Opiniotwórczy ośrodek badawczy Stratfor w mijającym tygodniu najwięcej miejsca poświęcił – po aferze seksualnej szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Straussa-Kahna – sytuacji polityczno-ekonomicznej w Polsce. Wszak doszło do kilku powiązanych w czasie deklaracji, które nieco zaniepokoiły Starą Europę, bo i ewidentnie świadczyły o zmianie globalnej strategi rządu Donalda Tuska.
Publiczne wyrażenie – w tym w wywiadzie dla “Wall Street Journal” – przez polskiego ministra finansów Jana Vincenta-Rostowskiego (w kraju używa imienia Jacek) wątpliwości, co do wejścia Polski do strefy euro przed 2019 r. zaniepokoiło przede wszystkim Niemcy. Nie jest bowiem tajemnicą, że Unia Europejska potrzebuje w swojej wspólnocie monetarnej nowych, silnych ekonomicznie krajów, za jakie uważane są Polska i Czechy. A sceptycyzm w tej materii Rostowskiego jest postrzegany jako mocno zachowawcze, żeby nie powiedzieć: wsteczne, stanowisko rządu polskiego.
Oliwy do ognia dolała kwestia utworzenia tzw. Grupy Wyszehradzkiej, czyli stworzenie nowego regionalnego sojuszu militarnego. Inicjatorem była Warszawa, a świat odebrał pomysł – i chyba słusznie – jako wotum nieufności wobec NATO. Polska, Czechy, Słowacja i Węgry zawiązując nowe przymierze militarne ewidentnie powątpiewają w możliwości obronne swoich granic przez stare, mocno zdewaluowane przymierze polityczne. Mówiąc wprost: utworzenie wyszehradzkiej grupy bojowej jest publicznie wymierzonym policzkiem NATO.
Reasumując, Polska staje się bardzo niepokojącym członkiem Unii Europejskiej, bo wykazuje nazbyt dużą niezależność, tak ekonomiczną jak i polityczną. Warszawa kieruje się własnym bezpieczeństwem finansowym i militarnym, nie zważając na wspólne interesy Brukseli.
Ciekawe, ale gdy w kraju polityka gospodarcza obecnej ekipy rządzącej jest zewsząd krytykowana to na świecie Polska stawiana jest za wzór przeciwstawiania się globalnemu kryzysowi. Mianowicie wszędzie podkreśla się, iż naszej ojczyźnie udało się przetrwać recesję w Europie praktycznie bezwstrząsowo. Gospodarka Polski jako jedyna w UE nie miała w 2009 r. negatywnego wzrostu PKB. Jak oceniają światowi ekonomiści, wynikało to z ciągłego napędzania gospodarki przez silną konsumpcję wewnętrzną oraz mocnego rynku własnego. Chwalony jest też bardzo konserwatywny system finansowy, dzięki czemu gospodarka nie stała się zbyt zależna od kredytów denominowanych w obcych walutach, jak to miało miejsce w innych krajach Europy Środkowej. W konsekwencji, kiedy złoty osłabił się wobec euro nie było zagrożenia, iż konsumenci i przedsiębiorcy zadłużeni w euro i frankach szwajcarskich zbankrutują i dojdzie do załamania finansowego w kraju.
Stąd w 2010 r. Polska jako jedyny kraj w Europie zanotowała znaczny wzrost bezpośrednich inwestycji zagranicznych, a zadecydowały o tym proces prywatyzacji, stabilność gospodarki i – paradoksalnie – bycie poza strefą euro. Wszak teraz kolejne kraje znajdujące się w Unii Walutowej popadają w gigantyczne problemy zadłużeniowe.
Wszystko wskazuje, że negocjacje na najwyższych szczeblach władzy dopiero teraz nabiorą wyjątkowej intensyfikacji i powinny być bardzo gorące. Z perspektywy Berlina, to Warszawa i Praga mogą uratować wspólną walutę w Europie. Unia Europejska – targana sukcesywnie finansowymi wstrząsami w słabszych ekonomicznie członkowskich krajach – potrzebuje niczym ryba wody silnych gospodarek Polski i Czech.
LP meritum.us, stratfor.com