George Friedman
Dziwne zdaje się być w tym tygodniu skupienie na jakimś tworze zwanym „Grupa Wyszehradzka” podczas gdy Palestyna demonstruje, a Międzynarodowy Fundusz Walutowy jest w tarapatach. Nie jest to jednak lekkomyślny wybór, ponieważ mam niezatarte wrażenie, że decyzja, jaką podjęła w zeszłym tygodniu Grupa Wyszehradzka wywrze wpływ na lata – dłużej niż pamiętać będziemy rzekomą próbę gwałtu, jakiej dopuścił się Dominique Strauss-Kahn, a z pewnością krócej niż doczekamy się rozwiązania kwestii sporu Izraela z Palestyną. Jakkolwiek niejasna zdaje się być decyzja o takim, a nie innym temacie dla większości ludzi spoza tamtego regionu, zdecydowanie nie należy umniejszać jej wagi.
Region, o którym mowa to Europa – a bardziej precyzyjnie – kraje zdominowane kiedyś przez Związek Radziecki. Grupa Wyszehradzka, lub V4, składa się z czterech krajów – Polski, Słowacji, Czech i Węgier, a nazwę swą zawdzięcza dwóm spotkaniom średniowiecznych władców królestw Polski, Węgier i Bohemii, które w XIV wieku odbyły się na zamku Wyszehradzkim na dzisiejszych Węgrzech. Grupa ta zawiązała się ponownie w 1991 roku w pozimnowojennej Europie jako Trójkąt Wyszehradzki (w tamtym czasie Słowacja i Czechy wciąż były jednym krajem). Celem było stworzenie pewnej regionalnej struktury po upadku komunizmu. W tym tygodniu za sprawą tej grupy doszło do pewnego bardzo interesującego przełomu.
Otóż 12 maja Grupa Wyszehradzka zapowiedziała stworzenie „grupy bojowej” pod dowództwem Polski. Grupa ta gotowa będzie do podjęcia działań do końca 2015 roku jako zupełnie niezależne wojsko nie będące pod dowództwem NATO. Ponadto, począwszy od 2013 roku, te cztery kraje rozpoczną wspólne manewry wojenne pod auspicjami Sił Odpowiedzi NATO.
Od upadku Związku Radzieckiego, głównym celem krajów wchodzących w skład Grupy Wyszehradzkiej było doprowadzenie do członkostwa w Unii Europejskiej i NATO. Analizując swe strategiczne położenie, kraje te brały pod uwagę trzy czynniki.
Po pierwsze: czuły, że niebezpieczeństwo ze strony Rosji osłabło lub w ogóle się rozwiało po upadku samego Związku Radzieckiego.
Po drugie: czuły, że swą gospodarczą przyszłość muszą związać z Unią Europejską.
Po trzecie: wierzyły, że członkostwo w NATO z silnym wsparciem Stanów Zjednoczonych pomoże im ochronić swe strategiczne interesy.
Ostatnimi czasy, analiza ta przechodzi swoistą metamorfozę.
Po pierwsze: Rosja bardzo się zmieniła od czasów Jelcyna. Znacznie zwiększyła swe wpływy w dawnej strefie sowieckich interesów, a w 2008 roku poprowadziła efektywną kampanię przeciwko Gruzji. Od wtedy rozszerza również swoje wpływy w dawnych republikach radzieckich. Z historycznego punktu widzenia w pełni uzasadnione obawy przed Rosją, które wciąż towarzyszą krajom wyszehradzkim coraz bardziej się nasilają. Kraje te znajdują się bowiem na bezpośredniej linii frontu prowadzącego do Rosji oraz charakteryzują się najniższym poziomem pewności co do tego, że Zimna Wojna dawno odeszła w zapomnienie.
Po drugie: mimo że zauroczenie Europą nie minęło to z pewnością zostało nadszarpnięte. Nieustanny kryzys gospodarczy, ostatnio znów skupiony na Grecji, postawił dwa pytania: czy Europa jest zdolna do funkcjonowania jako całość i czy proponowane reformy mające za zadanie stabilizować Starego Kontynentu stanowią rozwiązanie dla tych właśnie krajów, czy może głównie dla Niemiec? Nie, w żadnym stopniu nie porzuciły one marzeń o byciu krajami europejskimi, ani też nie straciły wiary w Unię Europejską jako instytucję i swego rodzaju ideę, jednak nierozsądnym byłoby oczekiwać, że kraje te nie są pełne obaw co do kierunku, w jakim Europa zmierza. Gdyby ktoś potrzebował na powyższe dowodu, wystarczy dostrzec niepewność z jaką Warszawa czy Praga spychają na dalszy plan pytania o ewentualną datę ich wejścia do strefy euro. Obie reprezentują najsilniejsze gospodarki Europy Centralnej, a żadna nie jest entuzjastyczna co do euro.
