To przeprawa ale nie tylko przez Mekong.

Nie potrzeba małej Francuzki

i Chińczyka w czarnej limuzynie.

Marguerite Duras

nie napisała nawet jej imienia.

Cały opis

to: kapelusz z szeroką wstążką,

złote pantofelki, jedwabna sukienka

oraz gotowość, aby iść z nim do garsoniery.

Oddzielonej od ulicy żaluzjami i storą

ale miejski zgiełk

nieustannie tutaj dobiegał.

Ona nie będzie potrafić pokochać nikogo.

Kochany i opuszczony jednocześnie

– kochanek,

czeka na obu brzegach rozpaczy.

To opowieść o tym,

jak przeprawić się na lewą stronę

własnej skóry.

Pozbywać w jednej chwili:

pożądania, lęku, przyszłego…

i minionego czasu.

Jak iść do świata,

rozświetlonego marzeniami

i uczuciowej pustki,

jak potrzask niespodziewanej.

*   *   *

Cień dwóch lampek

po szampanie na ścianie,

jedna wyższa,

druga w tyle przed lustrem.

Tu przed chwilą

on i ona wypili

wiele szczęścia,

które bywa nienazwane.

Jej sukienka obcisła,

porzucona, w blasku  świeczek

ich oczy zapłonione.

On jest dla niej poetą, artystą.

Znają sztukę pieszczoty

jej dłonie. A muzyka

rytmiczna do taktu

była świadkiem

ich ciał zespolenia,

teraz cienie

o tym szepczą,

na ścianie, też by chciały

się kochać, jak oni.

W ciepłym drżeniu

jasnego płomienia.

Zbigniew Mirosławski