anna-barauskasZ redaktor naczelną kwartalnika „Polki w Świecie” rozmawia Katarzyna Doniec

Annę Barauskas-Makowską miałam okazję poznać w lipcu 2007 roku. Była wtedy zaraz po urodzeniu pierwszego dziecka – córeczki Soni, na zupełnie nowej drodze życia. Matka, żona, szef, inicjator i koordynator, kobieta orkiestra. Kobieta, której każda minuta czasu jest cenna. Teraz, po trzech latach, mam okazję spotkać ją znowu… Nie, Ania nie osiadła na laurach, nie utknęła w miejscu… Ona pokazuje, że wszystko jest możliwe! Można pogodzić rodzinę i karierę. Można być szczęśliwą, spełnioną, pełnowartościową kobietą. Da sie być „Matką, Żoną, Bizneswoman”, będąc jednocześnie przykładem dla innych!

– Aniu, nie rozmawiałyśmy ze sobą trzy lata, to dużo czasu. Wiem, że 2007 był przełomem w Twoim życiu, w życiu Twoim i Marcina pojawiła się córeczka Sonia. Niedawno dowiedziałam się, iż urodziłaś Maxa… Wokoło nas wiele zmian, niezbyt korzystna sytuacja ekonomiczna krajów – w tym USA właśnie. Powiedz, jak przebiegła Twoja codzienność na tle tych wszystkich zdarzeń? Jak oceniasz ostatnie lata swojego życia?

– Do wydarzeń, które wymieniasz można jeszcze dodać elekcję prezydencką w USA i wybór pierwszego czarnoskórego prezydenta Stanów Zjednoczonych, zmianę elity rządzącej tak w Ameryce, jak i Polsce, również wybory prezydenckie w starym kraju czy trzęsienie ziemi na Haiti. No cóż, zmiany społeczno- ekonomiczno-polityczne sobie, a życie sobie. Podczas, gdy bankierzy z Lehman Brothers pakowali rzeczy ze swoich biurek do kartonowych pudełek, ja cieszyłam się pierwszym rokiem mojego macierzyństwa, a dokładnie 15 września 2008 roku, czyli w dniu umownie przyjmowanym za początek światowej recesji, wracałam z podróży po Alasce, spełniając w ten sposób swoje kolejne marzenie. Wtedy także byłam w trakcie podpisywania umów z Ruchem i Kolporterem, które zajęły się dystrybucją na terenie Polski wydawanego przeze mnie i mojego męża Marcina pisma dla i o kobietach. Początkowo magazyn istniał tylko na rynku amerykańskim i traktował o Polkach w Ameryce, w 2009 roku zyskał rangę międzynarodowego i pod nowym tytułem POLKI W ŚWIECIE zainaugurował na polskim rynku prasowym, gdzie gości do dzisiaj. Właśnie, jako wydawcy, obchodzimy siódmy rok naszej działalności, w Polsce to już dwa pełne lata, podczas których rozwinęliśmy tematykę magazynu i dzisiaj jest to przede wszystkim periodyk poświecony polskim emigrantkom w ogóle, a nie tylko tym mieszkającym w USA.

Kilka miesięcy temu, w lutym 2010 roku, na świat przyszedł mój syn. Większość spraw zawodowych prowadzę teraz z domu. Stworzyłam małe prywatne studio, gdzie nagrywam audycje dla Radia Chicago oraz korespondencje z USA dla dwóch rozgłośni w Polsce – dla TOK FM i Radia PIN. Redaguję kolejne wydania magazynu oraz organizuję spotkania z kobietami w ramach tzw. life coachingu. Nie muszę zatrudniać opiekunki, jestem cały czas z moimi dziećmi, głównie z Maxem, gdyż trzyletnia Sonia większość dnia spędza w przedszkolach – polskim i amerykańskim oraz na różnych zajęciach typu nauka tańca czy warsztaty teatralne, w których bierz e udział odkąd skończyła półtora roku. Moje życie przez ostatnie trzy lata nabrało zupełnie innego sensu, wydaje mi się, że wydoroślałam mentalnie.