No i wreszcie: pozostają naprawdę trudne pytania co do tego, czy NATO rzeczywiście stanowi autentyczny parasol bezpieczeństwa dla całego regionu i krajów się w nim mieszczących? Strategiczna koncepcja NATO, nakreślona w listopadzie 2010 roku, wygenerowała poważne obawy na dwóch wymiarach.
Po pierwsze: istnieje kwestia stopnia zaangażowania Stanów Zjednoczonych w regionie zważywszy, że dokument ten w swym zamiarze miał rozszerzać rolę sojuszu na pozaeuropejskich polach działania. Na przykład, w razie konfliktu zbrojnego, Amerykanie zadeklarowali postawienie w gotowości bojowej jednej brygady do obrony Polski, a to znacznie mniej niż – zdaniem Polski – potrzeba byłoby do obrony Równiny Północnoeuropejskiej.
Po drugie: ogólna słabość europejskich służb zbrojnych oznacza, że bez względu na chęci zdolność Europejczyków do wzięcia udziału w obronie regionu jest kwestionowalna. W rzeczy samej, wydarzenia w Libii, gdzie NATO nie wykazało się ani jedną i wspólną wolą polityczną, ani też militarną partycypacją większości swych członków, wzbudza wiele wątpliwości. Chodziło tu nie tyle o mądrość pójścia na wojnę, co nieumiejętność stworzenia spójnej strategii i zastosowania odpowiednich środków. Pojawiły się zatem pytania o to, czy NATO wyłoby bardziej efektywne w sytuacji konieczności obrony krajów Wyszehradu.
Jest jeszcze jedna kwestia. Otóż słabnie zaangażowanie Niemiec w NATO i Unii Europejskiej. Niemcy i Francja podzieliły się w sprawie Libii. Skończyło się politycznymi koncesjami Niemiec, ale i niechęcią do wysłania tam wojsk. Niewykluczone, że mniej pamiętać będziemy Libię za los Muammara Kaddafiego niż za to, że spowodowała pierwszy od dziesięcioleci strategiczny rozłam Niemiec i Francji. Narodowa strategia Niemiec zasadzała się na bliskich powiązaniach z Francją celem wytworzenia solidarności europejskiej oraz unikaniu francusko-niemieckich napięć, które mąciły porządek w Europie od 1871 roku. To właśnie stanowiło trzon niemieckiej polityki zagranicznej, choć ostatnio przynajmniej chwilowo zawisło to w powietrzu.
Oczywiste jest, że Niemcy usiłują wspierać Unię Europejską, ale i kwestionują to jak dalece są w stanie się w tym posunąć. Istnieją w Niemczech znaczne siły polityczne, które kwestionują wartość Unii Europejskiej dla samych Niemiec, a w przypadku każdej nowej fali kryzysów finansowych, kiedy niezbędne okazują się być niemieckie pieniądze, sentymenty te wzmagają się jeszcze bardziej. A w tak zwanym międzyczasie, relacje Niemiec z Rosją stają się dla samych Niemiec coraz bardziej istotne. Pomijając zależność Niemiec od rosyjskich źródeł energii, Niemcy mają znaczne możliwości inwestycyjne w Rosji. Związki z Rosją stają się dla Niemiec coraz atrakcyjniejsze, choć w tym samym czasie związki z NATO czy Unią Europejską stały się bardziej problematyczne.
W przypadku wszystkich krajów Wyszehradu, jakiekolwiek symptomy alienacji Niemiec od Unii Europejskiej oraz rosnących w siłę gospodarczych związków Niemiec z Rosją powodują bicie na alarm.
Przed wyborami na Białorusi istniała w Polsce nadzieja, że prozachodnie siły obalą ostatni niezreformowany reżim w byłym Związku Radzieckim. Nie stało się tak. Ponadto, te prozachodnie siły nie zrobiły nic by osiąść na trwałe w Mołdawii, czy rozbić jak dotąd prorosyjski rząd na Ukrainie.
