Na południe od Chicago, w miasteczku Lisle usadowiło się jedyne w Illinois arboretum. Miejsce to szczególne, sentymentalne i romantyczne. Niczym ogród botaniczny, niczym park krajobrazowy, niczym muzeum drzew i kwiatów. Arboretum – według oficjalnej nomenklatury, to zbiór rosnących okazów różnych gatunków drzew.
Istotnie jest to królestwo drzew i krzewów, choć odmienne bardzo na przykład od ogrodu botanicznego w Glencoe. Założone w 1922 roku przez Joe Mortona, z myślą zgromadzenia tu drzew z całego świata i przystosowania ich do warunków stanu Illinois. Tereny te przed założeniem arboretum były użytkowane rolniczo. Obecnie zaś na areale 1700 akrów rośnie aż 3600 gatunków drzew i krzewów. Posadzono tu unikalne okazy drzew prawie z całego świata. Także rodzime drzewa szumią tu dumnie, jak za dawnych czasów na prerii.
Zwiedzanie tego królestwa przyrody – to spacer po dzikich ogrodach. Można tu błądzić pieszo po oznakowanych ścieżkach, względnie z samochodu podziwiać uroki tego miejsca. 12 milowa trasa wiedzie przez najpiękniejsze zakątki parku. Już przy “Visitor Center” patrzę na przedziwne krzewy i drzewa. Stąd rozpościera się panoramiczny widok na jezioro, otoczone szuwarami i drzewami. Tuż przy schodach arcypiękny ogromny krzew – “buckeye”, wysokości 3 metrów, o dziwnym pokroju, szerokich liściach i pięknych kwiatach. Patrząc na to dziwo przyrody, wydaje się, że jesteśmy gdzieś w Alabamie czy na Florydzie, a nie w stanie Illinois.
Powędrowałem pieszym szlakiem wokół jeziora. Atakowały mnie gęsi kanadyjskie i jakieś czarne ptaszyska, strzegące zapewne swych gniazd. Słońce grzało niemiłosiernie. Tuż obok rosły tulipanowce, lilaki, modrzewie, jaśminy, brzozy, wierzby, dzikie śliwy (sporządzano kiedyś z ich owoców powidła). Wokół mnie biegały maleńkie chipmunks – rodzaj małej prążkowanej wiewiórki. Podziwiałem egzotyczne drzewa, a przede wszystkim miłorzęby, żywe “skamieniałości” dawnych czasów. Drzewo to pojawiło się w erze bytowania dinozaurów i…trwa niezmiennie do naszych czasów.
Zwiedzałem “Horticulture Collection”. Mimo suszy, kwiaty zadziwiały mnogością kolorów i kształtów. Usiłowałem nawet zapamiętać egzotyczne nazwy…yellow honeysuckle, European Pasqueflower, Coreopsis, low juniper, blue oat grass. Zaniechałem jednak, bo upał był okropny.
Tu czułem się jak w prawdziwym ogrodzie botanicznym. Niemal z każdego zakątka wychylały główki kwiaty. Rosły wszędzie, w pełnym słońcu, w cieniu, a nawet na drzewach jako kserofity. Wspaniałe kompozycje kwiatów, w przedziwnych układach przestrzennych. Wokół szumią drzewa. Czegóż więcej potrzeba !!!
Ochłonąłem trochę w lokalnej restauracji “Gingko Restaurant” i…popędziłem dalej samochodem. Mknąłem wąską asfaltową dróżką, wśród malowniczych wzgórz częściowo zalesionych. Szumiały wysokie trawy i polne kwiaty. Pachniało ziołami i lasem. Było cicho i spokojnie. Czasem tylko dolatywały jakieś arie ptasie. Wąska ścieżka wiła się jak wąż w zaroślach, a ja oczarowany pejzażem podziwiałem każdy kwiatek. Na całej trasie zwiedzania znajduje się aż 26 małych parkingów, z których rozlegają się panoramiczne widoki.
Urzekła mnie bardzo flora. Podziwiałem azalie i “honeysuckle”, także mini prerię w pełnym rozkwicie. Na wzgórzu egzotyczne okazy drzew i krzewów. Pędziłem dalej. Zatrzymałem się przy jeziorze otoczonym trzcinami i szuwarami. Wśród nenufarów pływały dzikie kaczki, dookoła bezkresne łąki pełne kwiecia.