– Rola matki, żony i jednocześnie kobiety sukcesu nie jest łatwa do pogodzenia. Jak ustosunkowuje się do tego Twój mąż, Marcin? Czy kiedy przebywasz poza domem czujesz się winna, że nie jesteś ze swoimi bliskimi, że nie poświęcasz im dostatecznie dużo czasu?

– Tak, jak już wspomniałam, mało czasu przebywam poza domem. Po narodzinach pierwszego dziecka codziennie jeździłam do studia. Rano Sonią zajmowały się babcie, które specjalnie na tą okazję przyleciały z Polski, później mała zostawała z opiekunką. Wtedy już ograniczyłam nieco godziny spędzane poza domem, jeżdżąc tylko na kilka porannych godzin do rozgłośni, choć – przyznam – zdarzały się okresy, np. wtedy, gdy przygotowywałam Wybory Miss Polski w USA, że praktycznie od świtu do nocy przez dobrych kilka tygodni nie widziałam bliskich. I przyznam, że to pod względem emocjonalnym nie było dobre ani dla mnie, ani dla małej. Po narodzinach syna też wszyscy byli przygotowani, że zaraz wrócę do pracy w sensie codziennego tam dojeżdżania. Ja jednak chciałam wczuć się jeszcze bardziej w rolę matki i postanowiłam tak przeorganizować swoje życie, aby obowiązki zawodowe wykonywać z domu. Nigdy, jednak, nie myślałam o tym, aby przerwać pracę. To nie wchodziło w grę, nie jestem typem kury domowej, której świat kręci się wokół garnków. Mój mąż właśnie to kocha we mnie, ceni mój przedsiębiorczy charakter i wieczną chęć do działania, tworzenia, organizowania. Poza tym to jego częściej nie ma w domu niż mnie. Prowadzi firmę działającą w kilku stanach, więc mobilność wpisana jest w jego pracę.

Poza tym uważam, że nadużywasz w stosunku do mnie słowa sukces. On bowiem większości ludzi kojarzy się z ogromnym splendorem, błyskiem fleszy czy zdjęciami na pierwszych stronach gazet. Praca w polonijnym radiu czy wydawanie własnego magazynu to w dzisiejszych czasach nie jest znowu jakimś wielkim sukcesem. Na pewno dokonaniem jest to, że przez te wszystkie lata pracy w radiu i redakcji magazynu miałam wystarczającą motywację, by pozyskiwać kolejnych sponsorów, którzy byli gwarantem moich gratyfikacji, jeśli chodzi o radio i pieniędzy na kolejne numery pisma, jeśli mowa o Polkach w Świecie, czy wcześniejszej Szikagowiance. Praca w polonijnych mediach jest specyficzna, otrzymuje się za nią wynagrodzenie tylko wtedy, gdy podpisuje się z klientami kontrakty na reklamy. Wynagrodzenie za pracę dziennikarską to prowizja od pozyskanych anonsów. W przypadku wydawania własnego magazynu to największym sukcesem jest to, że nie musiałam się nigdy od nikogo uzależnić, jeśli chodzi o pozyskiwanie funduszy na działalność wydawnictwa. Nigdy nie otrzymałam żadnego dofinansowania czy dotacji. Jestem na tyle sprawna marketingowo, że można powiedzieć, że w tej dziedzinie odnoszę sukcesy. Jednak moim prawdziwym osiągnięciem i tym, z czego naprawdę jestem bardzo dumna, jest moja rodzina. Z mężem tworzymy wspaniałą parę, jesteśmy zakochani w sobie tak, jak w dniu poznania, szanujemy się wzajemnie i jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nasz wspólny sukces to dwoje wspaniały dzieci, które nadają znaczący sens naszym wszystkim działaniom.

– Coraz więcej wokoło nas jest kobiet osiągających ogromny sukces zawodowy, nie oszukujmy się – robią to kosztem czegoś… Nadal będę upierać się przy tym, że jesteś kobietą sukcesu, jaka jest tego cena?

