Kolejne dwa występy kabaretu “Bocian” (20 sierpnia i 10 września) były od siebie bardzo różne. Pierwszy wplótł w swój główny program teksty tutejszych poetów, a drugi składał się już głównie z nich.
Pierwszy emanował mieszanką dowcipu, kabaretowego humoru i nostalgii, tęsknoty i wspomnień, a drugi nasiąknięty był głębokim patriotyzmem, z przewagą wiersza i obrazu słowno-dźwiękowego – w sam raz na okazje: kolejnego miesiąca upamiętniającego polską katastrofę z 10 kwietnia 2010 i Amerykańską tragedię z 11 września 2001 roku.
W oba wieczory na scenie w DiDi mieliśmy okazję zobaczyć i posłuchać Ewę Milde, Bogdana Łańko, Janusza Pliwko oraz Anię Włoch i Mieczysława Wolnego, a 10 września jeszcze Mirosławę Zaniewską.
Jak obiecali tak zrobili – większość pierwszego programu poświęcona była Kasi Sobczyk. Usłyszeliśmy jej najsłynniejsze piosenki: „Mały książę”, „Trzynastego”, „Był taki ktoś”, czy „To nie grzech” w wykonaniach solowych i zespołowych, w wersjach zabawnych i smutnych. Pod tym względem było jak zwykle – interesująca mieszanka żartu i melancholii, śmiechu i łez, obruszenia i wzruszenia.
Już na samym początku Ewa Milde obsztorcowała Bogdana za to, że upadła mu laska – rekwizyt sceniczny oczywiście – mówiąc: – Lepiej pilnuj swojej laski. Nam, widowni, natomiast powiedziała, że owszem, już tyle lat „Bocian” gra w Chicago, ale czas nam jednej rzeczy odebrać nie może – wspomnień. O Kasi na pewno, ale też o chicagowskich poetach i w ogóle artystach polonijnych.
Z nami na widowni była między innymi Stefania Murawska z Milwaukee, ale też właśnie poeci tutejsi – Janusz Kopeć czy Wojciech Borkowski, których teksty coraz częściej można w „Bocianie” smakować czy to fenomenalnie powiedziane przez Ewę Milde, czy zaśpiewane przez Bogdana Łańko, w większości do muzyki Janusza Pliwko. To oni, ci polonijni poeci nadadzą ton wieczorowi, który już w dwa tygodnie później…
Ale wracając do 20 sierpnia, to zaczęło się od laski, ale potem było już coraz bardziej wspomnieniowo, poważnie. Ania Włoch zaśpiewała na początek piosenkę noszącą w swym tytule motto całego wieczoru – Był taki Ktoś. To tu właśnie zauważyliśmy zwiastun inności tego wieczora, bo Ania Włoch przyzwyczaiła nas do tego, że poważne, piękne i nastrojowe piosenki śpiewa na koniec, byśmy wyszli z DiDi nastrojeni melancholijnie i czekali na następny raz. Tym razem już na samym początku nastawila nas na resztę wieczoru i jeszcze dużo dłużej. Tuż potem Janusz Pliwko zagrał i zaśpiewał piosenkę, którą Kasia Sobczyk śpiewała kilka lat wcześniej na jego płycie do tekstu Wojciecha Borkowskiego i z muzyką oczywiście Janusza.
Nastrój na chwilę zmieniła Ewa opowiadając świetny dowcip o Żydzie i Arabie – bardzo na czasie i znów z poważnym podtekstem, bo przecież wciąż i znów tam wrze. Lecz zaraz potem Bogdan – jak zwykle zapatrzony w świat, liryczny, zaśpiewał nam o odkrywaniu prawdy spod masek, które wszyscy nosimy. Potem Ewa jeszcze przez chwilę kontynuowała tę poważną nutę przytaczając słowa Księdza Twardowskiego o tym, że powinniśmy się spieszyć z okazywaniem prawdziwych i poważnych uczuć wobec innych ludzi, bo nigdy nie wiemy jak odejdą: niechcący, celowo, świadomie, bezwiednie, w bólu czy na morfinie, płacząc czy radośnie, ale jedno jest pewne – nie wiemy kiedy, a czasami przeciez zdarza się, że to już jutro…
„Bocian” jednak nie byłby sobą, gdyby nie przeplatał i tak zaraz po poważnych słowach o odchodzeniu przyszedł czas na odetchnięcie tekstem łagodniejszym, delikatniejszym, choćby o miłości pana z psem do Julity – kobiety niezależnej i wyemancypowanej tak świadomie przedstawionej nam przez Ewę Milde – kobietę niezależną i i wyemancypowaną.
