Tak wiele dzieje się na świecie każdego dnia, że nie sposób zauważyć pomniejszych wydarzeń. Modne stało się obalanie dyktatorów, niczym ucięte knoty świec opadają i gasną, szkoda tylko, że w tym śmiałym procederze muszą masowo ginąć ludzie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odchodzi samowolnie od pełnego żłobu. Świat się pomału zatraca, a ludzie podążają uliczką, która dawno stała się ślepą.

Życie mimo różnych wydarzeń płynie dalej, nie można wszystkiego powstrzymać, a nawet gdyby stanęły zegary, czas pędzi jak szalony. Odchodzą nobliści, rodzą się nowi poeci i  nowe wiersze. Każde pokolenie ma swoją poezję, modę, swój styl i własne ego.

Kiedy pojawił się biały wiersz jakby rozwiązał się worek z poetami. Ruszyli zwarci na podbój świata, ale i ten okazał się dla nich mało życzliwy. Pisali wiersze nie bacząc na melodię, styl, a nawet sens, nie mówiąc już o formie. Każdy sam decydował o własnym losie, aż ruszyli do natarcia krytycy, by powstrzymać ten „potop bezmyślnych słów”.

Niby każdy może wiersz interpretować po swojemu, ale i to staje się niemożliwe, gdy słowa tracą sens. Coraz częściej zastanawiam się nad logiką wierszy napisanych przez uważających się za guru poetów –  tutaj i w Polsce. Dlaczego usiłujemy poprawiać innych, a nie siebie, myślę, że każdy powinien być krytykiem własnej twórczości. Nosimy w sobie dość zazdrości, by poniżyć drugiego człowieka, a tymczasem pycha każe nam zadbać o własne interesy.

Trwają przepychanki nad Wisłą i tutaj, nie wszyscy jednak staniemy na piedestale, ten już zarezerwowany dla innych nacji. Możemy jednak pisać jeden obok drugiego, zachowując równe odstępy na długość pióra.

Mimo wszystko piszemy i poezja na emigracji ma się dobrze. Niektórzy nie tylko potrafią pisać, ich artystyczne zapały sięgają wiele dalej. Tak blisko mieszka poezja od malarstwa, że śmiało można je łączyć, dla jednoczesnej uciechy słuchu i wzroku.

Janusz Kopeć – poeta, dziennikarz i malarz, człowiek życzliwy i pokornego serca, wzbogacił literaturę o następny swój tomik poezji. Tym razem noszący tytuł ”Wirtualia”. Trudno powiedzieć dlaczego akurat taka nazwa, choć sporo wierszy jest w tym tomiku na wskroś nowoczesnych. Najpiękniejsze jednak (moim zdaniem) są te, mówiące o rodzinnych stronach autora. Janusz Kopeć jest dumny ze swojego pochodzenia, z miejsca, w którym się urodził i prawidłowo, ale nie boi się wychodzić ze swoją twórczością nieco dalej. Opisuje zalety, ale nie ukrywa też wad Ameryki, zauważa jej upadek. Nie odtrąca też elektronicznych róż, ale nie zapomina o lampie naftowej. Stara się łączyć dwa stulecia, dwa systemy i kraje, chociaż udaje się w dalszą podróż do Korei, Brazylii. Nie chcę być staroświecki, używa zapożyczonych słów z łaciny i greki, by wzbogacić słownictwo i podnieść rangę wiersza. Poeta nie stroni też od polityki, obyczajowość nie jest Mu obojętna. Wiele nowości zawiera wydany tomik, a malarstwo Kopcia nabrało ostatnio rumieńców. Czerń zastąpiły jasne kolory, sprawniejsza ręka nadała obrazom lepszy kształt. Widać, że Janusz Kopeć nie stoi w miejscu, ciekaw dnia następnego tworzy nowe dzieła. Pracowity, wydajny i ambitny, a te cechy lubią prowadzić do sukcesu. Cieszę się, że są wśród nas tacy ludzie, którym kultura nie jest obojętna i w ten sposób sławią jej imię za oceanem. Nie wszyscy za wszelką cenę gonimy za sukcesem, wierząc, że ten można osiągnąć tylko dzięki pracowitości.