– Sprzeciw! Źle stawiasz sprawę, mówiąc, że kobiety odnoszą ogromne sukcesy zawodowe kosztem czegoś. To totalna bzdura. Ja bym powiedziała raczej, że coraz więcej kobiet wokół nas odnosi spektakularne sukcesy na różnych polach jednocześnie realizując się także w innych dziedzinach własnego życia. Otaczam się kobietami sukcesu, moje pismo traktuje właśnie o nich i muszę podkreślić, że są to osoby spełnione, szczęśliwe. Powielanie stereotypu, że kobieta, aby odnieść sukces w pracy musi poświęcić inne sfery życia, jest bardzo niekorzystne dla samych kobiet. Słysząc coś takiego decydują się jednak nie podejmować wyzwań związanych z pracą zawodową i same skazują się na lata ciężkiej, mało rozwojowej pracy związanej z prowadzeniem domu. Ja powiedziałam „pracy”, ale inni, często mężczyźni, nazywają to „siedzeniem w domu”, a na pytanie, gdzie pracuje ich małżonka odpowiadają, że nie pracuje, bo dla wielu wychowywanie dzieci i dbanie o dom to żadna praca, co jest niezwykle niesprawiedliwe, czy wręcz krzywdzące. Wracając jednak do Twojego pytanie, odpowiem naśladując przyjęty przez Ciebie tok myślenia i powiem tak: Jestem niezwykle szczęśliwą osobą, że przyszło mi żyć w czasach, gdy kobiety zajmują ważne stanowiska w biznesie, polityce, sztuce. Odnoszą spektakularne sukcesy zawodowe i jednocześnie – jeśli oczywiście tego pragną i to jest ich priorytetem – realizują się jako żony i matki. Czy odbywa się to jakimś kosztem? Oczywiście, kosztem mniejszej ilości godzin spędzonych na kanapie przed telewizorem czy na plotkowaniu przez telefon z sąsiadką. Każdy powinien dążyć do sukcesu, nie widzę w tym nic złego, wręcz przeciwnie – motywuję do tego kobiety, pokazuję im, że są w stanie zrobić wszystko, o czym marzą, że muszą wymagać od siebie i odważnie stąpać w przyszłość. Tego właśnie uczę moją córkę – wiary w siebie i swoje możliwości. Mówię jej to, co kiedyś wpajała mi moja mama – że jest w stanie osiągnąć wszystko, czego tylko pragnie.

– W Stanach obserwuje się powoli zanikające różnice damsko-męskie, wydaje się jakby feminizm na dobre wkraczał do naszej kultury stając się czymś zupełnie powszechnym. Popierasz to? Jaki jest Twój stosunek do feminizmu? Czym jest dla Ciebie kobiecość?

– Zacznijmy może od tego, że feminizm nie polega na zacieraniu czy niwelowaniu różnic między mężczyzną a kobietą. Zadaniem feminizmu jest edukowanie społeczeństwa, że kobiety i mężczyźni są różni, ale równi. Równi wobec prawa, równi wobec obowiązków i równi wobec przywilejów. Uważam się za feministkę, a mój mąż uważa się za feministę. Jestem za równouprawnieniem, które jako zjawisko występuje już w wielu dziedzinach, ale jest jeszcze dużo do zrobienia w tej kwestii. Potrzebne jest oświecenie wielu kobiet, które żyjąc w świecie rządzonym stereotypami, nie mają bladego pojęcia, że posiadają swoje prawa, że związek – zdrowy związek – polega na partnerstwie a nie na służalczości wobec męża czy kochanka. Przykłady można mnożyć. Ja podałam jeden, związany z prywatnym życiem, ale równouprawnienie potrzebne jest także w miejscach pracy, w szkołach, czy w Kościele.

