0303-zapusty“Hej w zapusty, rżnie kapela,

wiele śmiechu i wesela”…

OSTATKI – KUSE  DNI – MIĘSOPUST – ZAPUSTY

czyli szaleństwa karnawałowe

Ostatki, Kuse Dni, Mięsopust – to trzy ostatnie dni karnawału, w czasie których ongiś odbywały się ludowe zabawy urozmaicone tak zwanymi maszkarami. Tradycja przebierania się przetrwała w niektórych regionach Polski do czasów współczesnych (niedźwiedź, turoń, konik, biocian, koza, dziad, baba, cygan).

Zygmunt Gloger pisał o tym szczególnym okresie… czas przed Wielkim Postem, poprzedzającym Mękę Chrystusa i Jego Zmartwychwstanie, zowie się Zapustami, Zapustem lub Mięsopustem, inaczej Karnawałem, od carne avaler – mięso połykać, albo carne levamen – z mięsa się oczyszczać, a najprawdopodobniej od carne vale – mięso żegnaj. Jest to okres liczony od Nowego Roku do wtorku “diabelskiego” czyli kusego przed  Środą Popielcową. Okres wszelkiego rodzaju zabaw, widowisk, tanców, uczt, maszkarad…

…od poganów zaczęty, dziś trwa zwyczaj stary

na święta bachusowe ubierać maszkary…

Zapusty, ostatki i wszelkie szaleństwa karnawałowe przywędrowały do Polski z Włoch, podobno z królową Boną, ale ostry polski klimat zmienił ich znaczenie i obrzędowość.

Mięsopust zwany Ostatkami, także Kusymi Dniami, to jak już wspomniano, ostatnie trzy dni zapustne (niedziela, poniedziałek i wtorek do północy), przed Wielkim Postem. Okres ten kończy karnawał. W dawnej Polsce czas ten poświęcano zabawom, ucztom, tańcom, kuligom, maszkarom.

Zapusty były nader huczne i głośne. Bawiono się i tańczono, radowano życiem. Jechały głośne kuligi, rżnęła muzyka. Bale i przyjęcia nie miały sobie równych. Jedzono i pito ponad wszelką miarę, śpiewano okolicznościowe piosenki. Zachowywano się swobodnie, wypadało czynić wszystko, tolerowano wszelkie dziwactwa. Po wsiach znów zaczynały chodzić turonie i niedźwiedzie. Wyższe sfery gustowały w maszkarach. Przebierano się za Cyganów, Żydów, zbójników. Przebierańcy włóczyli się po mieście tańcząc i śpiewając.

W „Obyczajach i zwyczajach w dawnej Polsce” W. A. Maciejewski pisze o mięsopuście:
… kiedy nadchodził post czterdziestodniowy, w którym mięso puścić, czyli zaniechać go potrzeba było, poprzedzajcy go mięsopust dozwalał czynić, coby kiedy indziej było zgorszeniem. Wtedy godziło się pijanicy chodzić po ulicach, i dać się poprzedzać muzyce umyślnie na to zgodzonej. Wtedy szlachta, zawitawszy pod wiechę karczemną, miewała pocieszne sceny, gdzie jeden drugiemu różne zadawał słowa, gdzie nie jednemu i we troje łeb rozbito, gdzie panów  broniąc słudzy ci do szabel, a ci brali się do polhaków, a wpadłszy, za drzwi pijana czereda rąbała się na ulicy. W tym to szczególnym czasie próżniacy i rozpustnicy szlifowali miejskie bruki/chodzili ceklatum, strzelali po  próżnicy/, a na ulicach wszędzie pełno było skrzypiec i dudów. Wrzask i  hałas weselejącej się gawiedzi zagłuszał przechodzących. Słysząc zgiełki  powiedziałbyś, że dobrze mówią Turcy, gdy utrzymują, że są czasy w których Chrześcijan odchodzi rozum, w którym skaczą jak bydło, i nie wprzód do rozumu przychodzą aż im ksiądz posypie na głowę popiołu. Ci gonili dziewki, które by złapawszy zaprzęgli w kłodę za to, że nie poszły za mąż tych mięsopust, a dziewki nie bardzo też uciekały (…)

Czasem w bogatych domach we wtorek wieczorem jeden z dowcipnisiów przebierał się za księdza, stawał na stołku i wygłaszał kazanie pełne dowcipów i humoru. Pod koniec zabawy serwowano kolację składającą się z jaj, mleka i śledzi. Było to symbolem przejścia od potraw mięsopustnych do potraw postnych.