Niedzielny wieczór w Cafe Prague poświęcony promocji nowego tomiku Janusza Kopcia „Wirtualia” i wystawie Jego obrazów dowiódł raz jeszcze, że kultura w Chicago ma się dobrze.

Wieczór prowadziła Alicja Szymankiewicz – znana aktorka, utwory własnej kompozycji zaprezentował muzyk Marcin Januszkiewicz, wiersze recytowała prowadząca wieczór Alicja Szymankiewicz, Janusz Kopeć, Barbara Karp, Adam Lizakowski i Władysław Panasiuk.

Wiersz napisany specjalnie na tę okazję dla Janusza czytała Alina Szymczyk- kobieta orkiestra i Maria Purymska, poetka i malarka.

Swoją obecnością zaszczycili Janusza wieczór zacni artyści i twórcy chicagowskich scen. Niemal pełna sala słuchaczy o czymś świadczy, Janusz jest lubiany i ceniony, nie wszyscy jednak są przychylni ludziom, którzy coś potrafią i do czegoś dochodzą.

Napisałem tekst „Logarytmy”dotyczący Janusza osoby, wtrącając niektóre zapożyczone słowa z nowego tomiku.

Logarytmy

… Ja bene nati, daleki od mizantropii, któremu obce uczucie idiosynkrazji, otoczony nirwaną i nobliwy – piszę własne wysublimowane strofy.

W wolnych chwilach lubię wąchać elektroniczne róże, błądzę jak niegdyś Filistyn po antycznej ziemi. Czasami udaję się w przestworza swoim bajecznym dreamlinerem, by podziwiać przestrzeń kosmiczną. Jak anachoreta błądzę po klawiaturze wyszukując nowych przestrzeni dla czystej poezji i odrobiny entalpi.

Innym razem ogarnia mnie inercja i piszę lakoniczne zdania, nie ulegam jednak narcyzmowi i omijam egotyzm.

Umysł poety podobny układowi scalonemu wysyła kwantowe, laserowe wiązki na białą kartę papieru, tworząc genialne utwory. Kiedy czuję się wyalienowany, usypiam, by poukładać od nowa strudzone myśli ułożone monochromatycznie. Obudzony elektronicznym kogutem o poranku, nie myślę o nihilizmie lecz ogarnia mnie nirwaniczny stan. Pełen szczęścia karmię na balkonie gołębie w czerwonych krawatach i udaję się do codziennych zajęć. Niosą mnie boginie poezji i sztuki, wzlatam jak Ikar, by uchwycić nowe szlachetne myśli.

Poddaję się ablucji i obserwuję fatamorgana na horyzoncie czasu. W wolnych chwilach studiuję fizykę kwantową, by być bliżej Krzemowej Doliny. Wędruję meandrami Tybru i Sekwany na maleńkiej indiańskiej łodzi, by zacumować na prerii pełnej czasu i przestrzeni.

W ten sposób odniosłem się do poetyki Janusza Kopcia, który pisze nieco inaczej, lubi być nowatorski i nic w tym złego, podziwiam Go za odwagę.

Przekonałem się niejednokrotnie, iż żaden poeta nie powinien oceniać twórczości kolegi po fachu. Jest w nas zbyt wiele zazdrości, by podejmować takowe praktyki.

Niech leci w niebo na skrzydłach gołębia kwantowa poezja wyprzedzona czasem.

Niech Bóg ją czyta i ludzie dojrzali. Tam jest piękne słowo, gdzie rytm jest i głębia i łza, bez której bledną wszystkie słowa. Niczym psalm urwany hymnem zabrzmi w dali, wiersz napisany ku chwale człowieka i echo powtórzy wołanie anioła.

Ilu jeszcze ludzi na poetę czeka i na słowo, które pięknością okryte…

Władysław Panasiuk