W tym
roku.
W Polsce symbolem lenistwa jest Donald Tusk, a w Stanach Zjednoczonych powoli staje się nim Barack Obama. Prezydent USA może co prawda poszczycić się wprowadzeniem okrojonej reformy służby zdrowia, ale na tym jego osiągnięcia się kończą. Rządzi już ponad półtora roku, a prawie 20% społeczeństwa nie zna go do tego stopnia, że jest skłonna uważać go za muzułmanina.
Nic dziwnego, skoro jego głównym osiągnięciem w tym czasie jest, zupełnie jak w przypadku Tuska, utrzymanie wysokiego poparcia. Poza tym, zupełnie jak Tusk, lubi urlopy z dziennikarzami. Jego żona zresztą też. Zaledwie dwa tygodnie temu media oburzały się jej urlopem w Hiszpanii, który kosztował amerykańskiego podatnika prawie 250 tys. dolarów.
Prezydent to oburzenie najwyraźniej jednak ma za nic. Bo, jak informuje “Daily Telegraph”, właśnie wyjeżdża na szósty w tym roku urlop. Tym razem spędzi z rodziną 11 dni na uroczej wyspie Martha’s Vineyard.
Jak poinformował jego rzecznik, prezydent jedzie tam podładować baterie. Będzie wylegiwał się na plaży, grał w golfa i robił wszystko to, co amerykańskiej gospodarce raczej nie pomaga.
I pomyśleć, że jeszcze parę lat temu amerykańskie media za największy grzech na świecie uważały częste wyjazdy prezydenta Busha do Teksasu. Poprzednik Obamy miał zwyczaj zabierać na swoje ranczo współpracowników i zajmować się tam nie tylko koszeniem trawy oraz przejażdżkami konnymi, ale również sprawami państwa.
Obama zwykle jeździ na urlopy z żoną i córkami. W tym roku był już na Hawajach, w Karolinie Północnej, w Maine. Kiedy krytykowano go za wyjazd do Maine, szybko zabrał córkę na Florydę, by pokazać Amerykanom, że tamtejsza woda, która przeszła w tym roku katastrofę ekologiczną, naprawdę nadaje się do pływania.
Jak na rasowego PRezydenta przystało, Obama popluskał się nawet z córką w Zatoce Meksykańskiej. A z Florydy uciekł prosto na następny urlop. Czyżby jego nieobecność miała być trikiem, który pozwoli mu bezboleśnie dotrwać do kolejnych wyborów?
Marta Wawrzyn
pardon.pl