Do ostatniej chwili członkowie Partii Demokratycznej walczyli, by nie zmiotła ich konserwatywna ofensywa wyborcza.
We wtorek Amerykanie wybiorą 435 członków Izby Reprezentantów, 37 senatorów i 37 stanowych gubernatorów. Według sondaży ekipa Baracka Obamy może w wyniku wyborów stracić kontrolę nad Kongresem.
W gronie demokratów, którzy zapewne nie zostaną wybrani na kolejną kadencję, znalazł się Tom Perriello. Dwa lata temu minimalną przewagą głosów dostał się on do Kongresu z konserwatywnego okręgu w Wirginii. Teraz 36-latek walczy z republikaninem Robertem Hurtem, który – jak mówią mieszkańcy okręgu – ma fajniejsze naklejki na zderzaki, lepszy spot reklamowy i – co bardzo ważne w tych wyborach – jest z opozycji.
By nie dopuścić do porażki demokraty, na wiec do położonego na południu stanu Charlottesville przyleciał sam Barack Obama. W całej kampanii tylko raz prezydent poświęcił czas na promowanie jednego kongresmena.
Miłość i bagno
W amfiteatrze w centrum Charlottesville zgromadziło się ponad 10 tysięcy osób. Wielu, by być jak najbliżej Obamy, czekało na wejście nawet przez dziesięć godzin. – W jednych sprawach zgadzamy się z prezydentem, w innych nie – podkreślał Perriello, kreując się na niezależnego polityka. Gdy po nim na mównicę wszedł Obama, długo nie milkły brawa. Studentki zaczęły skakać, a nad głowami zgromadzonych wyrósł las rąk z aparatami fotograficznymi.
– Kochamy cię – krzyczały tłumy do prezydenta.
– Ja też was kocham – odpowiedział Obama, po czym zaczął mówić o tym, jak straszna dla Ameryki była poprzednia ekipa rządząca. – Republikanie liczą na to, że zapomnieliście już, kto wprowadził nas w to bagno – grzmiał przywódca USA. I podkreślał, że na wyprowadzenie kraju na prostą demokraci potrzebują więcej czasu.
– To było fantastyczne. Prezydent uświadomił ludziom, jaki bałagan zostawili w kraju republikanie – mówiła mi 50-letnia Kathleen Meyer.
– Całym sercem wierzymy, że on wciąż może zmienić nasz kraj – dodała jej córka Kristin. Była niezwykle podekscytowana, bo przed chwilą uścisnęła dłoń prezydenta.
– W tej kampanii słyszeliśmy mnóstwo kłamstw, ale Obama mówi prawdę. Ludzie są źli z powodu stanu gospodarki, ale jeśli teraz wybiorą republikanów, to za dwa lata ich też będą mieli dość – przekonuje mnie Scott Deveaux, wykładowca na Uniwersytecie Wirginii.
Zaproszenie na wiec prezydenta było ryzykowne. Wprawdzie zmobilizował on do głosowania liberalnych studentów oraz Afroamerykanów, ale mógł też jeszcze bardziej zniechęcić do Perriello konserwatywnych wyborców. Ludzi wściekłych na rząd za reformę zdrowia, wysokie bezrobocie i gigantyczny deficyt budżetowy.
– Obama krzywdzi demokratycznych kandydatów, wspierając ich na wiecach w konserwatywnych okręgach – mówi „Rz” Brian Darling z Fundacji Heritage. – Podobnie było w 2006 r., gdy George W. Bush zachęcał wyborców w demokratycznych okręgach do poparcia trzech kandydatów republikanów. Wszyscy przegrali – mówi.
Ku komunizmowi?
Prezydent wychwalający Perriello to woda na młyn jego przeciwników. – Perriello zapomniał, że to my wysłaliśmy go do Waszyngtonu i ma głosować tak, jak my mu każemy, a nie partyjne elity. Chcemy odzyskać wolność! – przekonywał mnie Mike Kamer, sympatyk Tea Party, trzymający w ręku plakat przedstawiający Perriello jako chodzącego na smyczy prezydenta posłusznego pudelka.
– Rządy ludzi takich jak Obama i Perriello prowadzą USA w kierunku komunizmu. A ja nie chcę komunizmu – podkreślała z kolei Martha Duley z Tea Party. – Resetując stosunki z Rosją, demokraci sprzedali Polskę i inne kraje byłego bloku ZSRR. Na szczęście we wtorek przez Amerykę przejdzie polityczne tsunami, które wymiecie ze stołków ludzi Obamy. A republikanie zmienią politykę zagraniczną – dodaje John Pierce.
Tego inspirowanego m.in. przez Tea Party tsunami w Waszyngtonie obawiają się liberałowie. Kilkadziesiąt tysięcy z nich demonstrowało w sobotę na wiecu „Na rzecz powrotu zdrowego rozsądku”, zorganizowanym przez satyryków Jona Stewarta i Stevena Colberta.
– Przyjechałem, bo wierzę, że satyra pomoże nam pokonać radykałów – przekonywał „Rz” Randy Hamilton z Arizony, przebrany za czerwonego diabła. Tym razem to czerwoni (kolor republikanów) mają jednak większe szanse niż niebiescy (kolor demokratów).
Jacek Przybylski z Charlottesville
Rzeczpospolita