Pytasz, co oznacza dla mnie kobiecość? Mogłabym odpowiedzieć, tylko po co!? Przecież odczuwanie kobiecości to indywidualna sprawa każdej z nas. Dla jednej będzie to miłość do dziecka, dla drugiej seksualność i obcowanie z mężczyznami, dla jeszcze innej pociąg do drugiej kobiet. Ile nas na Ziemi tyle odczuć własnego „ego”, bo dla mnie kobiecość to właśnie to coś, co emanuje z wewnątrz. Z całą pewnością natomiast mogę powiedzieć, że kobiecości nie utożsamiam z trzepotem długich rzęs i wydajnym biustem. Byłoby to zbyt powierzchowne. Przez wielu mężczyzn, jak i kobiet niestety, kobiecość jest do tego właśnie sprowadzana.

– W jednym z wywiadów powiedziałaś, iż stereotyp Matki Polki powinien ulec przeobrażeniu, wspomniałaś między innymi, iż dbanie o siebie, swoją urodę i zdrowie nie powinno być luksusem, a obowiązkiem. Obserwujesz wokół siebie jakieś zmiany w tym kierunku?

– Tak, uważam, że Matki Polki, czyli kobiety idące przez życie zgodnie z utartymi wśród Polaków zasadami, że kobiety żyją dla męża i dzieci i muszą się dla nich zupełnie poświęcić – są bardzo nieszczęśliwe. W kieracie dnia codziennego zapominają zupełnie, że oprócz bycia matką i żoną są jeszcze kobietami, które miały kiedyś swoje własne marzenia, zainteresowania, że chciały się realizować. Najczęściej jest tak, a znam to z codziennych obserwacji, że kobiety takie na początku bardzo szczęśliwe, szczególnie w okresie, gdy dzieci są jeszcze dziećmi, jednak z biegiem lat stają się zrzędzącymi i utyskującymi na życie i los staruszkami, wytykającymi na każdym kroku dorosłym już córkom i synom jak to się dla nich poświęciły. A poświęciły się faktycznie, tylko, że na starość, gdy ich dzieci założyły już własne rodziny, z tego poświęcenia nic im nie przyszło oprócz żalu i poczucia, że jednak mogły inaczej pokierować swoim życiem. Nagle w wieku 50, 60 czy 80 lat stwierdzają, że przeszły przez życie i wcale go nie poznały, a dzieci – niestety – najczęściej o tym poświeceniu matek nie pamiętają, a nawet jeśli, to i tak wolałyby, aby matki zrobiły w życiu coś, o czym później mogłyby z pasją opowiadać wnukom. Oczywiście, nie można mieć o to pretensji do kobiet, bo przecież tak byłyśmy wychowywane, że zawsze na pierwszym miejscu dzieci, mąż, dom, praca, obowiązki, pomoc innym, a my gdzieś na szarym końcu. Taka postawa, prędzej czy później, odbija się na zdrowiu fizycznym i psychicznym kobiety. Zaniedbana często zapomina o wykonaniu badań kontrolnych, bo zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia, a potem jest już za późno, bo guz w piersi rozrósł się do takich rozmiarów, że musi się poddać mastektomii i funkcjonować ze świadomością, że choroba w każdej chwili może wrócić. Zdarza się też tak, że kobieta umiera nagle, zżarta od środka przez choróbsko, o którym nigdy się nie dowiedziała, bo zrobienie obiadu dla rodziny było ważniejsze niż spotkanie z lekarzem. Kiedy dochodzi do takich smutnych wydarzeń warto sobie zadać pytanie, czy to grzech dbać o siebie, czy nie lepiej mieć matkę, która kocha i nie zaniedbuje dzieci, ale ma także czas na własne potrzeby, niż w ogóle matki nie mieć. Pamiętajmy także o tym, że dzieci są dumne z rodziców, którzy oprócz tego, że są cudownymi matkami i ojcami, to są także interesującymi ludźmi, którzy kiedyś, siedząc z wnukami przy kominku, opowiedzą im o tym, czego dokonali i co widzieli i czego doznali. Dla mnie również moje cudowne dzieci są na pierwszym miejscu, ale dbając o nie, dając im dużo miłości i poczucia bezpieczeństwa nie zapominam o reszcie świata i rzeczach, które robiłam i którymi pasjonowałam się przed zajściem w ciążę. Myślę, że najłatwiej jest nauczyć dziecko wyznaczania celów i zachęcać do realizacji marzeń poprzez dawanie dobrego przykładu. To, co powtarzam kobietom, a co – moim zdaniem – jest niezwykle istotne to fakt, ze na zmiany nigdy nie jest za późno. Zawsze marzyłaś, aby studiować etnografię lub sztukę? Zrób to, nawet jeśli przyjdzie Ci się zapisać na uniwersytet trzeciego wieku! Chciałaś zwiedzać świat? Spakuj walizki i ruszaj w podróż! Bez względu na wiek możemy dokonać przełomowych rzeczy wokół nas, bo każdy kolejny dzień jest pierwszym dniem naszego nowego życia.

