Nie od dziś wiadomo, iż nie wszystko na politycznej scenie w kraju nad Wisłą jest do końca logiczne, a nawet często dość trudno doszukać się w wielu przypadkach związku słów z czynami czy choćby nawet śladowej konsekwencji w realizowaniu rysowanych przez społeczeństwem ambitnych programów. Zdaje się jednak, że szczyt absurdalnych zjawisk przypada zwykle na każdy okres przedwyborczy. Tak jak teraz, kiedy – mimo że do wyborów parlamentarnych pozostało jeszcze równiutko dwa miesiące – już zaczął się festiwal deklaracji idealnie połączonych z deprecjonowaniem konkurentów, z pominięciem jakichkolwiek programowych założeń konkretnych partii.
Jako pierwsi na targowisku obiecanek-cacanek i – oczywiście – ataków na aktualnie rządzących wystąpiło Prawo i Sprawiedliwość. Zacznijmy od tego, iż jej lider Jarosław Kaczyński pałając w ogóle nieskrywaną patologiczną wręcz awersją do premiera Donalda Tuska zarzuca temu ostatniemu literalnie wszystko: od odpowiedzialności za katastrofę smoleńską, poprzez współudział w klęskach żywiołowych, po wysoki kurs franka szwajcarskiego. A gama pretensji jest tak duża, że absolutny – póki co – przywódca teoretycznie skrajnie prawicowej partii staje się mało przekonujący i mnogość zarzutów niweczy cel sam w sobie. Nota bene partii teoretycznie tylko skrajnie prawicowej, wszak PiS faktycznie głosi program skrajnie lewicowy. Co jest kolejnym polskim paradoksem. Nawet oficjalna Lewica (SLD) nie szermuje tak populistycznymi hasłami, jak nazywająca się radykalną prawicą partia pana od “oczywistej oczywistości”. Gdzie po prawdzie oczywiste nie jest nic…
Oficjalnie PiS głosi zapatrzenie, z nieskrywaną próbą naśladowania, na amerykańskich Republikanów. No, fakt, że jedni i drudzy są w opozycji do rządu, ale w tym miejscu jakiekolwiek podobieństwa się kończą. Deklaracje przyszłościowe, jakie choćby dziś kreślił przed polską opinią publiczną Jarosław Kaczyński to przecież populistyczne hasła żywcem wyjęte z ust Baracka Obamy. A przecież ten ostatni jest wizytówką Demokratów, czyli wrogów uwielbianych niby przez PiSowców Republikanów. Dokumentne pomieszanie z poplątaniem.
Kaczyński wespół ze swoimi marketingowymi doradcami wyraźnie już teraz ukierunkowali się na liczny elektorat ludzi najuboższych. Żądania “sięgania do głębokich kieszeni” i zapowiedź robienia porządków z najbogatszymi Polakami to wypisz wymaluj Obamowa retoryka. Więc gdzie tu jakikolwiek związek programowy z Republikanami? Gdzie jakakolwiek logika i konsekwencja?
Wychodzi nam tak jakoś, że wyśmiewany bo i przez kilka dobrych dekad wyświechtany slogan “Lenin wiecznie żywy” do końca nie umarł. Paradoksem dziejowym jednak jest, iż hasła o zabieraniu bogatym i dawaniu biednym padają dziś z ust niby-prawicowców. Nieprawdopodobne… To się nawet nie śniło największym fizjologom – jak mawia Ferdek Kiepski, kultowa postać serialowa, uosobienie leniwego, biednego, ale równocześnie bystrego i cwanego Polaka, jakich nad Wisłą nie brakuje.
Parcie na władzę i marzenia o powtórnym premierostwie aktualnego “tylko” prezesa są tak przemożne, że całkowicie przysłaniają konsekwencje wypowiadanych dziś słów. Wszak przecież to co mówi Jarosław Kaczyński jest najzwyczajniejszym podjudzaniem przeciętnego Kowalskiego, któremu powodzi się lepiej lub gorzej, no, ale na pewno nie tak dobrze jak Kulczykom, Solorzom, Czarneckim i im podobnym. I to jest “oczywistą oczywistością”, ale czy strzałem w dziesiątkę w wyborczą tarczę – pokaże życie.
– W Polsce panuje dziwny przesąd, że aby być wybranym, trzeba ludzi traktować jak dzieci, czyli podlizywać się. Nie sądzę, aby wszyscy wyborcy w Polsce cenili takich polityków. Może warto bardziej rozliczać tych polityków, którzy sytuują się w roli Świętego Mikołaja – stwierdził w Salonie24 profesor Leszek Balcerowicz.
Chyba byłoby wskazane, aby ta sekwencja wypowiedziana przez uznanego ekonomistę stała się drogowskazem dla polskich – a także polonijnych – wyborców w październikowym głosowaniu.
Leszek Pieśniakiewicz
foto: Sławek Sobczak
meritum.us