Roku pańskiego 1834 Adam Mickiewicz poprowadził pannę Celinę Szymanowską do ołtarza. Pan młody miał lat 36, był już znanym poetą. Panna młoda liczyła 22 wiosny, przybyła do Paryża z ujarzmionej przez zaborców Polski. Piękna była, wysoka i cudownych oczu. Wyglądała bosko, w jej oczach tlił się odblask pożaru, długa jak u łabędzia szyja i te niezwykłe oczy. Pannie Szymanowskiej wszyto w suknię ślubną złoty dukat z 1831 roku, chleb i cukier. Jej suknię pokrywały koronki i hafty, suty welon na fryzurze, tonęła cała w białościach.
Wesele było proste i naturalne, pospolite i szlacheckie, usnute na miłości i wzajemnym szacunku. Na pewno była godna Adama, on też na nią zasłużył. Adam był najszczęśliwszym z ludzi, pisał o nim przyjaciel, Domeyko. Co zatem skłoniło podstarzałego kawalera, genialnego szlachetkę z zaścianka, poetę, by poślubić pannę Szymanowską? Mickiewicz przez cały czas unikał małżeństwa, a podobno wiele panien na niego czyhało. Może oczarowała go ta piękność znad Wisły, wyglądała przecież jak kwiat polny zroszony mgiełką zadumy. Celina była niezwykła, miała wielki urok osobisty, maniery wielkiej damy i duży talent muzyczny odziedziczony po matce. Mickiewicz zapewne pragnął stabilizacji życiowej, może nawet ulitował się nad sierotą, córką sławnej pianistki, którą znał z czasów pobytu w Rosji.
Celina była szczęśliwa. Pisała do siostry mieszkającej w Petersburgu… mogę Cię teraz zapewnić, moja droga, żem znalazła nareszcie szczęście, o którym marzyłam…
O czym marzyła ta młoda panna z Polski wychodząc za mąż za znanego poetę? Może chciała być jego muzą i natchnieniem, pięknością emigracyjną… ona gra na fortepianie, on recytuje wiersze, wszyscy słuchają w skupieniu…
Małżeństwo było dla niej wybawieniem, osierocona, nie bardzo miała gdzie się podziać, a ślub z wieszczem był dla niej nobilitacją.
Młoda para była szczęśliwa, a czas płynął błogo. Polonia paryska plotkowała, że poeta ożenił się z ubogą panną, a nie powienien tego robić. Jego przeznaczeniem była ciągła twórczość i walka o wolną Polskę. Małżonka przysporzy mu kłopotów i biedy, wyrzuci pióro z ręki poety.
Małżeństwo istotnie zmieniło życie Adama… zmienili się przyjaciele, było mniej czasu na twórczość. Mickiewicz przestał być wolnym ptakiem fruwającym z gałęzi na gałąź. Prawie od początku był innym człowiekim niż ten, którego poznała w Rosji. Wydawał się być zmęczony imigracyjnym życiem, nie było w nim dawnego animuszu, posiwiał nawet. Traktował ją jak ojciec, bywał popędliwy, apodyktyczny, kapryśny, czasami nawet przykry. Celina też miewała swoje melancholie, rozterki i niepokoje. Jego oschłość raniła ją bardzo, ciągle wymykał się z domu do swej stancyjki.
Na pewno nie kochał jej tak, jak ona jego. Skąd brały się zatem chimery męża? Może z niedostatków finansowych, a takowe miewali. Rząd francuski wypłacał poecie 80 franków miesięcznie. Zdarzały się zatem dni, że nie było co do garnka włożyć, uskarżała się Mickiewiczowa. Sławny małżonek nie doceniał jej, nie miała komfortu psychicznego, nie chciała być tylko meblem. Może nie chciał, a może nie potrafił odkryć jej talentu? Mogła przecież błyszczeć w Paryżu, posiadając tak wiele zalet ciała i ducha. Nie została gwiazdą epoki. Rozszyfrowała go zaraz po ślubie. Prócz łoża i stołu, resztę obrazów swego życia wyłączył ze wspólnoty małżeńskiej. Wymagał od niej tylko gry na fortepianie, kaszy ze zrazami, barszczu i opieki na dziećmi. Mickiewiczową męczyły obowiązki domowe, gary cuchnące biedą i kapustą, balia z nieustannym praniem. Czas mijał, rodziły się dzieci. Celina nie mogła podołać wszystkiemu, nanieść wody, usunąć pomyje, zamówić opał i narąbać drzewa na podpałkę, pobiec na zakupy, posprzątać dom… także gabinecik męża uważając, by nie ruszyć czegokolwiek. Ta atmosfera i liczne obowiązki rujnowały jej zdrowie psychiczne.
Mickiewiczowie wyjechali do Lozanny, gdzie poecie zaproponowano katedrę łaciny na tamtejszym uniwersytecie. Celina nagle zachorowała, doznała napadu szału, obłędu. Przez wiele lat taiła swoje frustracje, upokorzenia i poniżania… aż nagle wybuchły ze zdwojoną siłą. Poeta był zdruzgotany. Paryż plotkował, że Mickiewiczowa zwariowała. Biedny Adam, on nie powinien się żenić?
