Barack Obama przekonuje, że zniesienie ulg dla najbogatszych jest zgodne z nauką chrześcijańską.
Prezydent USA nie traci żadnej okazji, aby szukać sojuszników dla swojej wizji „bardziej sprawiedliwego społeczeństwa”, którą przedstawił w czasie orędzia o stanie państwa. Podczas dorocznego śniadania modlitewnego organizowanego dla 3 tys. osób przez chrześcijańską fundację ponownie wezwał do zniesienia ulg dla najzamożniejszych obywateli. Pierwszy raz jednak zasugerował, że wynika to z jego głębokiej wiary.
– Sam chętnie zrezygnuję z ulg. Ma to nie tylko sens polityczny, ale jest także zgodne z moimi religijnymi przekonaniami. Dla mnie jako chrześcijanina jest to zgodne z nauką Chrystusa, który mówił, że nie ci są bogaci, którzy dużo mają, ale ci, którzy dużo dają – powiedział Obama.
Barack Obama był przez 20 lat członkiem Zjednoczonego Kościoła Chrystusa w Chicago i regularnie uczęszczał na nabożeństwa. Po objęciu urzędu prezydenckiego i przeprowadzce do Waszyngtonu przestał się afiszować ze swoją religijnością. Aż do teraz.
– Takie jednoznaczne odwołanie się do wiary w ustach Obamy jest czymś nowym. Ale nie mają racji komentatorzy, którzy mówią, że jest to także ewenement w historii Ameryki. Wielu prezydentów mówiło, że kieruje nimi wiara. Ot chociażby George W. Bush mówiący na każdym kroku o swoim nawróceniu – przypomina w rozmowie z „Rz” David Rohde, politolog z Duke University.
Amerykańscy naukowcy zaczęli natychmiast analizować, co Jezus mówił o podatkach. Apele o ich płacenie znaleźli w kilku miejscach Biblii. Najczęściej przytaczane zdanie to „oddajcie cesarzowi co cesarskie, a Bogu co boskie”. Choć Biblia nic nie mówi na temat wysokości podatków, to naucza, by bogatsi troszczyli się o mniej zamożnych.
Republikanie argumentują, że podatki należy płacić, ale najbogatsi powinni mieć ulgi, bo to oni tworzą nowe miejsca pracy. Dlatego nie chcą zrezygnować z wprowadzonych przez George’a W. Busha przywilejów dla Amerykanów zarabiających powyżej 200 tys. dolarów rocznie.
Barack Obama, który zapowiadał, że wyciągnie kraj z kryzysu, domaga się zniesienia przywilejów, co miałoby przysporzyć budżetowi ok. 700 miliardów dolarów rocznie. Ale kiedy w grudniu 2010 roku ulgi miały przestać obowiązywać, prezydent, obawiając się konfrontacji z republikanami, zgodził się na ich przedłużenie o kolejne dwa lata. Tym razem chce tak upolitycznić sprawę, aby republikanom i ich kandydatowi na prezydenta nie opłacało się walczyć o kontrowersyjne ulgi.
– Wszystkie badania opinii publicznej wskazują, że zdaniem społeczeństwa ulgi są niesprawiedliwe. Obama, walcząc o reelekcję, może więc uczynić z tego ważne hasło w kampanii wyborczej. I może skutecznie nękać swojego republikańskiego rywala Mitta Romney’a, który płaci 15 procent podatku, podczas gdy większość społeczeństwa 30 procent – mówi David Rohde.
Zdaniem komentatorów Obama nie mógł przegapić dogodnej okazji, aby uderzyć w prowadzącego w wyścigu o nominację republikanów Mitta Romney’a, który jest zamożnym biznesmenem i w 2010 roku zarobił 20 milionów dolarów. Kilka dni temu polityk republikański sam się wystawił na atak, stwierdzając w wywiadzie, że „nie interesuje go los najbiedniejszych”. W piątek zapewniał, że się przejęzyczył.
Wojciech Lorenz
Rzeczpospolita