Noc była cicha, tylko czasami zabłąkana niewielka fala uderzając o burtę przypomniała, że znajdujemy się na morzu. Rytmicznie uderzały zegary i ktoś wybijał na dzwonie rytualne szklanki.
Na wachcie stali marynarze, by kurs utrzymać i bezpieczeństwo. Na wiszących kojach chłopcy odpoczywali po wachcie. Gdzieniegdzie pojawiały się zamazane światła i znikały z horyzontu niczym mewy białe. Poszum zagubionych fal grał w uszach jako zapomniana gdzieś melodia z dawnych lat. Jeno motory kręciły zwariowane śruby mieszające spokojną wodę, a dym spalonego mazutu szczypał w gardło jak jesienny przymrozek.
Na horyzoncie słońce zapalało swoje pierwsze kaganki, kładąc nikłe promienie na śpiącej wodzie. Różowa łysina słońca wynurzała się z morza rozdając czerwone promienie nieznajomym falom, które przechadzały się o poranku. Znikała ciemność niczym we mgle ukochana dziewczyna, a jej miejsce zajmował blask słonecznego oblicza. Ciemnoniebieska tafla wody przypominała wielkie jezioro, lekko rozkołysane przez samotny wiatr. Na mostku stał jakiś ciekawski oficer wypatrując szczęścia przez swoją magiczną lornetkę. Okrągły horyzont przypominał, że znajdujemy się na pełnym morzu. Od czasu do czasu na wodzie pojawiał się jakiś statek i mała chmurka na niebie. Na okrętowym okrągłym zegarze z wielkimi rzymskimi literami leniwie przesuwała się duża wskazówka, za nią wolniej kroczyła mała. Jednocześnie płynął czas i okręt, i co dziwne, w tym samym kierunku – na południe. Słońce było już dość wysoko, a na niebie mnożyły się nie wiadomo skąd przywiane chmury. Na głównym pokładzie i na szpardeku (górny pokład) kręcili się jacyś marynarze. Pod pokładem odbywały się codzienne zajęcia, a w maszynowni i siłowni pracowały rozkrzyczane maszyny. Od czasu do czasu pojawiał się na swoim mostku sygnalista wymachując zręcznie dwiema chorągiewkami. W ten sposób nawiązywał kontakt z sygnalistą innego okrętu oddalonego od nas o kilka mil.
Na okręcie nauczyłem się jak można rozmawiać w milczeniu, niekiedy jeden ruch czy gest potrafi więcej powiedzieć niż usta. Zrozumiałem słowa Platona, który twierdził, iż: miarą mowy nie jest ten, który mówi, lecz ten, który słucha. W rzeczy samej, sygnalista musi dokładnie obserwować (słuchać), by nie umknęły mu bardzo krótkie jednak treściwe słowa (meldunki). Mówić uczymy się dwa lata, słuchać całe życie. Trudna to sztuka, ale jakże ważna.
Kłębiły się coraz większe chmury, pogoda na morzu zmienia się właściwie bez przyczyn jak kobieta. Słońce bawiło się w chowanego, grube chmury zasłaniały jego rozgrzane oblicze, a wiatr ścigał się już z większymi falami. Okręt zamieniał się powoli w kołyskę, ale to jeszcze była zabawa. Na niebie robiło się coraz ciaśniej, grzmoty informowały o kolizjach chmur. Wszędzie musi być zachowany jakiś ład, inaczej dochodzi do poważnych zgrzytów. Tym razem skończyło się deszczem. Silny wiatr przepędził zdradzieckie chmury i po kilku godzinach pojawiło się słońce, a pojedyncze chmury jedynie od czasu do czasu zastępowały słońcu drogę.
Dzień na morzu nie należy do krótkich i praktycznie pojecie czasu wolnego tam nie istnieje. Jeśli nie zajęcia to wachta, ale też często rozmaite ćwiczenia umilają marynarzom życie. Co jakiś czas dzwonki ogłaszają alarm. Każdy marynarz w poszczególnym alarmie ma swoje miejsce i przydzieloną regulaminem czynność. Na morzu jest znacznie więcej zagrożeń, a częste ćwiczenia uczą jak ich unikać lub jak je usuwać. Jeśli człowiek czegoś nie wie lub nie potrafi wpada szybko w panikę, a ta na morzu jest niewskazana.
