Ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów, a ludzie inteligentni modyfikują swoje przekonania, potrafiąc przyznać się do konkretnych błędnych własnych wcześniejszych ocen. Gdy jednak obserwujemy radykalne mijanie się słów z czynami w kwestiach bardzo tematycznie odległych od siebie – i to występujące notorycznie – to już nie mamy raczej do czynienia z modyfikacją przekonań a obrzydliwym koniunkturalizmem. A brak jakiejkolwiek konsekwencji postrzegany jest jako hipokryzja. Jeśli jednak taka postawa charakteryzuje polityków największego formatu u zwykłych zjadaczy chleba początkowe niedowierzanie przeistacza się w szok zdradzonego przez własnego przywódcę elektoratu. Kolejna publiczna wypowiedź Baracka Obamy stoi wszak w skrajnej sprzeczności z jego przedwyborczymi deklaracjami. Obecny prezydent USA obiecywał załatwienie kwestii nielegalnych imigrantów, czym pozyskał przychylność wyborców głównie latynoskiego pochodzenia – no i nabrzmiałą sprawę rozwiązuje, tylko że… wzmożonymi deportacjami. Za jego dwu i pół letnich rządów wydalono z terenu Stanów Zjednoczonych dwa razy więcej “nielegalnych” niż za prezydentury niby nieprzychylnego imigrantom George’a W. Busha. Aktualny rezydent Białego Domu opowiadał o rychłej naprawie finansów kraju, a zacząć swe wiekopomne dzieło miał od radykalnej redukcji administracji państwowej. Tymczasem rządowych posad wciąż przybywa, ponadto płace pracowników federalnych rosną w oszałamiającym tempie. W ciągu ostatnich 5 lat liczba osób na rządowych etatach, zarabiających ponad  $150.000 rocznie, wzrosła 11-krotnie; z 7.420 do 82.034! Kłótnie o budżet z dnia na dzień ulegają eskalacji, niby oszczędności szuka się wszędzie, a łączna kwota uposażeń pracowników rządowych w 2011 r. wyniesie niemal 447 miliardów dolarów. Dziś zobaczyliśmy kolejny akt w spektaklu hipokryzji. “Przedprezydencki” Obama jawił się społeczeństwu jako prawy chrześcijanin, broniący m.in. odwiecznego związku kobiety i mężczyzny, będącego jedyną normalną relacją między płciami, głośno deklarując swój sprzeciw a’propos legalizacji małżeństw homoseksualnych. No a teraz mało, że jest za formalnymi związkami gejów czy lesbijek to jeszcze apeluje o przyznanie kochającym inaczej federalnych świadczeń, jakie przysługują małżeństwom heteroseksualnym. Ciekawe, czym jeszcze zaskoczy nas prezydent, którego czyny stoją w skrajnej sprzeczności z wcześniejszymi słowami?

Leszek Pieśniakiewicz

meritum.us

 

Biały Dom oświadczył, że prezydent Obama poprze ustawę, która unieważni ustawę Kongresu sprzed 15 lat, zawężającą definicję małżeństwa do związku między mężczyzną a kobietą.

To sygnał ewolucji poglądów prezydenta w sprawie małżeństw homoseksualnych.

Ustawa zgłoszona niedawno przez demokratyczną senator z Kalifornii, Diane Feinstein, zobowiązuje administrację federalną, by nie odmawiała parom homoseksualnym praw, jakie posiadają małżeństwa heteroseksualne.

Uchyla ona tzw. Ustawę o Obronie Małżeństwa z 1996 r., przeforsowaną przez ówczesną republikańską większość w Kongresie, która jest podstawą do nieuznawania małżeństw homoseksualnych. Zalegalizowano je dotychczas w siedmiu stanach i w dystrykcie stołecznym w Waszyngtonie.

Ustawa sponsorowana przez Feinstein, nazwana “Ustawą o szacunku dla małżeństwa”, jest w środę tematem wstępnego przesłuchania w senackiej Komisji Wymiaru Sprawiedliwości.

Jeżeli ustawa zostanie uchwalona przez Kongres, umożliwi małżeństwom gejów i lesbijek otrzymywanie federalnych świadczeń dostępnych na razie tylko dla małżeństw heteroseksualnych. Nie oczekuje się jednak, by Kongres przegłosował ustawę jeszcze w tym roku.

Decyzję Baracka Obamy o poparciu inicjatywy senator Feinstein komentuje się jako kolejny sygnał ewolucji postawy prezydenta w sprawie małżeństw homoseksualnych.

W czasie swej kampanii wyborczej w 2008 r. Obama występował przeciwko ich legalizacji powołując się na względy religijne. Bronił też zakazu tych małżeństw jako prezydent. Ostatnio jednak zmienił stanowisko. Już w lutym poinstruował swojego ministra sprawiedliwości, Erica Holdera, żeby przestał egzekwować postanowienia ustawy o obronie małżeństwa z 1996 r. jako sprzecznej z konstytucją.

Barack Obama zmiennym jest, mając absolutnie za nic wcześniejsze deklaracje, a koniunkturalizacja jego prezydentury zdaje się być porażająca.

LP meritum.us, PAP