– Każdy z nas musiałby wyłożyć 20 tys. złotych, by spłacić dług Polski – alarmują ekonomiści. Dziura budżetowa będzie jeszcze większa, bo od lat tkwimy w spirali długu – zaciągamy nowy kredyt, żeby spłacić stary. Tyle że nieuchronnie zbliżamy się do konstytucyjnie określonej granicy 55 proc. długu publicznego.
– Wszystkie długi trzeba kiedyś spłacić. A na spłatę takiego zadłużenia, w jakie powoli wchodzi Polska po prostu nie będziemy mieli pieniędzy – mówi prof. Witold Orłowski.
Prof. Orłowski jest jednym z autorów listu ekonomistów, którzy ostrzegają rząd, że ten dług nas pogrąży. I wyliczają, że aby go spłacić – już dziś każdy z nas powinien wyłożyć z własnej kieszeni około 20 tys. zł.
„Od 1990 roku w Polsce nie było ani jednego roku, w którym wydatki budżetu byłyby niższe od dochodów. Żyjemy od 20 lat w środowisku uporczywego deficytu, przy czym jeszcze nigdy deficyt nie był tak duży jak prognozowany na 2010 rok; 7 procent PKB to blisko 100 mld złotych” – czytamy w apelu dziesięciorga ekonomistów. Sygnatariuszami listu „Róbmy coś, bo ten dług nas pogrąży” są: Jakub Borowski, Maciej Bukowski, Agnieszka Chłoń-Domińczak, Marek Góra, Bogusław Grabowski, Janusz Jankowiak, Witold Orłowski, Ryszard Petru, Krzysztof Rybiński i Wiktor Wojciechowski.
– Sama gospodarka polska z tego długu nie wyjdzie bez fundamentalnych reform, które nie muszą być bolesne – uważa Ryszard Petru.
Ekonomiści wskazują co trzeba zrobić, by ratować polskie finanse: mowa o zmianach w sztywnych wydatkach, zniesieniu przywilejów emerytalnych i zrównaniu wieku kobiet i mężczyzn, wprowadzeniu dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych i drobnych opłatach za wizytę u lekarza, uszczelnieniu systemu pomocy społecznej – by trafiała do potrzebujących oraz o uszczelnieniu systemu podatkowego – tak, by nie unikano ich płacenia.
Ekonomiści nie mają wątpliwości – dług nas pogrąża. Ale mało prawdopodobne, by rząd w wyborczym roku zdecydował się na odważne, konieczne, ale niepopularne decyzje.
Na razie Sejm pracuje nad przyszłorocznym budżetem, a rząd myśli – co dalej.
– Szukamy sposobu, aby finanse publiczne w Polsce nie były zagrożone takim ciągłym zadłużaniem – mówi Donald Tusk. – To, co dla mnie ważne w tym apelu ekonomistów to to, że odnalazłem ślad naszego myślenia, jeśli chodzi o sposób klasyfikowania długu publicznego.
Mowa zapewne o postulowanym przez ekonomistów wydzieleniu z całości zadłużenia długu emerytalnego z tytułu OFE. To zmniejszyłoby zadłużenie Polski o 10 proc. PKB . Rząd zamierza też wprowadzić tzw. kotwicę budżetową.
– Powiedziałbym, że te wydatki nie będą mogły być większe niż wydatki z poprzedniego roku – mówi Donald Tusk.
Ale to wszystko za mało – twierdzą ekonomiści.
– Granicę można przesunąć, sposób liczenia długu można zmienić – to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że jak nie w tym roku to w następnym albo jeszcze w następnym naprawdę przekroczymy rozsądny próg długu – uważa prof. Witold Orłowski.
Podobny scenariusz kreśli były wiceminister finansów w rządzie Donalda Tuska.
– Będziemy się zbliżać w podobnie szybkim tempie do konstytucyjnej granicy 60 proc. Oznacza to, że możliwość przekroczenia tych dwóch progów jest praktycznie pewna. Chyba, że w międzyczasie parlament zdecyduje się na zmianę ustawy, która przedefiniuje dług oficjalny i to byłoby coś w rodzaju takiej kreatywnej księgowości. I oczywiście oznaczałoby odsunięcie ryzyka przekroczenia tych konstytucyjnych progów – wyjaśnia prof. Stanisław Gomułka.
Lecz tylko na papierze. To uchroniłoby rząd od konieczności dokonywania ostrych cieć w wydatkach. Ale zaciągnięty dług i tak trzeba będzie spłacić. I nie spłaci go nikt inny – tylko my wszyscy.
tvp.info