Następnie Bogdan w krótkich spodniach i wigorem sześciolatka wpadł na scenę ze Zbyszkiem Bernolakiem i zaśpiewali o przemijaniu czasu i ochocie do harców z płcią przeciwną na różnych etapach życia tak znakomicie, że trudno było usiedzieć. „Jezus Maria, dajcie spokój!” na koniec skwitowała Ewa Milde z jak zwykle wymowną miną.
No i znów stało się poważniej – Mieczysław Wolny wykonał solo na flecie, w którym czuło się duch Kasi Sobczyk – bardzo uduchowiony fragment. Piszę „fragment”, ponieważ zdawał się nie skończonym epitafium dka Kasi – jakby ona jeszcze żyła. Utwór nakazujący wręcz skupienie ale i podniecający tym, jak wyjątkowy staje się flet, gdy gra na nim Mieczysław Wolny, jak nuty spulchniają powietrze, zagęszczają atmosferę, jak staje się ona wielobarwana i wieloprzestrzenna. Mietka trzeba nagrać w Taj Mahal jak Paula Horna w 1968 – wielkiego jazzowego flecistę tamtych czasów.
Po tym czułym utworze znów przyszedł czas na żart i świetny humor (zawsze najlepszy jest ten podany na serio) Bogdana Łańko, który rozchełstany i zdruzgotany wyskoczył na scenę i wygłosił list do żony napisany przez Andrzeja Waligórskiego o tym jak to zagubiony jest mężczyzna bez swej drugiej połowy. Następnie Ania Włoch zaśpiewała „To nie grzech” młodzieńczo, osiemnastoletnie wręcz, filuternie i energicznie tak, że zaniosła tęp piosenkę „aż do samych gwiazd.” A potem Ewa Milde opowiedziała nam o Polakach, złocieńcach, o Wiśle, fioletowych wrzosach, o nas samych, zatraceniu i tęsknocie w pięknej piosence do słów Janusza Kopcia i z muzyką Janusza Pliwko, co w połączeniu z piosenką o muchomorze i biedronkach ze wsparciem Zbyszka Bernolaka i Janusza Pliwko i refrenem, do którego dołączyla reszta zespołu, kończąc pierwszą część jakże ciekawego wieczoru.
Druga część zaczęła się folkowo, ludycznie – inaczej niż zwykle, bo bardziej figlarnie, ale potem piosenka o zakochanych zaśpiewana przez cały zespół pięknie i nastrojowo – chwilami nawet smutnie – znów wprowadziła nas w nastrój zadumy przerwany bardzo delikatnie arcykabaretowym tekstem wygłoszonym przez Bogdana o zakochaniu i fakcie, że miłość dodaje w życiu wiele nowych barw. Następnie Ewa Milde poszukiwała czasu świetnie przedstawiając nam tekst Janusza Kopcia, a Ania Włoch zaśpiewała „Małego księcia”. Potem Janusz Pliwko parlandem podał nam odwieczną prawdę: Jeżeli kochasz – sercem patrz; piosenka rzeczywiście zaśpiewana sercem przez naszego wspaniałego pianistę. I przez to serce i przez nie patrzenie znów przeszliśmy do wspomnień o Kasi Sobczyk, bo najpierw Zbyszek Bernolak niepiosenkowo, a potem wraz z Januszem Pliwko już piosenkami ruszyli we wspomnieniową opowieść o Kasi opowiedzianą przez bliskich jej ludzi: najpierw Janusz, a potem ze zmienionym tekstem Zbyszek – oczywiście w wersji własnej – ze zmienionym tekstem na serio i z żartem. Potem dołączyła Ania Włoch z „O mnie się nie martw” zaśpiewaną z dużym temperamentem, a następnie znów Zbyszek – tym razem z tekstem, który sam dla Kasi napisał pod koniec już ich ziemskiej znajomości – bluesem o zagubieniu, którego jeszcze zdążyła zaśpiewać zanim odeszła w przestrzeń pamięci. Piosenka wspaniała – o opuszczeniu, pozostawieniu, płaczu, a emocje spotęgował flet i wokaliza Zbyszka Bernolaka wprawiając wszystkich w nastrój tęsknoty i żalu, że Kasi już nie ma. Był to przejmujący fragment wieczoru – taki widać specjalnie dla Kasi, do którego kulminacją był wspaniale powiedziany przez Ewę tekst Wojciecha Borkowskiego napisany specjalnie właśnie dla Kasi. Dziękujemy za to. Janusz Pliwko wspaniałym akompaniamentem, Ewa Milde szczerym słowem tekstu przekazali nam, że nie tak miało być…
