Niesamowitą determinację wykazał prezydent Gruzji, aby dotrzeć w minioną niedzielę na Wawel, gdzie odbywały się uroczystości pogrzebowe polskiej prezydenckiej pary. Takim samozaparciem, jakie zaprezentował gruziński prezydent, mało kto może się pochwalić. Micheil Saakaszwili na pogrzeb pary prezydenckiej leciał do Krakowa przez pięć krajów. W końcu polityk, który nazywał Lecha Kaczyńskiego swoim przyjacielem, dotarł na Wawel.
Jak podały gruzińskie media prezydent Saakaszwili, który przebywał z wizytą w USA, najpierw przyleciał do Portugalii, stamtąd udał się do Włoch, następnie do Turcji, dalej do Bułgarii, a później do Rumunii. Dopiero z tego kraju udało mu się przylecieć do Polski.
Wszystko to z powodu chmury pyłów wulkanicznych, która od kilku dni wisi nad Europą.
Po tragicznej katastrofie pod Smoleńskiem, w której zginął m.in. prezydent RP, Micheil Saakaszwili nadał Lechowi Kaczyńskiemu pośmiertnie tytuł Narodowego Bohatera Gruzji. W czasie wojny rosyjsko-gruzińskiej z sierpnia 2008 roku polski prezydent przyleciał do Tbilisi, aby wesprzeć Saakaszwilego.
Chyba już wiemy, kto teraz będzie ulubionym światowym przywódcą Polaków. Obamie, Merkel czy Sarkozy’emu przeszkadzała w zjawieniu się w Krakowie chmura pyłu wulkanicznego – prezydent Gruzji jakby tę przeciwność pokonał wykazując przy okazji niezwykłą determinację.
PAP, meritum.us