W bolszewickich obozach panowały warunki nieludzkie. W efekcie, tak jak w polskich, szalały w nich choroby – podkreśla historyk w rozmowie z Piotrem Zychowiczem.

Rz: – Co pan pomyślał, gdy przeczytał pan napis na rosyjskiej tablicy przytwierdzonej do monumentu pod Strzałkowem?

– Że zrobił to ktoś, kto nie ma pojęcia o historii. Sam początek, czyli odwołanie się do 8 tysięcy żołnierzy bolszewickich, którzy zmarli w obozie w Strzałkowie, był nawet poprawny. Twierdzenie jednak, że zostali „brutalnie zamęczeni”, a do tego jeszcze w „polskich obozach śmierci” to nieprawda. Tak jak każdego Polaka oburzył mnie ten napis, bo sugeruje, że polskie obozy jenieckie w 1920 roku przypominały niemieckie obozy śmierci z czasu II wojny światowej. To absurdalne porównanie.

– Ale ludzie w nich umierali.

– Tak, ale z powodu szalejących epidemii chorób zakaźnych. To chyba spora różnica? Tyfus czy czerwonka rzeczywiście zbierały w obozach obfite żniwo. Szacujemy, że w sumie zmarło 18 tysięcy jeńców. Ludzie ci nie zostali jednak zagłodzeni ani nikt ich nie rozstrzeliwał.

– Ale czy obowiązkiem strony polskiej nie było powstrzymanie tych epidemii?

– Proszę pamiętać o kontekście tych wydarzeń. Od lutego 1919 roku do Bitwy Warszawskiej w sierpniu 1920 roku Polacy wzięli 9 tysięcy jeńców. I nagle jesienią 1920 roku do niewoli trafiło blisko 90 tysięcy bolszewików. Część poszła do ochotniczych oddziałów – kozackich, rosyjskich czy ukraińskich – które walczyły u boku Rzeczypospolitej z bolszewizmem, ale zdecydowana większość została za drutami. To była olbrzymia masa ludzi.

– 90 tysięcy?

– Ale przecież to niejedyna grupa, którą polskie władze musiały się zająć. Skończyła się wojna, wielu ludzi było pod bronią. Trzeba było coś zrobić z demobilizującą się polską armią, do tego dochodziło 50 tysięcy naszych wschodnich sojuszników.

A zapasy były niewielkie. Władze musiały podjąć decyzję, komu pomóc w pierwszej kolejności: swoim czy wrogom? O wsparcie w tej sprawie Polska zwracała się zresztą do Francuzów i Brytyjczyków, ale ci nie mieli ochoty jej udzielić. Tylko Amerykanie przysłali trochę mundurów.

– A Polacy nie robili nic?

– Robili sporo i w końcu opanowali sytuację. Z pewnym opóźnieniem, bo w lutym 1921 roku, ale epidemie powstrzymano. Wyremontowano baraki, zbudowano szpitale, dostarczono ciepłą odzież. Proszę pamiętać, że ci ludzie byli brani do niewoli latem i mieli tylko lekką, na ogół lichą odzież. A zniszczona przez bolszewicki najazd Polska nie bardzo miała jak zapewnić im ubrania. Padł pomysł, żeby zdemobilizowani żołnierze oddawali mundury, ale ci żołnierze także stracili swoje rzeczy w taborach, szli więc do cywila w mundurach.

(…)

Zbigniew Karpus

Rzeczpospolita

aby przeczytać całość kliknij tutaj