– Czytałam, iż w czasach wczesnej młodości byłaś bardzo barwną postacią, niepokorną… Nosiłaś nietypowe stroje… Nawet ogoliłaś sobie głowę, by później przez wiele lat nosić na niej afrykańskie warkoczyki… Czego był to przejaw? Młodzieńcza potrzeba buntu czy może jakieś przesłanie do otoczenia?

– Ja wciąż jestem barwną osobą (śmiech). Wtedy miałam nieco więcej czasu na dobór odpowiednich strojów, zmieniałam fryzury, zresztą dotąd je często zmieniam. W tamtych czasach często wyrażałam siebie przez styl, który prezentowałam w ubiorze. Dzisiaj już tak bardzo nie zależy mi na manifestowaniu własnego ja. Choć teraz nie prowokuję już strojem, to okazuje się, że nierzadko robię to własnymi poglądami. Niemiecka psycholog, autorka głośnych poradników dla kobiet, Ute Ehrhardt twierdzi, że grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne idą tam, gdzie chcą. Ja chadzam własnymi drogami.

– Polka wyświęcona na księdza, Polka w roli, która do tej pory przypisana była tylko mężczyznom, to całkiem poważna kontrowersja nawet jak na naszą epokę – już słyszę komentarze „baba w habicie, co się dzieje z tą Polską?”. Wiem, że całkowicie poparłaś to przedsięwzięcie…

– Popierałam i wciąż popieram ordynację kobiet-księży. Jestem za wyświęcaniem kobiet w Kościele katolickim. W wielu innych jest to już praktykowane. Uważam, że kapłanki mogłyby odnowić oblicze katolicyzmu, szczególnie teraz, gdy tak wiele osób odwraca się od tej wiary, gdy głośne skandale zburzyły czcigodny obraz tradycji tworzonej przez tysiąclecia. Pierwsza Polka wyświęcona na księdza katolickiego nazywa się Janice Duszyński i mieszka w Ameryce, jest moją serdeczna przyjaciółką oraz przyszywaną ciocią dla moich dzieci. Oczywiście, Watykan nie uznaje jej kapłaństwa, jednak to nie przeszkadza jej wiernym w postrzeganiu Janice jako ich przewodnika duchowego. Cenię jej otwartość, dobroć i bezinteresowność w pomaganiu innym. A o tym, dlaczego uważam, że kobiety powinny zajmować ważne miejsca w hierarchii kościelnej opowiedziałam w artykule poświeconym Duszyńskiej, który znalazł się w jesiennym wydaniu POLEK W ŚWIECIE (JESIEN 4[8] 2010). Osoby zainteresowane tym tematem odsyłam właśnie do tego wydania lub na polkiwswiecie.com. Jestem pierwsza osobą w Polsce, która poruszyła temat Polki wyświęconej na księdza. Po liście otwartym Janice, jaki znalazł się na łamach mojego magazynu, ruszyła lawina zainteresowania tym tematem.

– Jesteś osobą publiczną, znasz mnóstwo różnych ludzi, masz zaplecze kulturalne z Polski i bogate doświadczenia z USA, obserwujesz… Powiedz, czym my Polacy, powinniśmy się szczególnie szczycić, a nad czym popracować.

