Choć chłop ze mnie prosty, ale ujarzmiony. Pobieram nauki od życia codziennie, te, które w szkole miejsca nie mają i słucham głosu mądrzejszych ode mnie.
Nie wyrzucam z siebie ostatniego potu i jak stary Pawlak wadzę się z innymi. Tak swojsko, po polsku i zgodnie z tradycją. Wywołany, chętnie podchodzę do płotu, by przyznać rację, tym, co jej nie mają.
Wytykam błędy redaktorom, prasie i tym, co rozumy wszystkie pozjadali. Uważam, że po ludzku wszystko zrobić da się. Tak wiele lat potrzeba, by stać się człowiekiem, a tak niewiele, by pozostać sobą. Do polemiki potrzeba partnera, gdyż to nadzwyczaj delikatna sztuka. Można się wadzić pięknym sposobem i walczyć można pięknymi słowy. Bywają jeszcze takie rozmowy, do których można podejść z zachwytem.
A ja poetom, zamieszam piórem w czarnym atramencie i ze strof wyłuskam te ziarna dojrzałe. Jestem jak młodzi mówią ”na czasie”. Dyżurnych posłucham w radiu jak plotą banały, nie wiedząc, że era geniuszy minęła. Dzisiaj się szybciej opada z góry, niż na nią wchodzi, to rzecz oczywista.
Czasem mówią o mnie, że jestem pisarzem, a czasem nawet, że jestem artystą. Machnę na to ręką, wszak to tylko słowa rzucone z grzeczności, albo coś w tym stylu.
Ludzie rzadko mówią własnymi zwrotami, raczej powtarzają zasłyszane zdania. A ja piszę wiersze o Bogu i świecie, i o tym, co zdarza się każdego ranka. Piszę o tym, co niby nie obce nikomu; o Ziemi, kosmosie i żywej naturze. Mówią o mnie ludziska, że jestem poetą, nie ukrywam, że lubię z poezją obcować. Choć nie koniecznie trzeba być kucharzem, by miskę strawy czasem ugotować. Więcej we mnie prozy, bo nią też jest życie, a w nim zakrętów tyle, co niemiara. Życie jest drogą do doskonałości, jednak nie każdy wychodzi na szczyty. Na drodze życia najważniejsza wiara, co góry przenosi i co cuda czyni.
A człowiek biedny drapie się na szczyty i sił ostatkiem podąża do celu, i traci wiarę, co otrzymał w darze. Myśli czasami, że wszystkich wyprzedził i sam sobie laur na szyje zakłada. Staje na cokole i posąg udaje, wpatrzony w popiersia i pomniki chwały. Całkiem zapomina, że się znów zapędził, że przerasta siebie, że jest taki mały. A Bóg litościwy da szczyptę nadziei i chwilę czasu, by zastygł w marzeniu, i trochę słońca, by uśmiech wydobyć. Trudno całe życie pozostawać w cieniu.
I tym sposobem rodzą się ikony, martwe ich oblicza i żywot ich smutny. Czekają w cieniu na zesłanie losu, po czym przychodzi ten żywot okrutny. Taki szary, niewdzięczny i nikły zarazem. Nikt nie chce być prostym i marnym człowiekiem. Nie każde płótno staje się obrazem, nie każda gwiazda widoczna na niebie.
A tymczasem na obczyźnie niewiele znaczymy, w innych kategoriach tu wszystko się mierzy. Nie należymy do tej samej klasy, obcy grunt obniża kategorię ludzi. Trudno się pogodzić z takim stanowiskiem i ze snu ponownie się zbudzić. W krainie pełnej mleka i miodu brakuje miejsca dla pokornych ludzi. Wybrańcy losu zęby zaciskamy, by się utrzymać na tej tafli wody. Nasze ambicje dawno diabli wzięli i sen się nie ziścił, i zawiódł nas czas.
I niby szczęśliwi czekamy na jutro, i na dobrobyt, który już był, a w głowie pustka, i cisza głucha, i mniej nadziei, coraz mniej sił. Prysły marzenia i świat mydlany, wiatr rozwiał myśli w pustynnym piasku. Kryzys powrócił z dwudziestych lat i zadłużone państwa po szyję, nie ma pomysłu na równowagę, choć jest nadzieja. A milionerów ciągle przybywa, wszak na kryzysie robi się kasę. Są tylko biedni, albo bogaci, zabrakło miejsca na średnią klasę.
Pazerność ludzka nie ma już granic, a my czekamy na równowagę.
Manna nie spadnie, bo lud przegrany, trudno też czekać na skalną wodę. Igramy z Bogiem na każdym polu, mądrość człowieka przerosła szczyty.
Zejdźmy na Ziemię po to, by prawdzie popatrzeć w oczy i się pokłonić świątkom przy drodze.
Być prostym chłopem nie każdy może, podziwiać Boga i to, co stworzył. Pochylić czoła Ziemi i morzom i podać rękę tym, co upadli. Na gwiazdy spojrzeć wrażliwym okiem i na tę nędzę, która się szerzy, a może nawet w dobro uwierzyć?
Władysław Panasiuk