Jesteśmy skłonni wyśmiewać wszystko w czym i z czym dorastaliśmy. Lata pięćdziesiąte i nieco późniejsze nie oferowały człowiekowi żadnych wyborów. Dopiero trzydzieści lat później mogliśmy oglądać „Alternatywy- 4”. Na co było stać biedną Polskę otrząsającą się z wojennych ruin. Jeszcze rany były zbyt świeże, by można było zająć się zrujnowanym przemysłem. Zburzone i spalone domy powoli powracały do dawnej „świetności”. Zaorane pazurami wrogich czołgów ulice i drogi wołały o pomoc. Powalone pięścią wroga miasta oczekiwały na niestrudzonych murarzy.
W 1945 roku przemysł praktycznie nie istniał, a jeśli nawet to tylko ten, który ominęły bombardowania. Wszędzie widać było biedę i jeszcze nie wyschnięte łzy. Aż trudno uwierzyć, że tyle łez może przyjąć Ziemia. Wszyscy przeżywali jakieś tragedie, ale nasz kraj ucierpiał najwięcej. Położenie geopolityczne Polski podobne do ostrza kosy, często znajduje się między młotem a kowadłem. Może właśnie stąd kosynierzy, stąd Kościuszko. Zbyt często Polacy byli straszeni ostrzem rozmaitej broni. Nasza historia zapisała tak wiele stronic niepokoju, że zabrakło ich na pokój. Polska niepodległa – jak brzmi pięknie, ale kiedy naprawdę taką była! Ciągle komuś podlegamy, zawsze ktoś musi nas skumać z wątłym przyjacielem, którego naród z reguły nie akceptuje. Jak może kilku ludzi decydować o losach państwa liczącego prawie 40 milionów ludzi. Dlaczego w ważnych sprawach, podpisaniu długotrwałych umów nie wypowiadają się ludzie w narodowych referendach? Politycznie nie tak daleko zabrnęliśmy, można rzec: zmieniliśmy jeno kierunki; ze Wschodu na Zachód, choć i to nie wydaje się być pewnym. Tak mało skorzystaliśmy z literalnej lekcji historii, nasza pamięć zbyt krótka. Pokochaliśmy wrogów, znienawidziliśmy przyjaciół.
Wyśmiewamy przeszłość, zdradzamy przyszłość, tylko po to, by równowaga nie była zwichnięta.
Opowiadamy bzdury o początkach powojennej techniki: że kołchoźnik nie dał się wyłączyć z sieci i takie tam… A co w tamtych czasach było na zachodzie? Trakcje elektryczne w Ameryce, kolej i wiele innych rzeczy zastygło w latach pięćdziesiątych i do przodu ani rusz. ”Cudze chwalicie swego nie znacie…” Nie znacie, albo widzieliście niewiele, zatem skąd przybyliście? Urodziłem się w biednym regionie Polski (na Lubelszczyźnie), ale tam również świeciło słońce i tętniło normalnym życiem. Może ktoś powie, że w połowie XX wieku miał w domu telewizor… Mój dom wyposażony był w ów kołchoźnik i na jego audycjach wyrosłem. Już w 1945 roku zakładano radiowęzły, u nas trochę później. To coś w rodzaju naszych polonijnych rozgłośni: jeden zakres, no! może w lepszym odbiorze. Doskonale pamiętam głos Tadeusza Fijewskiego czytającego słuchowiska radiowe. Jakie były czasy, taka tematyka. Obok przydługawych i nudnych przemówień Gomułki, królowały doskonałe przeboje tamtych lat. Audycje prowadzone były profesjonalnie, nie pamiętam, by ktoś praktykował lekcje czytania. Nie było nudnych, powtarzających się latami tych samych reklam. Może też było mniej chorób, gdyż nie pojawiali się w radiu cudotwórcy, uzdrawiacze, zaklinacze węży, wróżbici i im podobni. Szynki też nie reklamowano, gdyż była jedynie w Peweksie.
Rozgłośnia utrzymywała się z niewielkich opłat. Kołchoźniki nadawały całą dobę, ale nigdy audycje się nie powtarzały. Każdy dzień był czymś nowym i to był ich geniusz, którego od lat nie można spotkać.
Powinniśmy chętnie powracać do wspomnień, które były godne podziwu. Głośnik radiowęzłowy (kołchoźnik) składał się z prostej obudowy, transformatora regulującego spadek napięcia, regulatora natężenia dźwięku i przewodu zakończonego wtyczką. Była więc regulacja głosu i możliwość wyłączenia z gniazdka. Ludzie często i coraz częściej opowiadają bzdury bez żadnego uzasadnienia.
