Prawdziwy kryzys dopiero nadchodzi i wcale nie dotyczy on wyłącznie banków. W cieniu zeszłorocznych turbulencji na rynkach finansowych, gdy inwestorzy z przerażeniem patrzyli na topniejące rachunki w biurach maklerskich czy gwałtownie spadające wartości jednostek uczestnictwa w TFI czy OFE niemal bez echa przeszły wieści o masowych zamieszkach na całym świecie związanych z brakiem żywności.
Owszem, w telewizji pokazywano trochę obrazków, kiedy wściekły tłum demonstrował na ulicach Kairu czy Dhaki, ale były to raczej tak zwane „zapychacze” czy też ciekawostki niż poważnie dyskutowane problemy, a już zupełnie nie interesowały się tym zagadnieniem media finansowe z przejęciem relacjonujące katastrofę na rynkach finansowych.
Tymczasem aż w 30 krajach rozrzuconych po całym globie od Haiti do Filipin doszło do rozruchów spowodowanych gwałtownym wzrostem cen żywności – w Egipcie pojawiły się nawet ofiary śmiertelne zamieszek, gdy okazało się, że rząd zmniejszył dotacje do chleba i nie wystarczy go dla wszystkich kolejkowiczów. Dlaczego w takim razie nikt w Polsce, ani w bardziej rozwiniętych krajach niespecjalnie zajmował się tą kwestią? Sprawa jest dość prosta – w bogatych społeczeństwach żywność nie stanowi aż tak wielkiej części budżetu domowego jak w biednych i Amerykanów bardziej denerwuje podwyżka cen benzyny niż jedzenia.
(…)
Zbigniew Papiński
całość pod adresem
notowany.pl