… dziesiątego dnia od wyjazdu Mickiewicza do Szwajcarii “nadobna małżonka” poety dostała rodzaju zapalenia mózgu, czy to na tle moralnych, czy fizycznych przyczyn, nie wiadomo – pisał Januszkiewicz… potem jest nieco temperamentu silnego, a nieobecność męża bicie krwi podwaja. Potem jeszcze egzaltowana do rzeczy religijnych, jednym słowem, że dziś ma jeszcze pewien stopień obłąkania – zdaje się być natchnioną: ona zbawi ludzkość, Polskę i wszystkich niedowiarków do wiary powoła… Powód choroby był jeden… ty nie potrafiłeś, a ja nie chciałam…
W tym zdaniu mieści się wszystko. Celina za całą miłość otrzymała coś połowiczego, niepełnego. To niedocenianie przez męża wybuchło tak nagle i groźnie. Stała się agresywna i niebezpieczna, atakowała męża, stany obłąkania i depresji nasilały się. Nie było ratunku, by pomóc biednej Celinie. Podobno choroba była stężeniem wszystkich dolegliwości emigracyjnych. W nasyconym aż do bólu przez chorobę obowiązku patriotycznym Mickiewiczowa w zbawieniu Polski upatrywała jedyny ratunek dla siebie i swojej rodziny. W jej rodzinie bywały też anomalie psychiczne. Ona sama uważała, że choroba jest skutkiem “rzucenia się mleka na mózg”, atak szału nastąpił po urodzeniu dziecka. Poeta rozpaczał, biedaczkę umieszczono w zakładzie psychiatrycznym w Vanves. Tam szamotała się desperacko, tęskniąc za dziećmi i domem.
W liście do niej pisał…wszyscy tęsknimy do Ciebie, staraj się, o moja miła, prędko wyzdrowieć. Twój Adam.
Po trzech miesiącach wróciła do domu, wyglądała inaczej, bała się wszystkiego, nowego ataku choroby… wydelikacona i cicha, jeszcze piękniejsza, aż nie można było wprost oderwać od niej oczu…
Potem pojechali znów do Lozanny, Celina była w ciąży, obawiała się zachorowania na tarczycę, tamtejsze kobiety cierpiały na wole. Mistrz wykładał łacinę, ale nie lubił tego zajęcia… żrę tedy łacinę, a pluję francuszczyzną…
Po roku 5-osobowa rodzina wróciła do Paryża. Adamowa pisała do siostry… różne kłopoty zrazu się na nas zwaliły, lecz teraz może nas Bóg pocieszy i da zdrowia i pokoju…
Poetę czekała nowa praca w College de France z wysoką pensją 5000 franków. Ale Adamowa znów dostała obłędu, nowego ataku choroby… porzucała dzieci, całe dni spędzała przed lustrem, stroiła się przebierała, przeczesywała włosy i modelowała nową fryzurę. Z płomiennymi policzkami odbywała próby teatralne. Obwieszona biżuterią i ozdobami niby cesarzowa bizantyjska z podrzędnego teatrzyku ukazywała się domownikom z gestami udzielnej władczyni. Może to konieczność sprzedaży rodowej biżuterii kazała jej otaczać się świecidełkami w tym niby teatrze, a może jeszcze coś więcej?
Poczucie beznadziejności przytłaczało Mickiewicza (…) tak jestem teraz smutny i słaby, że nie mam ani siły, ani pamięci do interesów – tłumaczył się Zaleskiemu… wiele było biedy w moim domu, coraz mniej we mnie energii do wytrzymania… smutek powoli zstąpił aż na dno mej duszy, stąd go bardzo trudno wyrugować, zwłaszcza, że i do pracy brak mi często czasu i swobody (…)
U Mickiewiczów pojawił się Towiański, przybysz z Litwy, uzdrowiciel, mistyk, mesjasz, prorok, magnetyzer, ideolog i twórca sekty o charakterze teozoficznym. Głosił, iż dzieje świata zamykają się w formule: “Plan – Opatrzność – Genialna Jednostka – Naród”. Przy czym naród jest tylko przejawem wartości, które do historii wnosi jednostka. Spotkania towiańczyków u Mickiewiczów były rodzajem nabożeństw, uczestnicy popadali w stany histerii i dziwną ekstazę.
To on, Towiański, “uzdrowił” Celinę. Zdjął z niej “wariactwo”, poprzez szereg misji “mistyczno-psychoanalitycznych” Po owym “uzdrowieniu” Mickiewiczowa jeszcze dwa razy cierpiała na wymagające hospitalizacji niedomagania psychiczne. To dla Adama przyjęła “towianizm”, który stał się w domu Mickiewiczów religią, rodzajem sekty propagującej seksualną swobodę, dla wyzwolenia ducha oraz wiele innych dziwactw.