– Polacy to bardzo zróżnicowany naród, więc nad tym, czym jedni z nas się szczycą – inni muszą zacząć pracować – i vice versa. Ja mam to szczęście, że obracam się wśród pasjonujących ludzi, znam wspaniałych Polaków, którzy swoim życiem i działaniami motywują innych. Pracuję z fajnymi ludźmi w radio, świetnie dogaduję się z osobami z mojej własnej redakcji, mam fascynujących znajomych. Pewnie, że jest wiele w mentalności naszego narodu, co może się nie podobać, ale nie trzeba niczego zmieniać na siłę, gdyż te zmiany przyjdą same, one już nadchodzą. Nasze dzieci to zupełnie inni ludzie, niż my. Za kilkadziesiąt lat Polacy jako społeczeństwo ulegną zupełnej transformacji.

– Wśród amerykańskiej Polonii krąży opinia, iż nie pomagamy sobie, wręcz przeciwnie – podkładamy sobie pod nogi przysłowiowe kłody… Zgodzisz sie z nią?

– Polonia jest taka sama jak Polacy w kraju. Absolutnie nie stosuję zaproponowanego przez Ciebie rozróżnienia. Kłody lubimy sobie podkładać żyjąc w Polsce, więc dlaczego nagle mielibyśmy się zmienić po przyjeździe do innego kraju. Na obczyźnie powielamy zachowania, których nauczyliśmy się w rodzinnych stronach. Jest takie powiedzenie, czego Jaś się nie nauczy tego Jan nie będzie umiał. Zatem skoro Janek będąc dzieckiem modlił się wraz z ojcem, aby w sąsiada stodołę strzelił piorun to trudno od niego wymagać, aby będąc już Johnem i mieszkając w Ameryce nagle trzymał kciuki za pomyślność znajomych czy ciszył się ich osiągnięciami. Ci z nas, którzy mieli wpajane od dziecka, że warto pomagać ludziom i cieszyć się ich szczęściem – również dzisiaj, żyjąc na emigracji, pomagają innym, działają społecznie, popierają rodaków w wyborach do władz lokalnych czy stanowych, a nawet federalnych.

– Mieszkasz w USA z dłuższymi i krótszymi przerwami od dziesięciu lat, obserwujesz ludzi wokół siebie. Czy dostrzegasz jakieś zmiany wśród Polonii, powiedzmy na przełomie ostatniej dekady?

– Oczywiście, że obserwuję zmiany. Dobre zmiany! Opisuję je na konkretnych przykładach w moim magazynie. POLKI W ŚWIECIE to właśnie historie Polaków, którzy po wyjeździe z kraju zainwestowali w zmianę dotychczasowego życia kształcąc się, zakładając firmy, ucząc się obcego języka, co w rezultacie pozwoliło im rozwijać karierę zawodową. W okolicy, gdzie mieszkam, żyje wielu młodych Polaków. Są ambitni, wykształceni, świetnie dają sobie radę finansowo. Ich amerykańscy sąsiedzi, obserwując ich dokonania, mają duży szacunek i podziw dla Polaków, na pewno nie utożsamiają ich z alkoholikami czy złodziejami.

– Zajmujesz sie kreowaniem kultury wśród Polonii, prowadzisz audycje radiowe, organizujesz polonijne imprezy, kilka lat temu dzięki Tobie odwiedziła nasze strony Ania Guzik… Co cenisz w tej pracy najbardziej? Co motywuje Cię, by robić to dalej? Obydwie wiemy, że w polonijnym świecie bywa trudno…

– Mówiąc – w polonijnym świecie bywa trudno – powielamy stereotypy. To, że znajdzie się jedna lub dwie osoby, które nam najlepiej nie życzą, czy wręcz próbują uprzykrzyć życie, to jeszcze nie świadczy o tym, że wszyscy są tacy. Organizowałam kilka bardzo dużych imprez i za każdym razem efekt był doskonały. Ludzie, z którymi przygotowywałam te przedsięwzięcia, a są to Polacy, bardzo profesjonalnie podchodzą do tego, czym się zajmują. Praca z nimi to sama przyjemność. Natomiast na pytanie o to, co motywuje mnie do dalszej pracy odpowiem, że kocham to, co robię! Chyba lepszej motywacji nie potrzeba!?