Bałtyk nie należy wcale do mórz łaskawych i często bywa groźny. Jest jednym z najmłodszych mórz Oceanu Atlantyckiego. Poziom jego wód jest wyższy od poziomu Atlantyku, a to za sprawą wąskich cieśnin, które powodują słabą wymianę wód.
Na Bałtyku znajduje się 20 wysp, kilka zatok, cieśnin, półwyspów. Leży nad jego brzegami 9 państw. Żyje w nim 26 gatunków ryb, 32 gatunki ssaków i 17 gat. skorupiaków. Średnia głębokość morza to 53 m, maksymalna 459 m. Bałtyk należy do mórz półsłonych i wpływa do niego 250 rzek.
Przybliżyłem niektóre dane tylko po to, by uzmysłowić, iż Bałtyk to nie jezioro Michigan, to większe zalewisko jak wszystkie wielkie jeziora razem wzięte.
W ostatnich latach na Bałtyku zatonęły trzy duże promy: MS Heweliusz, MS Estonia, MS Finnbirch. Stąd widać, iż Bałtyk jest groźnym i burzliwym morzem, również niebezpiecznym dla żeglugi.
Fale krótkie i strome, nieuporządkowane od 5 do 10 m, zdarzały się również dochodzące do 14 metrów. Uderzające ze wszystkich stron jak miecze, potrafią powalić każdego. Odległość między grzbietami fal często nie przekracza 50 m, stąd ta nieobliczalna „kołysanka” i zagrożenie. Najbardziej nasze morze się gniewa w styczniu, a potrafi być łagodne jak baranek w czerwcu, co też nie jest żadną regułą.
W ciągu roku na naszym wybrzeżu odnotowuje się 25 dni największych sztormów.
Wiem, że nawet starzy żeglarze dość poważnie mówią o Bałtyku, nikt nie powinien lekceważyć tej groźnej wody.
Co prawda to jeszcze nie przylądek Horn w Chile, stanowiący granicę dwóch największych oceanów: Pacyfiku i Atlantyku. Każdy marynarz marzy, by opłynąć tę zgarbioną i groźną skałę, dźwigającą wiele ludzkich nieszczęść. Ona właśnie była i jest niemym świadkiem wszystkich tragedii, rozczarowań, marzeń i zwycięstw w rejonie ryczących czterdziestek i wyjących pięćdziesiątek. To położenie znają wszyscy żeglarze świata, Wyspę Horn z cudowną latarnią i naturalnym falochronem zbudowanym ze skał i sam Przylądek Horn. Nam południe kojarzy się z ciepłem, w tym kierunku zawsze zmierzamy, by się ogrzać, a tam są lodowce niczym na Alasce (Lodowiec Amelia) i surowa aura.
Nie każdy śmiałek mógł opowiedzieć o swojej morskiej przygodzie, wiele tajemnic drzemie w wodach w rejonie Ognistej Ziemi, gdzie wstające słońce czerwienią zapala całe niebo. Tam gdzie wiatry często pędzące 50 węzłów i więcej (około 100 km/godz. Co równa się 10 w skali !-12 Beauforta) porywają wierzchołki kłębiących się fal rosząc już i tak słone wargi marynarzy. Sporo czytałem o przylądku i w połączeniu z moją wyobraźnią potrafię choć w części odtworzyć obraz tamtejszego surowego klimatu. Potrafię wyobrazić sobie skalę ludzkiego nieszczęścia i przybliżyć zuchwałość żeglarzy decydujących się na opłynięcie tego tajemniczego miejsca na świecie. Wiem, że trudna jest rola bohatera na pełnym morzu. Morze to nie film, a sztorm powyżej 10 w s. B niczym nie różni się od tornada. Żywioły bywają nieobliczalne, a bohaterstwo człowieka ma też swoje granice.
Morze lubi śmiałków, wojny bohaterów, a my opowieści.
Władysław Panasiuk