1007-podsluch-2Niby mamy w kraju nad Wisłą pełną demokrację, a wolność słowa gwarantowana jest konstytucyjnie, ale – okazuje się – władza lubi trzymać rękę na pulsie. Czyli swoimi sposobami pośrednio mieć kontrolę nad mediami, bo jak inaczej nazwać inwigilowanie dziennikarzy. Sprawdzanie bilingów oraz podsłuchy rozmów telefonicznych niekiedy czołowych postaci prasy, radia i telewizji miały na celu ustalenie źródła informacji, a w dalszym etapie najprawdopodobniej ich pacyfikację. Ingerowanie w prywatność konkretnych osób poprzez podsłuchiwanie rozmów mogło też służyć – do czego nikt ze służb wykonujących zlecenia polityków się dziś z pewnością nie przyzna – do zbierania haków, w dalszej perspektywie stanowiących “argumenty” ujarzmienia najbardziej niepokornych. Czyli generalnie praktykowane były metody rodem z PRLu. Coś takiego w wolnej Polsce wydaje się wręcz niewiarygodne, a jednak…

– Informacje o dziennikarzach podsłuchiwanych przez służby specjalne za rządów PiS to wierzchołek góry lodowej – oświadczył w programie „Info Dziennik” były szef MSWiA Janusz Kaczmarek. Jego zdaniem, podsłuchiwane miały być też inne osoby, a stenogramy z ich rozmów prywatnych wciąż są przechowywane. – Sprawa musi zostać dogłębnie wyjaśniona, a winni pociągnięci do odpowiedzialności – mówili podczas konferencji prasowej dziennikarze, którzy mieli być rozpracowywani przez służby specjalne w latach 2005-2007.

– W tej sprawie najważniejsze nie są nasze indywidualne przypadki, lecz to, czy do waszej świadomości dotrze, że to nie jest tak, że nas jest dziesiątka, być może jest nas pięćdziesiątka, może setka. I czy potraktujecie ten temat nie jako news dnia, lecz jako wspólną sprawę, którą trzeba w końcu załatwić – zaapelował do kolegów i koleżanek po fachu Bogdan Wróblewski z „Gazety Wyborczej”.

To właśnie ona ujawniła, że w latach 2005-2007 ABW i CBA przeglądały billingi 10 dziennikarzy w celu ujawnienia źródeł informacji dziennikarzy, krytykujących poczynania ówczesnych władz (z okresu rządów PiS i PO. Dziennikarze zajmowali się w tym czasie m.in. aferą gruntową, zatrzymaniem kardiochirurga Mirosława G., czy konfliktem między ministrami w rządzie PiS.

Choć obie służby, pytane o to przez prokuraturę w 2009 r., zaprzeczyły by inwigilowali dziennikarzy, śledczy znaleźli dowody dzięki jednemu z operatorów, który przekazał im wykaz zleceń od ABW, CBA i policji.

Zdaniem Wojciecha Czuchnowskiego z „GW” dziennikarze powinni wystąpić do ABW z pytaniem, na jakiej podstawie gromadzono ich billingi i czy nie naruszyło to tajemnicy dziennikarskiej. Monika Olejnik uważa natomiast, że powinni oni wystąpić do prokuratury jako pokrzywdzeni.

Wszyscy poszkodowani wskazywali, że ta sprawa jest tylko czubkiem góry lodowej i trzeba ją wyjaśnić, a kwestię jeszcze lepiej prawnie uregulować. Cezary Gmyz z „Rzeczpospolitej” zwrócił uwagę, że przygotowywana nowa ustawa o zasadach działań operacyjnych powinna nakazywać służbom specjalnym występować do sądu o zgodę także na uzyskiwanie bilingów i logowań do stacji operatorów komórkowych. Ale zdaniem części dziennikarzy może to być trudne do zrealizowania.

– Ta sprawa jest kolejną odsłoną pokazującą problem z prawem podsłuchowym. Standardy są nieścisłe, jest wiele luk, z tych luk służby potrafią bardzo sprawnie korzystać – powiedział Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która zorganizowała konferencję. Dodał, że działania rządu, by tę sytuację zmienić, są „dalece niewystarczające”.

Według Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka projekt nowej ustawy utknął w sejmowej komisji, uwagi Fundacji do niego nie są uwzględniane, a zapisy bardziej sprzyjają służbom specjalnym niż prawom obywatela.

Draginja Nadażdin z Amnesty International uważa, że powody podsłuchiwania dziennikarzy w latach 2005 – 2007 powinny być dokładnie zbadane. Zwraca jednak uwagę, że dziennikarze powinni mieć zapewnioną swobodę działalności. Chodzi o ochronę tajemnicy dziennikarskiej czy wolność wypowiedzi nawet wtedy, gdy dziennikarz mówi o rzeczach niewygodnych.

Nadażdin dodaje, że służby specjalne powinny być pod kontrolą. Ich działania niekiedy sprawiają, że państwa demokratyczne zaczynają działać jak te totalitarne. Działania służb nakierowane na małą grupę ludzi mogą mieć bardzo poważne skutki, o czym przekonało się społeczeństwo amerykańskie po atakach na World Trade Center.

Tymczasem Mariusz Kamiński zaprzeczył, że kiedy był szefem CBA, Biuro stosowało podsłuchy wobec dziennikarzy. Kamiński w przesłanym oświadczeniu określił te doniesienia jako kłamstwa, które zostały zweryfikowane w śledztwie prowadzonym przez Prokuraturę Okręgową w Zielonej Górze.

eLPe meritum.us, TVP Info, PAP