W dużych miastach największą atrakcją były karnawałowe uczty i bale. Czarujące i powabne panie, wytworni panowie, szyk i elegancja, muzyka i niespodzianki. Takie bale bywały czasami giełdą małżeńską dla dobrze urodzonych panien. One to, pod czujnym okiem matron z rodziny, mogły zawierać intratne znajomości.

Kiej ostatki, to ostatki,

cieszcie się dziołchy i matki,

kiej ostatki to ostatki,

nich tańcują wszystkie babki,

kiej ostatki, to ostatki,

niech się trzęsą babskie zadki.

W XVI wieku popularne były w karnawale reduty, czyli bale maskowe. Miały one miejsce na dworach królewskich i magnackich. Ileż tam było radości, muzyki i pretensjonalnych spojrzeń, ten tylko wie, kto choć raz uczestniczył w takim wydarzeniu. Na bale jechano dekorowanymi karetami, było wiele przepychu, kolorytu i wielkopańskości. Niech opis kuligu przywiedzie choć trochę tamtą atmosferę.” Ej, kulig jedzie, zje, wypije i pojedzie!”. Był to rodzaj  najazdu na dwór szlachecki. Jechano w skrzypiącym mrozie od dworu do dworu, od zaścianka do zaścianka. Sanie ciągnęły konie jednej maści, barwnie udekorowane. Powiewały kokardy i pióra, błyszczały zdobne uprzęże. Grała muzyka. Kulig miał zawsze określoną marszrutę, a czuwał nad tym starosta. Od dworu do dworu przekazywano tzw. “krzywuł”, była to laska służąca do zwoływania wieców. W każdym dworku goszczono uczestników kuligu.
Ludwik Clermont – sekretarz królowej Marysieńki – w 1695 roku, tak oto opisywał kulig:
Owa eskapada wyruszyła z Warszawy do Wilanowa. Najprzód jechało 24 Tatarów konno ze służby królewicza Jakuba. Za nimi 10 sań czworokonnych, zaprzężonych w szydło, wiozło muzykę na każdych saniach inną. Na jednych więc jechali Żydzi z cymbałami, to znowu janczarowie, na drugich Ukraińcy z turbanami, rębacze, fajfry i inni, zebrani z różnych dworów magnackich, z których wówczas każdy utrzymywał nadworną kapelę. Za tak różnorodną orkietstrą jechało na ćwierć mil długim korowodem 107 sań zaproszonych gości. Ekwipaże te, okryte perskimi kobiercami, lamparcimi i sobolowymi futrami, zaprzężone były w cugi, strojne pióra, czuby, kokardy i kutasy. Na każdych saniach jechało po kilka osób płci obojga, a około sań młodzież dworska konna (…) Na końcu były sanki w kształcie pegaza z ośmiu młodzieńcami, którzy rozrzucali wiersze ułożone już dawniej przez Ustrzyckiego i Chrościńskiego. Zamykał tę paradę oddział drabantów.

W Tłusty Czwartek obżerano się racuchami, blinami, chrustem i pączkami. Podobno wykwintny pączek godny najlepszego stołu był…” tak pulchny, tak lekki, że ścisnąwszy go w ręku, znowu się rozciąga do swej objętości, a wiatr zdmuchnąłby go z półmiska”.

Na wsiach jadano wielkie pączki zawierające w środku marmoladę, tzw. pączki twarde. Ale Tłusty Czwartek zawsze był wstępem do radosnych szaleństw trzech ostastnich dni. We wszystkich domach zbierali się goście. Jedzono dużo tłustego jadła, bo wiadomo… wkrótce nadchodzi post. Bawiono się i tańczono.

Mięsopusty, zapusty,

Nie chcą państwo kapusty,

Wolą sarny, jelenie

I żubrowe pieczenie.

Mięsopusty, zapusty,

Nie chcą panie kapusty,

Piękne za stołem siedzą

kuropatwy jeść będą.

W Krakowie w zapusty celebrowano “Comber”. Takie nazwisko ongiś nosił znienawidzony burmistrz Krakowa, a gdy zmarł w czwartek przed Srodą Popielcową miasto radowało się pijąc, jedząc i śmiejąc się do rozpuku.
Comber organizowały krakowskie przekupki w Tłusty Czwartek. Zabawa była huczna, grała muzyka, tańczono i śpiewano. Do zabawy zapraszano wszystkich, nawet żebraków. Wleczono na powrozie ba»wana słomianego zwanego combrem, potem rozrywano go na kawałki.