Do naszego domu – pisała córka Mickiewiczowej – wkradł się bezład, chłód jakiś dla nas dawniej pieszczonych, dziś często zostawianych na stronie. Odtąd zaczęło się u nas pojawiać dużo nie znajomych mi osób, nam dzieciom było ciężko i duszno.
W domu Mickiewiczów pojawiła się guwernantka, panna Xawera Deybel, imigrantka z Litwy… ani ładna, ani brzydka, bezradnie wyglądająca. Była umuzykalniona, potrafiła śpiewać.
Celina pisała do siostry… mieszka teraz u nas młoda osoba, bardzo dobra i gruntownie wychowana, panna Deybel, trudzi się edukacją Marysi, ale tylko przez przyjaźń…
Ona to była powodem rozlicznych kopotów Mickiewiczowej, często widywała ją tete-a-tete wychodzacą wieczorem z Adamem, niczym para zakochanych. Ona to była powodem skandalu… uwiodła poetę. Z tego nieprawego łoża urodziło się dziecko. Poeta miał dziecko jakąś bestią Towianicą Deybel – jak pisał T. Lenartowicz. Był to obyczajowy skandal, który poważnie zaważył na zdrowiu psychicznym Mickiewiczowej.
18 marca 1850 roku przed narodzeniem szóstego dziecka Celina pisała do swojej siostry:... od dwóch lat cierpię na serce, trochę na piersi, ale dotąd nic nie mam niebezpiecznego… miałam nadzieję, że to przejdzie, dlatego nie chciałam Cię nastraszać. Teraz widzę, że jest to choroba serio, leczę się… To co straciłam na zdrowiu, obficie zyskam na duszy i szczęściu duchowym. Nie skarżę się wcale, owszem dzięki Bogu za wszystkie łaski, za ciągłą opiekę, która nasz dom nawiedza i pociesza w oddaleniu…
Rodzina Mickiewiczów była liczna, szóste dziecię otrzymało imie Józef, po hebrajsku znaczy: niech żyje Bóg. Wątek żydowski ciągle był obecny w życiu rodziny. Podobno dziadek Mickiewiczowej był przechrztą żydowskim, a matka wieszcza Żydówką (?).
Celina w ciągu krótkiego życia, zmarła mając 43 lata, dzielnie wspierała męża, znosiła wszystkie przeciwności losu. Pomagała mężowi w wielu jego poczynaniach. Przetrwała wszystkie burze, towianizm i nagonki na poetę, jego chimery. Dla niego poświęciła się bez reszty. Może fragment z Konrada Wallenroda mówi o Mickiewiczowej?
Teraz skowronki, o nic was nie proszę
Bo gdzież ma lecieć, po jakie rozkosze,
Kto poznał Boga wielkiego na niebie
I kochał męża wielkiego na ziemi?
Celina była uosobieniem słodyczy dla dzieci i biednych. Potrafiła też być bojową, walczyła z towiańczykami, Xawerą, mężem. Pomna swej roli u boku wielkiego poety, nigdy nie zgłuszała jego sumienia, zawsze zgadzała się, ustępowała… żeby mężowi oszczędzić niewygód.
Córka Mickiewiczowej, Maria Górecka, tak pisała o matce: (…) obok wytwornego wychowania, była pełna taktu i niezrównanej delikatności… jeszcze dziś widzę śliczną jej postać i czuję łagodne dotknięcie jej dłoni kiedy do snu nas układała, albo kiedyśmy rano biegli do jej łóżka na dzień dobry… z równą spokojnością i chęcią umiała ona później wyrzec się nie tylko przyjemności, ale wygód życia, najcięższe kłopoty i biedy emigranckiego bytu przenosząc z taką rezygnacją i pogodą, żeśmy się goryczy nie domyślali wcale, z energią niezrównaną dzwigając ciężar, który silniejsze mógł ugnieść barki. Nie pamiętam, abym kiedyś słowo zniecierpliwienia lub skargi z jej ust posłyszała, lub porównania dawniejszych wygód z dzisiejszym niedostatkiem, choć piękne i delikatne jej rączki do najtwardszej czasem pracy gospodarskiej brać się musiały. Cała mężowi oddana, w miłości tej siłę czerpała na wszystko (…)
Umierała jak żołnierz, harda i nieugięta… pani Adamowa leży na swym łóżku w czarnej jedwabnej sukni z koronkowymi rękawami, mankietki i czepek koronkowe…
Prosiła o wykupienie dla niej pojedynczego miejsca na cmentarzu. Będę niebawem razem z tobą, odpowiadał mąż, zakupując miejsce dla obojga…
Dopiero gdy umarła stała się gwiazdą dla poety, rozpaczał i płakał.
Była wzorową matką i żoną, strzegła ogniska domowego niczym westalka. Ale za mało było płomieni, by ogrzać serce poety. Mogła rozkwitnąć artystycznie niczym kwiat na francuskiej ziemi, ale uwiędła przedwcześnie. A może nie mogły kwitnąć dwa kwiaty polne równocześnie na paryskim bruku?
Janusz Kopeć
Chicago, 2010