Oto pola podzielone na drobne kawałki, różnymi barwami malowane wszędy. Tu zielono, tam żółto, gdzieś czerwone maki… Rozciągają się wąskie, przydługawe rzędy, urwane pagórkiem, albo gdzieś kotliną. Kolorowe kwiaty przeplatane złotem pokazują czoła i smukłe sylwetki. Falują na wietrze jako lustro wody, a oszklone słońcem szybko w oczach giną. Tam srebrzyste kłosy wpatrzone w niebiosa, wyciągają ręce niczym małe dzieci, a na wzgórzu słońce ostrym blaskiem świeci, że oko ciemnieje. Wierzba przykucnęła opodal strumyka i swe długie włosy zanurzyła w wodzie.

Lubi się przyglądać swej pięknej koronie, jak wielka dama, co mieszka na dworze. A strumyk opowiada historyczne dzieje, wszak płynie tędy od lat niepamiętnych. Opodal topole ustawione w rzędy strzegą krętej drogi, co do nikąd wiedzie. Choć rzadko, to jednak furmanka przejedzie, by przypomnieć dzieciom tradycję z tych stron. Czasem serce uderzy w zapomniany dzwon i marzenia wróci, co dawno usnęły.

Motyle swe kolory roznoszą po łące, ich piękno zniewala zagłuszone kwiaty. Czasami czarne kropki na małej biedronce, zmylą pszczołę siadającą na przydrożnym płatku. Nad polami chmur kilka niby na okrasę, przepłynie po niebie jak statek parowy. Przysłoni słońca żółte wielkie lico, by cieniem spłynąć po lawinie złota.

Na niewielkim wzgórzu kościółek drewniany pamiętający najstarsze dzieje i dzwon na wieży krzyżem zwieńczonej, ogłasza święta i przywołuje ludzi do Pana. A za kościołem wciśnięty w pola cmentarz, co ciszą oblany cały. Stoją tu krzyże dla wiecznej chwały i kilkanaście skromnych pomników. Tu się wieś kończy i tu zaczyna. Tu kres wędrówki po bitej drodze, jedynie wrona w czarnej woalce krzyknie czasami, by spłoszyć ciszę. Miejsce milczące, miejsce powagi w kształcie trójkąta. Kilka napisów wyrytych dłutem w zimnej i w martwej bryle kamienia. Pali się świeczka, choć zwiędły kwiaty, choć cisza głucha.

Przed samym lasem obok bitej drogi, domostwa stanęły w romantycznym szyku, jak grzyby rozrzucone w olbrzymim koszyku. Psy ujadają, gdy listonosz jedzie, by spłoszyć wieści niedobre dla domu. Las pełen śpiewu, leśnej muzyki, ukoi duszę, ciszą napoi. Tam tyle piękna wśród drzew i krzewów, i kwiat paproci, co szczęście daje. W lesie jest pięknie pełną jesienią, ale najpiękniej gdy pachnie majem.

Na końcu wioski duże ogrody, gdzie drzewa garbate usiadły na wzgórzu. Owocowe ręce podparte laskami, wygięte jak płozy, pieszczą włosy traw. A dalej w dolinie drzewami oblany drzemie w boskiej ciszy srebrny, mały staw. Wieczorem żaby zaśpiewają chórem, a w koło cisza, że uszy rozrywa. Wiatr ścina z ogrodów najwspanialsze wonie i niesie we wszystkie zakątki. Przy drodze stoją zasmucone świątki, aby powagę zachować i dumę. A księżyc wciśnięty miedzy wodorosty twarz omywa z kurzu, bo dzień był upalny i płynie dalej nad lasu wierzchołkiem. Rozjaśnia na kościele kopułę blaszaną, na dzwonie położy palec wskazujący. Muśnie swoim srebrem krzyże na mogiłach, aby zaznaczyć początki światła. A później płynie za wielkie góry, inne odwiedza wioski i miasta rozjaśnia ciemność ludzkiej natury.

Na wsi się rodzą dzieci i chleb, i rosną kwiaty, i wszelkie ziela. Tam pachnie mięta i złote siano, śpiewają ptaki na koronach drzew. Na wsi jest pełnia wesela. Bóg najpierw stworzył wioski, a kiedy był już zmęczony zabrał się za miasta.

Władysław Panasiuk