Największe od czterech lat opady śniegu niemal całkowicie sparaliżowały Wschodnie Wybrzeże. Tylko pięc razy w całej historii pomiarów meteorologicznych w okolicach Nowego Jorku spadło więcej białego puchu. Pogoda przedłużyła świąteczny weekend mieszkańcom tamtego rejonu, bo przemieszczanie się w obrębie niemal wszystkich aglomeracji Wschodniego Wybrzeża jest praktycznie niemożliwe. Natura więc po raz kolejny sama jakby sprostowała wszelkie naukowe, czy też pseudonaukowe, teorie o mającym miejsce globalnym ociepleniu z katastroficznym skutkami w perspektywie. Bo za oknem łagodniejszej zimy jakoś nie można dostrzec. Mamy jak mamy, czyli aura jak od setek lat: zima jest zimą więc musi być zimno! I jest to, jak mawiał mały-wielki polityk o wyjątkowych językotwórczych zdolnościach, oczywista oczywistość!
Ulice Nowego Jorku, Bostonu czy Filadelfii wciąż są zasypane śniegiem, a służby porządkowe z trudem drążą choćby w miarę przejezdne korytarze. Przychodzi to z wielkimi oporami, wszak jezdnie często zablokowane są przez pozostawione samochody w momencie największego, niedzielnego ataku nawałnicy. To też efekt pewnego wygodnickiego podejścia Amerykanów do niespodzianek losowych, korelującego z absolutną bezradnością przy jakichkolwiek anormalnych sytuacjach.
Na tamtejszych lotniskach utknęli Polacy wracający do kraju czy też polonusi lecący w odwiedziny do ojczyzny. Wszystkie loty, zarówno z JFK w Nowym Jorku jak i z Newark, do Polski zostały zawieszone.
W Chicago w poniedziałek odwołano ponad 200 lotów, jednak głównie z pogodowych kłopotów na lotniskach docelowych.
Śnieżny atak zimy przeklinają również handlowcy, bo im powstały paraliż komunikacyjny zburzył plany poświątecznych wyprzedaży.
Na Manhattanie w Nowym Jorku pokrywa śnieżna wynosi 20 cali (rekordowe w historii opady mieły miejsce w 2006 r.: niemal 30 cali), a w okolicach Staten Island spadło 29 cali śniegu. W New Jersey (ogłoszono stan klęski żywiołowej) nasypało aż 32 cale białego puchu.
Leszek Pieśniakiewicz
meritum.us