Fobia antynikotynowa zaczyna przekraczać granice absurdu. Władze poszczególnych miast i stanów Ameryki wręcz prześcigają się w tworzeniu zakazów i nakazów dla palaczy, nie zważając na fakt, iż w ewidentnie widocznym przypodobaniu się niepalącej większości łamią zasady wolności osobistej. Zresztą znowu nie aż tak małej mniejszości. Liderem tej już przybierającej wręcz groteskowy wymiar kampanii jest Nowy Jork. Najpierw “Wielkie Jabłko” pierwsze w Stanach Zjednoczonych wprowadziło absolutny zakaz palenia w lokalach gastronomicznych oraz tawernach, gdzie serwuje się praktycznie tylko napoje alkoholowe, a właściciele tychże do dziś przeklinają restrykcyjne przepisy, wszak nie kryzys lecz przede wszystkim tenże ustawowy zapis wymiótł im klientów. Teraz, konkretnie od poniedziałku, w Nowym Jorku ścigane jest palenie w miejscach publicznych. Tzn. puszczanie dymku w parkach, na ulicach czy plażach ma być karane 50-dolarowymi mandatami. Dochód z akcji ma być zastrzykiem finansowym dla zubożałej kasy miejskiej, a uzasadnieniem jest obrona przed biernym paleniem wolnych od nałogu osób. Tyle tylko, że nawet średnio inteligentny koń jest w stanie pojąć, iż palenie na otwartej przestrzeni nie jest w stanie absolutnie nikomu – poza samym palaczem oczywiście – zaszkodzić. Niestety, populistyczne hasła biorą górę nad elementarnym zdrowym rozsądkiem. Inną kwestią jest wszechobecna amerykańska hipokryzja. Z jednej strony szczególnie konkretne miasta czerpią wielkie zyski ze sprzedaży używek, w tym przede wszystkim papierosów, z drugiej radni miejscy oficjalnie wypowiadają bezwzględną walkę palaczom. Toż to jakieś podwójne zaprzeczenie. Ciekawe, jak zareagowaliby pomysłodawcy coraz to nowych nakazów i zakazów, gdyby sfrustrowani maniacy papierosowi masowo przerzucili się na elektroniczne cygaretki? Wszak dalej oddawaliby się swojemu nałogowi, ale kasy miejskie pozbawione zostałyby astronomicznych dochodów z maksymalnie obłożonej podatkami sprzedaży zwykłych papierosów.
Leszek Pieśniakiewicz
meritum.us
Władze Nowego Jorku kontynuują ostrą rozprawę z nikotyną. Od wczoraj obowiązuje zakaz palenia na miejskich deptakach, plażach, basenach, parkach itp. miejscach rekreacji. Celem zakazu jest ochrona zdrowia osób niepalących.
Z papierosem w ustach nie będzie można spacerować między innymi na słynnym, zwykle bardzo zatłoczonym, Times Square ani w malowniczym Parku Centralnym. Zakazem objęto siedem nowojorskich plaż a także okalające je nadmorskie promenady. Złamanie zakazu grozi karą 50 dolarów.
Animatorem walki z paleniem był burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg. Zdołał on sobie zyskać poparcie Rady Miejskiej, która już w roku 2002 przyłączyła się do kampanii chronienia tych, którzy nie palą przed skutkami nikotyny. Stosowne przepisy weszły w życie w marcu 2003 roku. Dwa lata później zaczął obowiązywać zakaz palenia w większości barów i restauracji. Palacze nie mogą się oddawać swojemu nałogowi także w miejscach pracy.
– To będzie chroniło nowojorczyków przed skutkami biernego palenia i pomoże również utrzymać w czystości nasze parki i plaże – uzasadniała Susan Kansagra z miejskiego Wydziału Zdrowia.
Władze metropolii powołują się na badania. Jak twierdzi Wydział Zdrowia na podstawie przeprowadzonych w 2009 roku badań, aż 57 proc. niepalących nowojorczyków miało we krwi podwyższony poziom produktu ubocznego nikotyny. Było to spowodowane przebywaniem w sąsiedztwie palaczy. W innych rejonach kraju podobny wskaźnik wynosił 45 proc.
Ograniczenia dla palaczy budzą sporo sprzeciwów. Początkowo niektórzy nowojorczycy przenosili się do barów i restauracji w sąsiednim New Jersey, ale ponieważ było to niewygodne, dali za wygraną. Jednocześnie restrykcje okazały się skuteczne. Jeśli w 2002 roku liczba palaczy w Nowym Jorku sięgała 21,5 proc., sześć lat później spadła do 15,8 proc.
Antynikotynowa krucjata w Ameryce zaczyna przybierać formę prawdziwej wojny z palaczami. Szczytem ingerencji w czyjąś prywatność jest zakaz palenia we własnych apartamentach. Co już tu i ówdzie ma miejsce…
LP meritum us, PAP