Dziś na Wall Street drożało wszystko – zupełnie jakby inwestorzy postanowili jednego dnia pozbyć się całej wolnej gotówki. W górę szły zarówno ceny akcji, obligacji skarbowych, jak i ropy naftowej i kruszców. Dane makro znów były niejednoznaczne.
Zacznijmy od tych ostatnich. W styczniu amerykański wskaźnik CPI (nie mylić z inflacją, bo z tą ma niewiele wspólnego) zgodnie z oczekiwaniami wzrósł o 0,4% mdm i 1,6% rdr. Presja inflacyjna w Stanach Zjednoczonych jest już na tyle silna, że nawet oficjalne mierniki nie są w stanie jej całkowicie zamaskować.
Tymczasem ilość noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła z 385 tys. (był to najniższy wynik od 2,5 roku) do 410 tys., o dziesięć tysięcy przekraczając rynkowy konsensus. Równocześnie Mortgage Bankers Association poinformowało, iż według stanu na koniec 2010 roku rekordowe 4,63% kredytów hipotecznych podlegało windykacji. Rezerwa Federalna ma więc problem: jak utrzymywać zerowe stopy procentowe w obliczu rosnącej inflacji, bardzo wysokiego bezrobocia i depresji na rynku mieszkaniowo-hipotecznym.
Z drugiej strony sektor wytwórczy radzi sobie nadpodziw dobrze. Lutowy indeks koniunktury w regionie Filadelfii podskoczył z 19,3 do 35,9 punktów, o blisko 15 punktów bijąc rynkowy konsensu i osiągając najwyższą wartość od 2004 roku. To chyba właśnie ta publikacja przeważyła szalę i dzięki niej posiadacze akcji znów mogli świętować minimalne poprawienie szczytów post-recesyjnej hossy. Indeksy przez całą sesję powoli pięły się w górę, choć skala wzrostów była znikoma.
Za to bardzo ciekawie było na innych rynkach finansowych. W górę poszły ceny amerykańskich obligacji skarbowych – rentowności na środkowym odcinku krzywej spadły po ok. siedem punktów bazowych. Taką sytuację tłumaczono niepokojami w Bahrajnie, gdzie stacjonuje Piąta Flota marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, szachująca Iran i kontrolująca strategiczną Cieśninę Ormuz.
Wydarzenia na Bliskim Wschodzie mogły też stać za wzrostem cen ropy w Nowym Jorku (bo już ropa w Londynie potaniała o 1%). To też tłumaczyłoby zwyżkę notowań złota – za uncję płacono prawie 1.385 USD, czyli najwięcej od pięciu tygodni. Kurs srebra pobił styczniowe maksima, osiągając najwyższy poziom od 1980 roku.
Jednakże na dłuższą metę taka sytuacja jest nie do utrzymania. Trudno bowiem spodziewać równoczesnych wzrostów cen akcji, obligacji, ropy i kruszców. Niedługo inwestorzy będą musieli zrezygnować z którejś klasy aktywów. Teoretycznie wszystko przemawia przeciwko obligacjom, choć z drugiej strony wzrosty na amerykańskim rynku akcji trwają chyba już troszkę zbyt długo.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl