stan wojenny trochę przedłużył agonię PRL-u, ale w końcu uzyskaliśmy upragnioną wolność. Od mechanizmów przeszłości miała nas chronić gruba kreska, a przyszłość mieliśmy budować już sami, bez pomocy towarzyszy. Państwo to my!!! Łza się w oku zakręciła.

Już prawie od dwudziestu lat państwo winno sprzyjać obywatelom, bo jest dla nich.

Uwierzyłem.
Z upływem czasu zauważyłem jednak, że pomiędzy państwem, a mną coś zaczyna zgrzytać. Tu i ówdzie urzędnicy skarbowi doprowadzili do upadku firm, jakiś zdolny informatyk był zmuszony do zmiany kwalifikacji i w efekcie został świniopasem, dalej w instytucjach państwowych obowiązywała zasada „jak się da to się zrobi”.  Odniosłem wrażenie, że nawet niby już moje państwo, ale ma mnie w głębokim poważaniu, ważne są rozgrywki „ na górze”. Nie dokonano żadnych istotnych i koniecznych dla społeczeństwa reform gospodarczych. Nawet widzę, że popierany przeze mnie premier Tusk  myśli jedynie o prezydenturze.

W tym stanie rzeczy mówię  państwu – fuck you.  Sam sobie poradzę.

Onet.pl