Wędrowałem dalej, teren stawał się bardziej zalesiony. Wszędzie wśród lasów pojawiały się ogromne zielone i ukwiecone polany. Nie było nikogo dookoła. Co chwilę wysiadałem z Hondy i…patrzyłem na okolicę. Jakaż to rozkosz znaleźć się choćby na chwilę w tym zielonym królestwie. Nie słyszeć telefonów, nie widzieć nikogo. Było tak cicho, że chciałoby się rzec, że słychać było ciszę. Szumiały kwitnące lipy o przedziwnych koronach. Pachniało miodem, ale nigdzie nie widzałem pszczół. Tuż obok ogromne klony i inne liściaste olbrzymy. Las wydawał się bardzo dziki. Wśród tego królestwa drzew wszędzie dywany trawiaste, dekorowane kwiatami.
Zatrzymałem się na polanie. Wiał lekki wiatr, przechylał trawy, wydawało się, że tańczą jakiś dziwny taniec prerii. Moja droga wiodła wśród gęstego lasu pod górę. Chwilami było nawet ciemnawo w tym gąszczu leśnym, to znów wyjeżdżałem na polany pełne kwiecia. Wszędzie obserwowałem specjalnie powieszone budki dla ptaków. Te przedziwne domki okupowane były przez ptaki. Prawie z każdej budki wychylał główkę jakiś mały, szary ptaszek.
Wjechałem na łąki pełne złocieni, fioletowych ostów i firletek. Potem znów z lasów szumiących klonami, wjechałem nagle w region górski, porośnięty drzewami z Apallachów. Tuż obok inny pejzaż. Moją uwagę zwróciła kolekcja drzew z Chin i Japonii, drzew przedziwnych, bardzo egzotycznych.
Pierwszą część parku miałem “z głowy”. Czekała mnie jeszcze druga, zachodnia połowa. Ruszyłem w górę, a tam “Thornhill Educational Center”. Znajduje się tu “Morton Family Historical Exhibits”. Wokół egzotyczne kwiaty, nieopodal “fragrance garden”, ogród pełen kwiatów o subtelnych kolorach. Dookoła wystrzyżone trawniki. Droga wiodła w dół. Pejzaż stawał się inny. Włączyłem polskie radio, mówiono o wystawie Witkiewicza w Chicago.
Wjechałem znów do krainy lasów iglastych, pachniało żywicą. A mnie wydawało się przez chwilę, że jestem w Polsce. Szumiały tu sosny, świerki i modrzewie. I znów przy jeziorze – ukryty w nadbrzeżnych szuwarach – obserowowałem gęsi kanadyjskie i dzikie kaczki. Czułem się niczym Indianin na polowaniu. Była już 4 po południu. Słońce przedzierało się przez drzewa, a koloryt jeziora wydawał się być niebiesko – zielony. Lubię takie zaciszne pustkowia, mógłbym godzinami “zaszyć się ” w takiej głuszy i nasłuchiwać ciszy. Ale czas mijał, słońce zniżało się coraz bardziej.
Czekało mnie jeszcze zwiedzanie Schulenberg Prairie. Gdy tam dotarłem, byłem zauroczony. Witało mnie milion kwiatów prerii. To miejsce niezwykłe. Na kilkunastu hektarach szumią ukwiecone łąki, amerykańska preria. Niewiele takich miejsc pozostało już w Illinois. W innych miejscach stanu, oryginalne prerie ostały się tylko przy torach kolejowych i innych niedostępnych miejscach. Preria Illinois to wysokie trawy sięgające 2-3 metrów, pełne kwiatów i zioł. Schulenberg Prairie położona jest na wzgórzu, nie ma tu typowych traw, tak zwanej wysokiej prerii, ale kilkadziesiąt gatunków kwiatów mieni się pełnym kolorytem. Niektóre szumią dumnie niczym trzciny, inne drżą zawsze na wietrze, niektóre płaczą rzewnymi łzami, są zawsze wilgotne.
Każdego dnia preria zakwita innym kolorytem. Rankiem, gdy rosa tuli uśpione trawy, wszystko wydaje się być zielone. Gdy słońce mocniej przygrzeje, podnoszą główki kwiaty i zioła. Zielony dywan prerii mieni się wtedy niebiesko – czerwono – żółtym kolorytem. Najpiękniej tu o zachodzie słońca. Rudo – czerwone promienie kreują wtedy niesamowite barwy i cienie. Godzinami można wpatrywać się w koloryt słońca na prerii i podziwiać przygotowujące się do snu kwiaty. Zauroczyły mnie najbardziej fioletowe osty i “czarnooka Zuzanna”. Wędrowałem wśród traw prerii prawie dwie godziy. Brakowało mi tylko bizonów i Indian.
Może innym razem ich zobaczę.
The Morton Arboretum
4100 Illinois Route 53
Lisle,IL 60532
www.mortonarb.org
tel. 630-719-2400
630-968-0074
Janusz Kopeć