Niepewność wobec instytucji europejskich i NATO, w powiązaniu z niepewnością co do tego, na czym koncentrują obecnie uwagę Niemcy doprowadziły do ponownego rozważenia strategii – oczywiście nie do opuszczenia NATO czy Unii Europejskiej, nie do konfrontacji z Rosją, ale do przygotowywania się na wszelkie ewentualności.
To właśnie w tym kontekście należy rozpatrywać decyzję o sformowaniu bojowej grupy Wyszehradu. Taka właśnie niezależna siła, będąca zresztą koncepcją stworzoną przez Unię Europejską w ramach jej planu obronnego, nie wzbudziła zbytniego entuzjazmu, ani też nie została wprowadzona na szeroką skalę. Jedynym prawdziwie solidnym przykładem efektywnej grupy bojowej jest ta, zwana Nordycką Grupą Bojową, lecz z drugiej strony nie jest to wcale nic dziwnego. Kraje nordyckie mają te same obawy co kraje wyszehradzkie – jak potoczą się dalsze losy Rosji i jej siły, co stanie się ze spójnością Europy oraz jak dalej ułożą się stosunki ze Stanami Zjednoczonymi?
W przeszłości kraje wyszehradzkie byłyby co najmniej niechętne do podjęcia jakichkolwiek działań, które mogłyby nosić charakter unilateralnej polityki obronnej. Zatem decyzja o stworzeniu tej grupy bojowej jest sama w sobie bardzo znacząca, bowiem wiele mówi o tym jak kraje te oceniają status NATO, jak postrzegają amerykańskie interesy w regionie, spójność Europy oraz siłę Rosji. To nie samo powołanie tej grupy bojowej jest istotne, ale strategiczna decyzja tych krajów o stworzeniu pod-sojuszu, jeśli mogę to tak nazwać, i o podjęciu decyzji o samodzielnym zadbaniu o swoje własne bezpieczeństwo narodowe. Nie chodzi tu o to jakie były ich oczekiwania, czy co chciały osiągnąć, ale o to, że chciały właśnie w tym kierunku pójść.
Równie istotna jest chęć Polski tak do przewodzenia tej formacji wojskowej, jak i całej grupy. Polska jest największym z tych krajów, a poza tym geograficznie położona jest w najmniej dogodnym miejscu. Polska zakleszczona jest między Niemcami a Rosją, a historia pokazuje, że gdy Niemcy zbliżają się z Rosją to Polacy na tym cierpią. Sytuacja nie jest jeszcze ekstremalna, ale Polacy widzą jakie mają możliwości. W lipcu przejmą prezydencję w Unii Europejskiej na jedną z sześciomiesięcznych rotacji. Dali jasno do zrozumienia, że jednym z ich najważniejszych priorytetów będzie militarna siła Europy. Oczywiście niewiele może wydarzyć się w Europie w ciągu sześciu miesięcy, ale działania Polski pokazują to, na czym się obecnie koncentruje.
Militaryzacja V4 stoi w sprzeczności z początkowymi zamiarami, lecz zgodna jest z geopolitycznymi trendami w regionie. Niektórzy powiedzą, że niepotrzebnie dopatruję się czegoś w tym ruchu lub że V4 przesadza w swoich reakcjach, ale nie chodzi tu ani o jedno, ani o drugie. W przypadku V4 powołanie grupy bojowej jest skromną odpowiedzią na to, co zaczyna dziać się w regionie. Zresztą STRATFOR nakreślił to w swej Dorocznej Prognozie na 2011 rok. Jeśli zaś chodzi o mnie, to nie uważam, że to co zaczyna dziać się w tym regionie jest nieistotnym odstępstwem od jakiegoś porządku. Moim zdaniem kryzys finansowy oraz wojna rosyjsko-gruzińska z 2008 roku definitywnie zerwały układy w pozimnowojennym świecie. Wchodzimy w nową erę, jeszcze nie nazwaną, ale już widać rysy na pozimnowojennym układzie.
W poprzednich artykułach i książkach dowodziłem, że istnieją rozbieżne interesy pomiędzy krajami europejskimi znajdującymi się na obrzeżach Rosji, a tymi położonymi dalej na zachód, zwłaszcza Niemcami. W przypadku krajów z peryferiów Rosji, mają one wieczne poczucie niepewności nie tylko gdy porównamy ich siłę z siłą Rosji, ale i wobec braku pewności co do tego, czy reszta Europy przygotowana jest na ich obronę w przypadku działań Rosji. V4 i inne kraje położone na południe nie są aż tak optymistyczne co do intencji Rosji jak inne, bardziej odległe kraje. Może i powinny być, ale rzeczywistość geopolityczna napędza świadomość, a brak poczucia bezpieczeństwa oraz nieufność definiują ten region.