Należy jeszcze wspomnieć o zakazanym radiu. W tamtych czasach ludzie chętnie słuchali Wolnej Europy. Dzisiaj ogromny procent rodaków zobaczył na własne oczy i spróbował tego dobrobytu i chętnie powraca do tej zacofanej Polski. Może należałoby pomyśleć o budowie nowego muru, by powstrzymać powroty z raju. Kiedy przyjechałem do USA dwadzieścia parę lat temu patrzyłem z przerażeniem na telefon komórkowy przypominający ciężarem i gabarytami dużą cegłę. Były to początki telefonii komórkowej, tak jak wtedy w Polsce radiofonii. Później były radia, telewizory, adaptery, magnetofony, CD itp. Jak powiada pan Tusk „nie od razu Kraków zbudowano”.
Patrzyłem również na te staroświeckie domy i piwnice często pełne wody i wiązek rur jak na podwodnym okręcie. Spoglądałem na wręcz posągowe, monolitowe schody wylane z całej gruszki betonu i te czasami odsuwane okna tramwajowe.
„Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Przez ćwierć wieku nic tu w budownictwie nie drgnęło, prócz tych zwariowanych cen. Przed kryzysem zwyczajna buda kosztowała tyle, co pałac w Wilanowie. Skąd wyjechaliśmy, że podziwiamy te prymitywne starocie.
Jeśli ktoś nie wie, to technika ruszyła (całą parą) właśnie w połowie XX wieku i ja ten start doskonale pamiętam. Właśnie kołchoźnik był prototypem, doskonałego później radia. Wszyscy wychowaliśmy się w towarzystwie kołchoźników, niektórzy nawet w kołchozie, ale takie były czasy. Nie ubliżajmy sobie i nie udawajmy, że urodziliśmy się w pałacach, chyba, że mieliśmy ojca, który był sekretarzem „chłopskiej partii”. Nie wolno nam wyśmiewać gniazda, z którego się wywodzimy. Moi rodzice swego czasu pracowali w kołchozie i tym sposobem zarabiali na chleb. Ale nie kombinowali i nie okradali innych. Dzisiaj nie ma kołchozów, ale nie ma też alternatywnej możliwości zatrudnienia. Wiele rodzin żyje w nędzy z powodu braku pracy, podobnie jest w USA.
W Czechach są nadal spółdzielnie produkcyjne (inaczej kołchozy) dające ludziom zatrudnienie i produkty żywnościowe, a nadmiar się eksportuje. Oni nie boją się starodawnych nazw, a my nadal wołamy pracy i chleba. Nie daleko więc odbiegliśmy od Starożytnego Rzymu gdzie wołano: igrzysk i chleba. Chociaż i to jest nam bliskie, w igrzyskach również bierzemy czynny udział, a ich koszt rozkładamy właśnie na tych biednych. Nie bójmy się zmian, ale bójmy się głodu, który prowadzi do zagłady. Co z tego, że posiadamy wspaniałe radia i telewizory, w których dominują kłamstwa, propaganda i kicz artystyczny. Czy nie tęsknimy do wspaniałych słuchowisk, do słuchania prawdziwej poezji. Żyjemy na podróbach, które oferuje nowoczesny, ale coraz biedniejszy świat. Ziemia leży odłogiem, obok powstają prywatne kołchozy, gdzie ludzie pracują za pół darmo, są wykorzystywani przez bogatego obszarnika. To już nie kołchozy, to pańszczyzna, a więc wracamy do dawnej świetności. Nawet przywrócono tytuły hrabiowskie, bo jakby wyglądał obszarnik bez tytułu!
Chłop i robotnik nie oczekuje na tytuły, chce tylko pracy by utrzymać rodzinę, czy to zbyt wiele! Dzisiaj przydałyby się kołchoźniki, by przypominać o podstawowych prawach człowieka. By wołać na cały głos i przez całą dobę o obowiązkach pracodawcy, przypominać o comiesięcznym wynagrodzeniu. W żadnym kołchozie nie czekano na wypłatę pół roku, a dzisiaj? O tak podstawowych rzeczach wielcy przedsiębiorcy lubią zapominać. Ile jest dzisiaj programów upominających się o biednych ludzi. Najważniejszy jest pieniądz potrzebny do utrzymania, ale wyraźnie zatarły się granice gdzie kończy się standard, a gdzie luksus zaczyna. Nie tylko cofnęliśmy się w czasie, ale również w jakości. Dość mamy wypowiedzi ekspertów i ciekawych ludzi, uzdrowicieli i magów, chyba mylimy epoki, których nie pamiętamy. Schodzimy do chałupnictwa, czyżby nas podniecało średniowiecze? Dlaczego nie robimy tego co potrafimy? Każdy otrzymał od Boga jakiś talent, czyżby nieprawidłowo go odczytał?
Władysław Panasiuk