Amerykańscy policjanci przecierali oczy ze zdumienia, kiedy przyjechali na miejsce tego wypadku. Prowadzony przez pijanego 20-latka samochód najpierw przejechał znak stopu, odbił się od sterty ziemi, po czym… wyleciał w powietrze i wylądował na pierwszym piętrze domu. Do wypadku doszło w sobotę na Long Island w stanie Nowy Jork.
Latający Jeep wleciał na pierwsze piętro budynku, zrobił ogromną dziurę w ścianie, po czym wylądował w korytarzu na parterze domu.
Mieszkaniec budynku, 58-letni John Sarli, w momencie uderzenia przebywał w innym pomieszczeniu. – Rozpętało się piekło. Usłyszałem ogromny huk i odgłos tłuczonego szkła. Byłem w szoku – mówił mężczyzna.
Na szczęście wyszedł bez szwanku. 20-letni kierowca z niewielkimi obrażeniami trafił do szpitala, skąd – po opatrzeniu ran – został wydany policji.
O wiele gorzej z tej “przygody” wyszedł budynek, który jest kompletnie zdemolowany. John Sarli martwi się również, że antyki i pamiątki rodzinne także zostały zniszczone.
No, po pijanemu to nawet młodzieniec potrafi, a na trzeźwo czegoś takiego nie dokonałby chyba – poza kaskaderami – nikt…