– Wracając do rodziny… Wychowanie dzieci w USA nie jest łatwe, są narażone na wiele niebezpieczeństw. Okres high school uważany jest za najtrudniejszy czas do przetrwania. Jak widzisz swoje dzieci za kilka czy kilkanaście lat? Nie obawiasz się? Jakie rady dałabyś rodzicom polonijnej młodzieży? Są przecież przyzwyczajeni do polskich standardów szkolnictwa?

– To pytanie nie jest do mnie. Moja córka jest w przedszkolu, syn nie ma nawet roku. Zanim pójdą do high school może się jeszcze wiele wydarzyć. Ja nie wybiegam zbyt daleko w przyszłość a już na pewno nie boję się na zapas, bo jak zwykła mawiać moja mama – ten, kto boi się przed faktem, boi się dwa razy. Odnośnie rad dla rodziców polonijnej młodzieży to pewnie oni mogliby mi udzielić wielu cennych wskazówek. Są bardziej doświadczonymi rodzicami niż ja, przynajmniej mają dłuższy staż (śmiech). Natomiast muszę zaoponować, jeśli chodzi o stwierdzenie, że wychowywanie dzieci w USA nie jest łatwe. Wychowywanie człowieka w ogóle nie należy do najłatwiejszych zadań, ale wydaje mi się, że mam dużo szczęścia, że mój syn i moja córka urodzili się w USA i są Amerykanami. System szkolnictwa w Stanach jest jednym z najlepszych na świecie, a udogodnienia dla matek z małymi dziećmi bardzo ułatwiają życie, czego koleżanki w Polsce mogą mi tylko pozazdrościć. W każdym miejscu – sklepie, bibliotece, urzędzie – funkcjonują specjalne pokoje do przewijania czy karmienia maluchów, do każdej instytucji czy choćby do restauracji jest podjazd dla osoby z wózkiem a w środku wysokie krzesło dla dziecka. W budynkach wielokondygnacyjnych zawsze znajdziesz windę, a co 500 metrów plac zabaw. Żyć, nie umierać! Uwierz mi, jest naprawdę łatwo.

– Miałam okazję przeczytać, iż zajmujesz się „Life Coaching-iem”. W sumie nie powinno to nikogo zaskoczyć, jesteś osobą niesamowicie otwartą, Twój sposób bycia sprawia, iż ludzie chętnie się przed Tobą otwierają, zwierzają, ale dlaczego właśnie life coaching?

– Zajmuje się Life Coachingiem, ale nie tylko. Posiadam także tytuł NLP Practitioner oraz NLP Master Practitioner –oba certyfikowane przez the Society of NLP. A oprócz dyplomu Life Coach Certification posiadam także Motivational Coach Certification, Master Weight Loss Coach Certification oraz Social and Emotional Intelligence Coaching Certification. Jestem uprawniona do tego, aby prowadzić treningi i zajmować się coachingiem we wszystkich wymienionych wyżej dziedzinach. Pytasz, skąd u mnie takie zamiłowanie. Jest to długa historia, doskonała na osobny wywiad. Teraz odpowiem krótko – predyspozycje do wykonywania takiego zawodu posiadam od dziecka, zawsze byłam typem motywatora. Rodzice rówieśników a nawet starszych koleżanek czy kolegów często otwarcie mówili, że kiedy ich dzieci kolegują się ze mną, oni są o nie spokojni. Zawsze potrafiłam wzbudzać w ludziach ogień, który rozgrzewał ich do twórczego działania, który był siłą, tak potrzebną do osiągania celów. Nigdy nie bałam się życia i czerpiąc z niego całymi dłońmi zachęcałam innych do tego. Wtedy jednak nikt w Polsce nie nazywał tego coachingiem i pewnie niewielu wiedziało, że na Zachodzie powstała cała nauka poświęcona temu tematowi, sile naszego umysłu i mocy stwórczej, jaką posiadamy. Przyjazd do Stanów uzmysłowił mi, że moje zdolności mogą stać się profesją. W kraju ukończyłam stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, jednak dopiero tutaj, kończąc kursy i szkolenia pod okiem najlepszych coachów i trenerów na świecie, uczestnicząc w prestiżowych seminariach – odnalazłam swoje prawdziwe powołanie. Kocham pracę w radio czy w redakcji prasowej, pasjonuje mnie organizowanie dużych imprez, ciekawych przedsięwzięć, ale spełnienie w kwestii zawodowej daje mi przede wszystkim prowadzenie warsztatów i pomaganie ludziom, szczególnie kobietom, w rozwoju osobistym, a co za tym idzie w zmienianiu życia tych osób na lepsze.

