pawelek-noweWESOŁE MIASTECZKO

W lustro spoglądam, szklany obraz

pozorną rzeczywistość

zamykam oczy i odczuwam dwoistość

Ciszą prawdy żądam

ktoś za mną na palcach kroczy

To anioł stóż, przyjaciel myśli

z nim na manowce człowiek nie zboczy

Jednak coś trzyma przed wejściem do środka

Do wnętrza obramowanej otchłani

Zdrowy rozsądek szare komórki za głupotę gani

Nie wiem co po drugiej stronie się kryje

na pozór wszystko wygląda tak samo

Szklana przyszłość

przysłonięta ciężkiego oddechu plamą

Prawa dłoń lewą nieśmiało dotyka

jakby w pacierzu pojednać się chciały

Oczy zmęczone

od kilku dni spokojnie nie spały

Wyobraźni nie widać, bo lżejsza od ciała

Na anielskich skrzydłach sfrunęła w nieznane

Tu ostre powietrze, a płuca są szklane

Na stole karafka

w niej serce zamknięte i znowu pijane

Ostrożnie stąpam po nieznanym gruncie

by nie naruszyć kruchego życia

wciąż nie mogąc odnaleźć własnego odbicia

Tylko ten głos szeptaniny i w głowie zamiecie

naraz chłodem zawiało w tym surowym świecie

Kran w kuchni płacze, łzy szklane kruszy

wspomnienia z przeszłości garbują znamię na duszy

Wszystko znajome, choć mgłą przysłonięte

Zdjęcia w pamięci układają oczy

reprodukcję obrazów, zwichrowanych przeźroczy

Szklaną pogodę zwiastuje ekran

Mróz pleśnią z wody maluje witraże

w koncie postać stoi, chwiejnie, jakby przy barze

Twarz mi nie znana

wzrok pełen goryczy, hipnotyzuje, zniewala

siły odchodzą, nieznana moc na kolana powala

a w myślach pustka, łysa polana

Usta coś mówią

Niewymowne słowa oddech w zdanie połączył

Nic nie rozumiem, głucha cisza

tak jakby ktoś mikrofon z prądu odłączył

Nagle huk!

Lśniący pył w ciemności, ukojenie i spokój

Obraz przeistoczył się w dziecięcy pokój

Tu znajome zabawki

wszystkie jakby w krzywym zwierciadle

oddechu brakuje, ślina wysycha w gardle

Powieki to życia migawki

Z każdym krokiem do przodu, dwa cofam się do tyłu

coraz więcej przybywa lśniącego pyłu

Przyspieszam, biegnę, drzwi widzę w oddali

Za nimi światło

to wyjście z tej szklanej otchłani

Oddala się, maleje, jak robaczek świętojański

W ciemności głos słychać, lecz ucieka za echem

jakby ze światłem przeleciał przez pryzmat niebiański

Delikatny głosik z ciepłym oddechem

Tato! Tato! – w uszach się ściele

Barwa głosu narasta, dominując nad szklanym uśmiechem

Salon krzywych luster jest nudny! Chodźmy na karuzele!

PAWEŁ JAĆKIEWICZ

Kraków/Naperville