0115-robert-gibbs

Wyjątkowo chłodna atmosfera zapanowała na konferencji prasowej, gdy rosyjski dziennikarz starł się z rzecznikiem Baracka Obamy.

Robert Gibbs, który towarzyszył prezydentowi Obamie w podróży do Tucson w Arizonie, gdzie w sobotę 22-letni zamachowiec zastrzelił sześć osób i próbował zabić kongresmenkę Gabrielle Giffords, na pewno nie spodziewał się takiego pytania tuż po powrocie do Waszyngtonu.

– Czy strzelanina w Arizonie była nieuchronnym skutkiem ubocznym tego, że Amerykanie cieszą się zbyt wielką wolnością? – zapytał podczas czwartkowego briefingu dla dziennikarzy Andrej Sitow, waszyngtoński korespondent oficjalnej rosyjskiej agencji ITAR-TASS. Dziennikarz zastanawiał się, czy częścią Ameryki nie jest też „wolność” obłąkanej osoby do kupna broni, pojawienia się na politycznym wiecu i otwarcia ognia.

– Stanowczo się nie zgadzam. W wartościach naszego kraju ani w naszych przepisach prawnych nie ma nic, co pozwalałoby komukolwiek na zrobienie tego, co zrobił ten człowiek [w Arizonie – red.] – odparł Gibbs. Podniesionym głosem rzecznik Białego Domu podkreślał, że zorganizowane przez Giffords spotkanie z wyborcami było realizacją niektórych bardzo ważnych i fundamentalnych wolności dla Ameryki, takich jak wolność słowa czy wolność zgromadzeń.

– W sali konferencyjnej na kilka minut zapanował chłód przypominający czasy zimnej wojny – relacjonował spod Białego Domu reporter CNN Ed Henry, zauważając, że była to bardzo niecodzienna sytuacja. Zdaniem dziennikarza wpływowego portalu Politico Glenna Thrashu dyskusja rosyjskiego korespondenta i rzecznika Białego Domu przypominała słynną „debatę kuchenną” Richarda Nixona i Nikity Chruszczowa z 1959 roku.

Sitow wyjaśniał potem amerykańskim dziennikarzom, że wielu zwykłych Amerykanów na wiadomość o strzelaninie w USA zareagowało słowami: „i ci ludzie nas pouczają”. I przekonywał, że jeśli Amerykanie chcą powstrzymać zbrojne incydenty na ulicach, „to muszą być gotowi do ograniczenia swoich wolności”.

Ale chociaż Gibbs podkreślał, że politycy zgadzają się, iż przemoc w debacie publicznej nigdy nie jest dopuszczalna, to konserwatyści i liberałowie od niemal tygodnia przerzucają się oskarżeniami o doprowadzenie do tej tragedii. 10 tysięcy osób podpisało już nawet petycję żądającą natychmiastowego wyrzucenia z pracy Glenna Becka, komentatora prawicowej Fox News. Organizatorzy akcji – Jewish Funds for Justice – oskarżają go o podżeganie do nienawiści w dyskursie publicznym. Niektórzy liberałowie żądają też od właściciela Foksa Ruperta Murdocha, by zrobił porządek z Sarą Palin, którą także obwiniają o podwyższenie temperatury politycznych sporów w USA i obarczają ją odpowiedzialnością za tragedię w Arizonie.

Liderka konserwatystów sporządziła bowiem przed wyborami do Kongresu mapę, na której celownikami zaznaczyła, których demokratycznych polityków należy usunąć z urzędu. Jedną z osób oznaczonych celownikiem była Gabrielle Giffords. Niektórzy krytycy Sary Palin na Twitterze i YouTubie przekonują więc teraz, że Palin za rozbudzanie fanatyzmu przeciwko demokratom „powinna zostać zastrzelona”.

Jacek Przybylski

rp.pl