Stanisław Wyspiański
(1869 – 1907)
Upadły
anioł
Dramaturg, poeta i malarz. Najwybitniejszy i najznamienitszy artysta Młodej Polski. Stworzył największe, po romantykach, dramaty: Wyzwolenie, Warszawianka, a przede wszystkim Wesele. Był artystą wyjątkowym. Choć minęło sto lat od jego śmierci jego twórczość wciąż budzi zachwyt i wywołuje patriotyczne emocje. Urodził się w Krakowie. Jego ojciec był artystą – rzeźbiarzem, jego matka zmarła gdy Staś miał 6 lat.
Wychowaniem chłopca zajęła się siostra matki, Stankiewiczowa. Stankiewiczowie nie mieli własnych dzieci, całą swoją miłość skierowali zatem na tę młodą niezwykłą postać. Po latach ciotka pisała o siostrzeńcu: (…) wnętrze tej młodej duszy było bardzo szlachetne, kochał nasz dom, szczególnie mego męża, swego wuja (…) Matejko otaczał go sympatią widząc w tym młodzieńcu niezwykłe zdolności rysunkowe (…) Namiętnie lubił teatr, już od III klasy na każdej premierze musiał być. Natura jego od najmłodszego chłopięcia samoistna, pełna fascynacji, poezji, podsycana ciągle nowymi wrażeniami, nie miała zapory.
Studia malarskie podjęte w kierowanej przez Matejkę Akademii Sztuk Pięknych uzupełniał w czasie wyjazdów do Paryża. Obdarzony wieloma talentami, był przede wszystkim człowiekiem teatru. Jego dramaty są swoistą partyturą, dopiero w trakcie wykonania teatralnego ujawniają się ich walory.
W wieku 30 lat ożenił się z Teofilą Pytko, służącą ciotki, z którą miał już troje dzieci.
Rozgłos przyniosło mu wystawione w 1901 roku ” Wesele”. Zmarł w wieku 38 lat.
„… na pogórku, pod cieniem drzewa leżał Stanisław Wyspiański. Był już wtedy bardzo ciężko chory, niełatwo mu było rozmawiać, nie był w stanie rysować, gdyż 3 środkowe palce prawej ręki miał bezwładne. Zostały tylko te same oczy o przeźroczystych, błękitnych tęczówkach, tak samo przenikliwie patrzące.
Gdym wówczas patrzał z żałością na tego mocarza ducha powalonego przez chorobę, nie przestającego obcować z bogami, herosami, który trzyma w swej piersi przeszłość, dolę i sławę zdeptanego narodu, widziałem symbol polskiej literatury…” (Żeromski)
Janusz Kopeć
Chicago, 2010