Niezwykła koalicja amerykańskich rolników, właścicieli koni i części organizacji określających siebie jako “prozwierzęce” wystąpiła z niespodziewanym apelem: przywróćmy końskie rzeźnie.
O sprawie pisze “The Wall Street Journal”.
Zanim w 2007 roku decyzje Kongresu Stanów Zjednoczonych doprowadziły do zamknięcia wszystkich końskich rzeźni w USA, co roku w zakładach takich życie traciło około 100 tysięcy zwierząt.
Grupa zwolenników przywrócenia legalnego uboju spotyka się w tym tygodniu na konferencji w Las Vegas. Zamierza opracować plan działań.
Zwolennicy tego pomysłu, poza argumentem ekonomicznym (impuls rozwojowy dla terenów wiejskich), przytaczają i humanitarny. Twierdzą, że tylko w ten sposób właściciele będą mogli pozbywać się koni w “przyzwoity” sposób.
Koń to przyjaciel, nie mięso
Amerykanie, wychowywani na legendzie Dzikiego Zachodu oraz takich książkach i filmach, jak “Czarny Książę” czy “Koń, który mówi”, przyzwyczaili się traktować konie jako towarzyszy i przyjaciół, nie jako źródło mięsa. – Opinia publiczna jest po naszej stronie – podkreśla Patti Klein Manke z organizacji Animal Humane Society, zapowiadając protesty.
To właśnie organizacje ochrony praw zwierząt, wyposażone w taką broń, jak rozpowszechniane w Internecie filmy dokumentujące oczywiste okrucieństwo traktowania zwierząt w rzeźniach, doprowadziły cztery lata temu do wstrzymania rządowego finansowania inspekcji w tego rodzaju zakładach. To było równoznaczne z ich zamknięciem, jako że zgodnie z prawem, inspekcja federalna była niezbędnym warunkiem uzyskania zgody na eksport mięsa. Większość końskiego mięsa z amerykańskich rzeźni trafiała na rynki europejskie i azjatyckie.
Na rzeź do Meksyku
W rzeźniach zabijano tysiące koni, których właściciele chcieli się pozbyć, bo były stare lub dlatego, że popadali w kłopoty finansowe i nie mogli kontynuować hodowli. Teraz “niechciane” zwierzęta sprzedawane są na aukcjach po 10 lub 20 dolarów za konia, a następnie w tłoku i poniewierce wysyłane do rzeźni w Meksyku. – To powoduje większe cierpienia niż ubój na miejscu – przekonują niektórzy.
W 2006 roku do meksykańskich rzeźni trafiło 11 tysięcy amerykańskich koni. Dwa lata później, gdy zakłady w USA przestały działać, liczba ta wzrosła do 57 tysięcy. Obrońcy praw zwierząt lobbują na rzecz zakazu takiego eksportu, pojawiają się jednak głosy, że to nie rozwiąże problemu, a konie będą porzucane przez właścicieli na śmierć głodową. Wynajęcie weterynarza, który by w humanitarny sposób “uśpił” konia może bowiem kosztować setki dolarów.
Zabawa w Boga
Są oczywiście organizacje podejmujące się opieki nad niechcianymi końmi, ale nie są w stanie zatroszczyć się o wszystkie potrzebujące pomocy zwierzęta. – Codziennie muszę odmawiać. Bawię się w Boga, wybierając któremu koniowi pomogę, a któremu nie – mówi Whitney Wright, kierująca organizacją Hope for Horses (Nadzieja dla koni) w Asheville w Północnej Karolinie.
rp.pl