Oskar Kolberg tak opisywał comber:
Tłusty Czwartek w Krakowie Combrem nazywany powszechnie. Od świtu pospólstwo przy odgłosie hucznej muzyki, wśród pląsów i tańców, tudzież obficie wychylanych kieliszków, gromadami chodzi po ulicach. W tym dniu od jego napaści nikt wolnym nie był. Rynek cały był kołem tańca; uciekały przed nim chłopaki, bo gdy którego baby pochwycić zdołały, przywiązywały do klocka, mszcząc się iż w bezżeństwie kończy zapusty, w wieniec go grochowy stroiły i przymuszały ciągnąć kloc po rynku, krzycząc – comber, comber – aż się okupił.

Zapusty u ludu były radosną fiestą, rodzajem igrzysk i zabaw. Był to okres zawierania małżeństw.

“Już mięsopust schodzi

Już schyla się z brzega,

Już mi tego roku

Kawalira trzeba.

Jeśli się nie wydam

Mięsopustu tego,

To ja będę patrzeć

Sposobu innego”.

Zapusty były świętem młodych mężatek, które zawarły małżeństwa podczas ostatniego mięsopustu. Musiały się wkupić w społeczność kobiet zamężnych, co zwano “wkupieniem się do bab”.

W Wielkopolsce zwyczajem było, że na ostatki młode mężatki musiały się wkupić u starych. Wówczas to młoda mężatka siadała na sankach, lub taczkach a stara wiozła ją do karczmy, gdzie młoducha musiała się wykupić. W niektórych okolicach żaden mężczyzna, ani żadna dziewczyna nie byli wpuszczani na tę zabawę. Brały w niej udział wyłącznie kobiety zamężne.

Czasem kobiety wiązały słomianymi powrozami młodą mężatkę, żądając by mąż ją wykupił.

W Lubelskiem młode mężatki zasiadały w zapusty po raz pierwszy w karczmie pomiędzy mężatkami i w ostatni wtorek musiały zostać wykupione.

Pod Częstochową we wstępną środę do samego rana stare mężatki, poprzebierane w męskie ubrania, zwoziły do karczmy na sankach lub taczkach wszystkie “młoduchy”. To samo robili mężczyzni. W karczmie młode małżeństwa musiały się wykupić, a w ten to sposób młode mężatki zaznaczały swoje przejście do grupy kobiet zamężnych.

W okolicach Kielc parobcy przywiązywali dziewczętom ogromne kloce do nóg i ciągneli je do karczmy, żądając, by się wykupiły za to, że  jeszcze za mąż nie powychodziły. Ten, co w zapusty nie znalazł sobie żony, ta, co w zapusty nie znalazła mężą, stanowili przedmiot drwin. Piętnowano ich przyczepieniem „klocka”. Był to kuper kapłona, głowa śledzia, kawałek drewna. Należało przyczepić „ozdobę” tak zręcznie, by delikwent nie zauważył. A śmiechu było zawsze wiele.

Ostatnie dni zapustne zwano też diabelskimi. Wierzono bowiem, że diabeł tańczy i weseli się do upadłego. Było dużo tłustego jadła… stąd Tłusty Czwartek. Zawsze zwracano uwagę, by wtedy dobrze zjeść, wypić, ugościć sąsiadów i zabawić się. W diabelskie, szalone dni ciągniono kloc do gospody, tam lano na niego wodę dopóty, dopóki właściciel nie okupił się sutym poczęstunkiem. A potem baby skakały przez ten pień “na len”, a gospodarze “na owies”, powiadając… jak wysoko kto podskoczy, taki wysoki będzie miał len lub owies.

Rej pisał: …w niedzielę mięsopustną kto zasię nie oszaleje, twarzy nie odmieni, maszkar, ubiorów, ku diabłu podobnych sobie nie wymyśli, już jakoby nie uczynił krześcijańskiej powinności dosyć.

Radujmy się zatem w ostatki, niech nam towarzyszą tańce, hulanki i swawole. Podtrzymujmy tradycje przodków, by inne nacje nas nie wyprzedzały, a czynią to bardzo skutecznie. Ot choćby festiwal Madri Gras w Nowym Orleanie, przyćmi na pewno wszystkie inne. A tak a propos, to Mardi Gras w dosłownym tłumaczeniu z francuskiego znaczy” tłusty wtorek”.

Może teraz też ktoś zauważy, jak dawniej ambasador Turcji, który wróciwszy do Istambułu opowiadał, że w pewnej porze roku chrześcijanie dostają wariacyi i że dopiero jakiś proch sypany im potem w kościołach na głowy leczy takową.

Janusz Kopeć
Chicago 2011