W lustro spoglądam, szklany obraz
pozorną rzeczywistość
zamykam oczy i odczuwam dwoistość
Ciszą prawdy żądam
ktoś za mną na palcach kroczy
To anioł stóż, przyjaciel myśli
z nim na manowce człowiek nie zboczy
Jednak coś trzyma przed wejściem do środka
Do wnętrza obramowanej otchłani
Zdrowy rozsądek szare komórki za głupotę gani
Nie wiem co po drugiej stronie się kryje
na pozór wszystko wygląda tak samo
Szklana przyszłość
przysłonięta ciężkiego oddechu plamą
Prawa dłoń lewą nieśmiało dotyka
jakby w pacierzu pojednać się chciały
Oczy zmęczone
od kilku dni spokojnie nie spały
Wyobraźni nie widać, bo lżejsza od ciała
Na anielskich skrzydłach sfrunęła w nieznane
Tu ostre powietrze, a płuca są szklane
Na stole karafka
w niej serce zamknięte i znowu pijane
Ostrożnie stąpam po nieznanym gruncie
by nie naruszyć kruchego życia
wciąż nie mogąc odnaleźć własnego odbicia
Tylko ten głos szeptaniny i w głowie zamiecie
naraz chłodem zawiało w tym surowym świecie
Kran w kuchni płacze, łzy szklane kruszy
wspomnienia z przeszłości garbują znamię na duszy
Wszystko znajome, choć mgłą przysłonięte
Zdjęcia w pamięci układają oczy
reprodukcję obrazów, zwichrowanych przeźroczy
Szklaną pogodę zwiastuje ekran
Mróz pleśnią z wody maluje witraże
w koncie postać stoi, chwiejnie, jakby przy barze
Twarz mi nie znana
wzrok pełen goryczy, hipnotyzuje, zniewala
siły odchodzą, nieznana moc na kolana powala
a w myślach pustka, łysa polana
Usta coś mówią
Niewymowne słowa oddech w zdanie połączył
Nic nie rozumiem, głucha cisza
tak jakby ktoś mikrofon z prądu odłączył
Nagle huk!
Lśniący pył w ciemności, ukojenie i spokój
Obraz przeistoczył się w dziecięcy pokój
Tu znajome zabawki
wszystkie jakby w krzywym zwierciadle
oddechu brakuje, ślina wysycha w gardle
Powieki to życia migawki
Z każdym krokiem do przodu, dwa cofam się do tyłu
coraz więcej przybywa lśniącego pyłu
Przyspieszam, biegnę, drzwi widzę w oddali
Za nimi światło
to wyjście z tej szklanej otchłani
Oddala się, maleje, jak robaczek świętojański
W ciemności głos słychać, lecz ucieka za echem
jakby ze światłem przeleciał przez pryzmat niebiański
Delikatny głosik z ciepłym oddechem
Tato! Tato! – w uszach się ściele
Barwa głosu narasta, dominując nad szklanym uśmiechem
Salon krzywych luster jest nudny! Chodźmy na karuzele!
PAWEŁ JAĆKIEWICZ
Kraków/Naperville