– Na koniec chciałabym zapytać się Ciebie o „prawo przyciągania”. Czytałam, że wierzysz w moc pozytywnego myślenia…

– Raczej nie mogłabym pracować jako coach, gdybym nie wyznawała tej zasady. To jest podstawa w tym zawodzie, tylko pozytywne myślenie i wdrażanie go u innych ludzi może doprowadzić do ich rozwoju. Negatywne odczucia oraz negacja wszystkiego z góry – nigdy nie doprowadzą nas do sukcesu w pracy nad sobą i nad swoim życiem. Gdybym świat wokół siebie postrzegała tylko w ciemnych barwach to jakże ciężko byłoby mi egzystować w takiej rzeczywistości. Celowo mówię o rzeczywistości, gdyż tak naprawdę jest ona stanem naszego umysłu. Jeśli postrzegam świat, jako przyjazne mi otoczenie, a innych ludzi, jako sprzymierzeńców, to moja rzeczywistość staję się światem pełnym dobrych ludzi i ogromnych możliwości. I co najważniejsze – ten wspaniały świat stoi przede mną otworem. Przed Tobą także może, musisz tylko tego chcieć.

Rozmawiała Katarzyna Doniec

Anna Barauskas-Makowska (ur. 28 stycznia 1978 roku) jest absolwentką stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Wilbur Wright College w Chicago. Zaraz po studiach, w 2002 roku, wyemigrowała do USA, gdzie jeszcze w tym samym roku wyszła za mąż i rozpoczęła pracę dla miesięcznika Chicago Forum. W 2003 związała się z Radiem Chicago WPNA 1490, w którym pracuje do dzisiaj. Od siedmiu lat wraz z mężem wydaje i prowadzi własny magazyn dla kobiet, który przez pierwsze pięć lat, jako miesięcznik, ukazywał się wyłącznie na terenie Stanów Zjednoczonych. Od dwóch lat pismo w cyklu kwartalnym, pod zmienionym tytułem POLKI W ŚWIECIE, ukazuje się także w punktach sprzedaży prasy na terenie całej Polski oraz w prenumeracie prowadzonej do wszystkich krajów świata. Od 2010 roku pismo „Polki w Świecie”, jako pierwszy polski płatny magazyn, pojawiło się na iPadzie.

W 2005 roku w Chicago Anna Barauskas – Makowska została wybrana Dziennikarzem Roku, a kilka miesięcy później, jako jedyna Polka, otrzymała prestiżowe wyróżnienie przyznawane etnicznym mediom przez władze miasta Chicago. Od 2007 roku jest korespondentem zagranicznym ogólnopolskiej rozgłośni radiowej TOK FM oraz warszawskiego Radia PIN. Jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz International Federation of Journalist. Jest także licencjonowanym trenerem NLP oraz certyfikowanym coachem. Oprócz dyplomu Life Coach Certification posiada także Motivational Coach Certification, Master Weight Loss Coach Certification oraz Social and Emotional Intelligence Coaching Certification.

Od marca 2010 roku pełni funkcję polskojęzycznego rzecznika Janice Sevre-Duszyńskiej – pierwszej Polki wyświęconej na księdza katolickiego.

Największą dumą Anny i jej męża Marcina jest dwoje wspaniałych dzieci: córka Sonia i syn Max.