Twierdziłem również, że sam sojusz czterech krajów położonych najbardziej na północ jest niewystarczający. Użyłem wówczas tezy „Intermarium” po raz pierwszy postawionej po Pierwszej Wojnie Światowej przez przywódcę polskiego, Józefa Piłsudskiego, który rozumiał, że Niemcy i Związek Radziecki nie będą słabe na zawsze, i że Polska oraz kraje uwolnione spod Imperium Habsburskiego będą musiały być w stanie obronić się same, bez konieczności polegania na Francji czy Wielkiej Brytanii.
Piłsudski zaproponował sojusz rozciągający się od Morza Bałtyckiego aż po Morze Czarne, skupiający kraje położone na zachód od Karpat – Czechosłowację, Węgry, Rumunię i Bułgarię. W niektórych zapisach zawierałby on również Jugosławię, Finlandię oraz kraje bałtyckie, a chodziło o to, że Polska potrzebowała sojuszników, że nikt nie był w stanie ani oszacować siły Niemiec i Rosji Radzieckiej, ani też ich zamiarów, oraz że zarówno Francuzi jak i Brytyjczycy są za daleko by pomóc. Jedyną pomoc na jaką Polska mogłaby liczyć byłby sojusz geograficzny składający się z krajów, które nie mają wyjścia.
Wynika z tego, że logicznym kolejnym krokiem byłoby rozszerzenie koalicji wyszehradzkiej. Podczas spotkania dwunastu ministrów obrony odbyły się dyskusje zapraszające do współpracy Ukrainę. Dwadzieścia, a nawet dziesięć lat temu mogłaby to być realistyczna opcja, ponieważ Ukraina miała pole manewru. Lecz samo to, co powoduje, że stworzenie grupy V4 było niezbędne – siła Rosji – ogranicza możliwości Ukrainy. Rosjanie są gotowi dać Ukrainie szeroką swobodę działania, ale militarny sojusz z krajami Wyszehradu w tę swobodę akurat się nie wpisuje.
Sojusz z Ukrainą nadałby swoistej głębi tej strategii, ale nie jest raczej realny. Oznacza to, że sojusz powinien rozszerzać się na południe i zawrzeć Rumunię i Bułgarię. Niewielkie napięcia pomiędzy Węgrami a Rumunią o status Węgrów w Rumunii to utrudnia, ale jeśli Węgrzy są w stanie współżyć ze Słowakami, mogą też z Rumunami. Koniec końców ciekawym jest pytanie o to, czy Turcja da się przekonać do wzięcia w tym przedsięwzięciu udziału, ale ta kwestia nie jest w tej chwili nawet na radarze Turcji. Zanim do tego dojdzie, historia będzie musiała jeszcze się trochę potoczyć. Jak na razie otwarte jest pytanie o Rumunię i Bułgarię.
Jednak sama decyzja V4 o zaproponowaniu powołania grupy bojowej pod przywództwem Polaków jest jednym z tych małych wydarzeń, które staną się elementami znaczącego punktu zwrotnego. Bez względu na to jak nie będziemy starać się trywializować tej sprawy i wpisywać jej w znane nam konteksty, nie uda nam się tej sytuacji zaszufladkować. Jest to bowiem przejaw troski o bieżącą i rozwijającą się sytuację – silną Rosję, słabą Europę i rozdrobnione NATO. To ostatnia rzecz, jaką kraje wyszehradzkie chciały zrobić, ale właśnie zrobiły tę ostatnią rzecz, którą chciały, a to jest znaczący krok.
Wydarzenia na Bliskim Wschodzie oraz stan europejskiej gospodarki są ważne i w tej chwili bardzo się liczą. Jednak czasem należy zwrócić uwagę na sprawy, które jeszcze nie są aż tak ważne, ale za dziesięć lat będą. Jestem przekonany, że to jedno z tego rodzaju wydarzeń. To znak interpunkcyjny postawiony w wielkiej księdze historii Europy.
George Friedman
STRATFOR
221 W. 6th Street, Suite 400
Austin, TX 78701 US
www.stratfor.com
Opracował:
Wojciech Włoch