Im bliżej nowych wyborów prezydenckich tym częściej będzie się przewijał temat reformy imigracyjnej, która ma przypominać amnestię. Każdy z kandydatów, bez względu z jakiej opcji politycznej się wywodzi, zdaje sobie sprawę, iż ta delikatna kwestia może stanowić języczek u wagi przechylający szalę ostatecznego zwycięstwa. Bo i przedwyborcze deklaracje korzystnego rozwiązania problemu nielegalnej imigracji wygłaszane przez aktualnego rezydenta Białego Domu w znacznym – a może i decydującym – stopniu zapewniły prezydenturę Barackowi Obamie. Tyle tylko, że gdy na dobre zasiadł w najważniejszym fotelu w Ameryce okazało się, iż były to li tylko obiecanki-cacanki. Skoro jednak pozostał nieco ponad rok do nowego wyścigu wyborczego trudno chować głowę w piasek i do newralgicznej kwestii z konieczności trzeba wrócić. Temat więc w publicznych wypowiedziach Obamy odżył, bardziej jednak przybierając formę ataku na konkurentów niż własnej obrony a’propos niespełnionych obietnic. Ja jestem “za”, tylko oni są “przeciw”! Nieczuli na wasz (nielegalnych) los Republikanie! – tak w najbardziej lapidarnej formie można ująć Obamową retorykę.

 

Wciąż popieram reformę imigracyjną – zapewnił Latynosów prezydent Barack Obama w przemówieniu na dorocznym zjeździe ich głównej organizacji National Council of La Raza (NCLR). W swoim wystąpieniu wezwał on działaczy latynoskich, by poprzez masowy ruch nacisku zmusili Kongres do uchwalenia ustawy o reformie.

Projekt takiej ustawy przewidywał umożliwienie legalizacji pobytu w USA imigrantom bez odpowiednich dokumentów, a nawet perspektywę uzyskania obywatelstwa pod pewnymi warunkami, jak niekaralność, ukończenie szkoły średniej i spłacenie zaległych podatków.

W zeszłym roku nie uzyskał jednak wystarczającego poparcia w Kongresie z powodu opozycji konserwatywnych Republikanów. Nazwali go oni planem “amnestii” dla cudzoziemców łamiących prawo i zażądali od rządu uszczelnienia granicy oraz bardziej energicznego ścigania nielegalnych imigrantów. W Senacie zablokowali oni również we wrześniu projekt ustawy DREAM Act, która miała stworzyć ścieżkę do obywatelstwa USA dzieciom nielegalnych imigrantów.

Na zjeździe NCLR Obama powiedział, że nie może sam zmienić istniejących praw imigracyjnych. Wywołało to rozczarowanie zebranych, z sali rozległy się okrzyki: “Yes, you can!” (Tak, możesz!) – nawiązujące do znanego sloganu wyborczego prezydenta z 2008 r., “Yes, we can” (Tak, możemy). Słowa te były bezpośrednim tłumaczeniem hasła z latynoskich demonstracji, po hiszpańsku: “Si, se puede”.

Obama nie spełnił dotychczas obietnicy z kampanii wyborczej, że przeforsuje reformę imigracyjną stwarzającą perspektywę legalizacji indocumentados – jak po hiszpańsku nazywani są nielegalni imigranci, głównie z Ameryki Łacińskiej.

Zdaniem komentatorów, może to osłabić poparcie Latynosów dla prezydenta w przyszłorocznych wyborach, kiedy będzie się starał o reelekcję.

Administracja Obamy zaostrzyła jednak kontrolę granicy z Meksykiem – zatrudniono więcej agentów straży granicznej; ich liczba prawie podwoiła się od 2004 r. Obecny rząd zwiększył też liczbę deportacji nielegalnych imigrantów.

Na skutek tych posunięć nielegalna imigracja do USA znacznie spadła, według przybliżonych szacunków o połowę w ciągu ostatnich 5-6 lat. Przyczyniły się też do tego czynniki ekonomiczne: przede wszystkim recesja w USA i stagnacja na rynku pracy.

Niedawno prasa amerykańska w korespondencjach z Meksyku zwróciła uwagę na rolę boomu gospodarczego w tym kraju – dzięki niemu mniej Meksykanów szuka pracy za granicą.

Inną przyczyną są kartele narkotykowe w Meksyku, np. Zetas, które coraz częściej napadają na ludzi udających się do pracy w USA, rabują ich i zabijają; zniechęca to niektórych do prób przekraczania granicy.

LP meritum.us, PAP