Ale „Bocian” nie byłby sobą, gdyby nie dodał kolejnej porcji zabawy i uśmiechu, bo oto Zbyszek Bernolak i Ania Włoch, która śpiewała tego wieczora więcej piosenek niż zwykle, rozbawili nas fajnie i żartobliwie podając „Trzynastego”, a Ewa fenomenalny tekst o nieśpiewającym ogórku. Janusz Pliwko i Mieczysław Wolny do kafeterii nastrojów dorzucili jeszcze rytm latynoski przypominając nam piosenkę z płyty Sergio Mendeza z 1966. roku. Zrobiło się Jobimowsko wręcz, a na Sali zapanowała bosanova. Po horoskopie Ewa Milde zaśpiewała walczyka o upiciu tak, że można się było zachłysnąć (pozytywnie oczywiście) alkoholową piosenką oraz tańczącymi Bogdanem i Ewą, a na koniec wiersz Janusza Kopcia odczytał nam Bogdan Łańko wspaniale udając, że reszta zespołu mu przerywa – tekst świetny, pięcioliniowo-wiolonowy, bardzo muzyczny, z echem. „Ale za to niedziela” zaśpiewana przez Zbyszka Bernolaka była zwieńczeniem kolejnego wspaniałego wieczoru z „Bocianem”.
Jak już wspomniałem na początku, wieczór 10 września „Bocian” poświęcił poezji tutejszych twórców polonijnych tym razem wybierając teksty cięższe, trudniejsze, bardziej poważne i nostalgiczne. A i była po temu okazja: pięć miesięcy od tragicznej katastrofy pod Smoleńskiem i 9 lat od ataku na Światowe Centrum Handlu. W związku jednak z tym, że „Bocian” jest kabaretem polskim, dominowała zaduma nad naszym krajem, czasem jednak wspaniale przeplatana opisem amerykańskiej rzeczywistości z punktu widzenia emigrującego tu Polaka-poety.
I tak, posłuchaliśmy wierszy Janusza Klisia – przesyconych zapachem polskich łąk, wrzosowisk i widokiem falującej trawy na naszych dalekich pagórkach. Dalekich odległością, jednak bliskich sercem. Kwiatowo-zapachowy Kliś przenosił nas co i róż na polską wieś, w polskie lasy i na polskie łąki. Wiersze Janusz Kopcia – bardzo dbającego o formę i słowo, zachwycały trafnością obrazu i choć niełatwe do odtworzenia przekazywane były znakomicie a to przez Ewę Milde, a to Mirosławę Zaniewską. Najbardziej muzyczne i piosenkowe były prezentacje tekstów Wojciecha Borkowskiego, które już na stałe wpisane są w program Kabaretu „Bocian”. To do nich muzykę pisze Janusz Pliwko i to jego teksty często śpewane są przez Bogdana Łańko, Ewę Milde, czy ostatnio też Anię Włoch.
Nie zabrakło tez tekstów Władysława Panasiuka, Jana Kamińskiego i Leonarda Gogiela – silnie patriotycznych i słowem i obrazem. Pana Gogiela pozwalam sobie nazwać Profesorem wojennej poezji emocjonalnej. Jego świetna wyobraźnia poetycka pozwala cierpieć wraz z bohaterami lirycznymi dokładnie czując i widząc to co oni sami. Nie mam wątpliwości, że wiele z obrazów, które nam tego wieczora namalował ustami Mirosławy Zaniewskiej i Ewy Milde, zna z autopsji.
Pikanterii, ale i takiej koniecznej zmysłowości i emocji dodały nam znakomite teksty polonijnych poetek. Ze sceny usłyszeliśmy Mirosławę Zaniewską i Ewę Milde czytające delikatne, zwiewne, pełne westchnień i przeżyć wiersze Stefanii Murawskiej, a na koniec programu swoje własne zabawne ale i dające wiele do myślenia miniaturki poetyckie przeczytała nam Beata Mamok.
Cały wieczór 10 września należy uznać za bardzo interesujący przede wszystkim w odniesieniu do faktu, że w swej przeważającej większości poświęcony był poezji tutejszych twórców.
Wojciech Leliwa
zdjęcia Sławek Sobczak