Od trzech lat kryzys hula po Stanach Zjednoczonych niczym wiatr po ulicach Chicago, wymiatając miliony Amerykanów z miejsc pracy, a w dalszej konsekwencji z ich domów. Ludzie lądują na bruku, bo panuje ponoć recesja. Wydawać by się mogło, iż ekonomiczna zapaść Ameryki proporcjonalnie dotyka wszystkich zamieszkałych na ziemi Waszyngtona. Jeśli wierzyć liczbom, podawanym przez witrynę investinganswers.com, nic bardziej błędnego. Mianowicie panie i panowie na waszyngtońskim Kapitolu mają się wyjątkowo dobrze. Ba, bogacą się w tempie zawrotnym, jak nigdy w historii tego kraju.
Ktoś może w tym miejscu skonstatować, że zaglądanie innym do portfela jest wręcz nieetyczne i świadczy li tylko o zazdrości czy wręcz nawet zawiści. Bo i zawsze w czasach recesji jednostki mnożyły swoje fortuny, kiedy ogół popadał w makabryczne finansowe tarapaty. No i wychodzący z takiego założenia będą mieli rację, jednakowoż tylko częściowo. A częściowo dlatego, że sprawy zaczynają się mieć zupełnie inaczej, gdy szokująco szybkie bogacenie się jednostek ma miejsce za sprawą… podatników. Gdy ci ostatni lądują na bruku, nie bardzo wiedząc jak związać koniec z końcem, a wybrani przez nich parlamentarzyści w pełni ukontentowani przyglądają się, jak na ich kontach przybywa zer po przecinku to wzajemne relacje przestają być zdrowe. Bo i takiego, wręcz w bizantyjskim stylu, rozpasania władzy nie było chyba w historii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej nigdy wcześniej.
Oto kilka przykładów.
Majątek pani spiker Izby Reprezentantów (od 2007 r. do chwili obecnej), czyli odpowiednika marszałka Sejmu w Polsce, według hierarchii trzeciej osoby w kraju, Nancy Pelosi w 2008 r. opiewał na sumę $13,7 mln by po roku – ponoć najgłębszym dołku kryzysowym – wynieść już 21.700.000 dolarów. Niewielu geniuszom biznesowym w historii światowej ekonomii udało się w tak krótkim okresie czasu aż tak bardzo pomnożyć stan posiadania.
W 2005 r. pracowników federalnych, którzy zarabiali rocznie ponad $150 tysięcy było dokładnie 7.420. W 2010 r. ich liczba wzrosła aż do 82.034! Kryzys szalał sobie na dobre, a w administracji państwowej liczba krezusów finansowych wzrosła jedenastokrotnie!
Łączna kwota uposażeń pracowników rządowych w obecnym roku wyniesie niemal 447 miliardów dolarów.
Licząc średnio, na koncie każdego senatora Stanów Zjednoczonych w 2009 r. znajdowało się 2.380.000 dolarów. Globalnie, ponad połowa członków Kongresu USA to milionerzy.
Aż 60% pracowników federalnych zrzeszonych jest w związkach zawodowych. Teoretycznie mają one bronić pracownika przed wyzyskiem pracodawcy. W tym konkretnym przypadku mamy sytuację wręcz paranoiczną, bo i przed kim miałaby “unia” bronić rządowych pracowników? Przed rządem?
W 2005 r. Departament Obrony USA zatrudniał ledwie dziewięciu cywilnych pracowników z pensją ponad $170.000 rocznie. Kiedy Barack Obama objął urząd, w tym departamencie było już 214 cywilów o takich rocznych apanażach. W czerwcu 2010 r. Departament Obrony zatrudniał aż 994 cywilnych pracowników o wynagrodzeniu ponad 170 tysięcy dolarów rocznie. W ciągu pięciu lat wzrost stukrotny!
Według badań przeprowadzonych przez Heritage Foundation, federalni pracownicy zarabiają o 30%-40% więcej niż ich odpowiednicy w sektorze prywatnym.
W tymże sektorze prywatnym pracodawca wydaje na świadczenia zatrudnianego pracownika przeciętnie $9.882 rocznie. Federalni z kolei otrzymują od rządu świadczenia, których wielkość wynosi 32.115 dolarów w skali rocznej.
W stereotypowym postrzeganiu Amerykanów, Republikanie to obrońcy klasy bogaczy, a szermujący populistycznymi hasłami Demokraci stoją na straży interesów biednych. Liczby wskazują, jak błędna jest to ocena, a oznaki otrząsania się społeczeństwa z hipokryzji przedstawicieli Partii Demokratycznej mieliśmy już w listopadowych wyborach parlamentarnych. Zdecydowana większość mieszkańców USA pokazała wtedy czerwoną kartkę Demokratom.
Na potwierdzenie skrajnej rozbieżności głoszonych sloganów z praktyką mały ranking najbogatszych członków Kongresu:
1. John Kerry (partia Demokratyczna, z Massachusetts) – majątek $167,55 mln;
2. Darrell Issa (partia Republikańska, z Kalifornii) – $164 mln;
3. Jane Harman (partia Demokratyczna, z Kalifornii) – $112 mln;
4. Jay Rockefeller (partia Demokratyczna, z Zachodniej Wirginii) – $80 mln;
5. Mark Warner (partia Demokratyczna, z Wirginii) – $72 mln.
Tak więc w piątce najbogatszych, mamy aż cztery osoby z tej walczącej o interesy najbiedniejszych Amerykanów partii Demokratycznej. Symptomatyczne, czyż nie?
Ogólnie, majątek każdego członka Kongresu USA w okresie roku (2008-09) wzrósł średnio o 16 procent.
Niby to tylko liczby, jakkolwiek chyba wiele mówiące. A wnioski niech wyciągnie każdy sam…
Leszek Pieśniakiewicz
meritum.us