Serce biło coraz mocniej, przez głowę przechodziły różne myśli; sam sobie zadawałem pytania, na które nie było odpowiedzi. W rytm serca koła wagonów uderzały o łącza szyn, rozgadany konduktor przeciskał się przez zatłoczony korytarz budząc siedzących na walizkach pasażerów. Pociąg mknął po szynach przecinając głuchą pustkę jeszcze zaspanej nocy. W zatłoczonych wagonach ziewali podróżni nie mogąc podobnie jak ja usnąć, na korytarzu gdzieniegdzie sterczała niczym przetak duża marynarska czapka kolegi z mojego rocznika. Choć dwie były małe i starannie uformowane – na pewno należały do starszego służbą. Czas wraz z pociągiem mknął do przodu, do okien wagonów zaglądały pierwsze promienie wstającego słońca, którego twarz była jeszcze mało wyraźna. Coraz bliżej byłem docelowego przystanku. Mijaliśmy niskie sosnowe lasy, za nimi zostawały małe wioski z domami w kolorze czerwonym malowanym słonecznym porankiem. Rodził się dzień nowy, dzień z wielkim znakiem zapytania! Po niedługim czasie pociąg zatrzymał się na stacji Świnoujście, niewielki dworzec głosił kres naszej podróży. Podróżni wysiadający z pociągu szli przeważnie w jednym kierunku na prom – pomyślałem czy tu kończy się świat! Zdecydowana większość ludzi musiała przepłynąć promem podobnie jak ja, ponieważ miasto leżało po przeciwnej stronie, wokół dworca było niewiele budynków. Promy kursowały regularnie z wyspy Uznam na Wolin, a niektóre nawet do Ystat w Szwecji. Przynajmniej tak pisało na burcie jednego z nich. Po wodzie niczym ptaki przelatywały dziobate wodoloty. Nie był to dla mnie wielki szok, ponieważ wcześniej jeszcze w cywilu mieszkałem krótko w Gdyni – lecz wówczas byłem trochę w innej sytuacji. Po przeciwnej stronie kanału portowego sterczały wyższe i niższe maszty. Zorientowałem się po szarym kolorze, że są to okręty wojenne. Na tle miasta po przeciwnej stronie wyraźnie widać było port cywilny, gdzie w słonecznym blasku topiły się burty białych jak śnieg motorówek i małych statków. Dalej niczym koń trojański kołysał się olbrzym ładowany przez dźwigi.
Ruszył z autami i ludźmi na pokładzie wcale nie mały nasz prom, płynęliśmy w stronę portu cywilnego, ludzie leniwie spacerowali brzegiem mola-chyba wczasowicze. Mała motorówka odbiła od brzegu i już wyraźnie było widać port wojenny, w którym później zakotwiczyłem na kilka kolejnych lat.
Wiatr ruszył i serca aniołów zastygły,
Sam Bóg powieki otworzył jak lotnie.
On jedynie wielki-żyć może samotnie,
bo Jego myśli świat cały prześcigły.
Tymczasem łódź moja szybkości nabiera,
i niby pantera skacze na grzbiet fali.
Na chmurze aniołowie się wszyscy zebrali,
i patrzą ,jak człowiek samotnie umiera.
Obok nas przepłynął duży rybacki statek z napisem na burcie: Gryf Szczecin – to już coś na czym można zawiesić oko. Wtedy nawet nie pomyślałem, że kiedyś będę pływał na podobnym – ale jak mówił baca; prorok cy co!
Dzień był wyjątkowo śliczny; słońce zaglądało do najmniejszych portowych szpar, siadało na lekko kołyszących się masztach, myło srebrnym blaskiem burty i pokłady Wprost bajeczny wygląd, co chwilę pieścił ucho głos tyfonu, a mała fala lekko podskakiwała do lśniących burt. Taka sceneria – pomyślałem dobra jest na randkę, na którą się w najbliższym czasie nie zanosiło –a le niekiedy wszystko można zastąpić marzeniami.
Tymczasem zacumowaliśmy przy cywilnym molo, ludzie rzucili się do trapu w pośpiechu, auta powoli opuszczały prom. Wychodziliśmy wszyscy z wielką niepewnością. Na brzegu czekali na nas wysłannicy, byli to podoficerowie z jednostek, na które zdążaliśmy. Po wyczytaniu nazwisk stworzyliśmy niewielkie grupki I tak podążyliśmy w stronę portu wojennego, który był dokładnie położony po przeciwnej stronie – może o dwa kilometry Szliśmy drogą brukową dość zaniedbaną, lecz blisko kanału portowego. Woda w nim choć lśniąca, wcale nie była tak czysta, obok mew, które pływały jak Weneckie gondole, często pojawiały się oka powstałe z wycieku oleju. Usiłowaliśmy z kolegą wszcząć rozmowę lecz jakoś nam się nie kleiła, byliśmy nadto spięci, mimo wszystko człowiek nie potrafi całkowicie panować nad sobą. Droga lekkim łukiem skręcała w lewo, w odległości może stu metrów przegradzała ją wielka, metalowa brama z napisem; Port Marynarki Wojennej. Tutaj serca zadrżały jeszcze mocniej.
Serca aniołów bić mocniej zaczęły.
Bóg łódkę odwrócił dłonią wszechmogącą.
Rozkazał wiatrom by łódź ominęły.
Zatrzymał falę do łodzi płynącą.
Płyń samotniku niech wiatr cię prowadzi…
On ciężkie ręce położył na wiosła;
Łódź przez głębiny daleko go niosła,
wśród fal spienionych i ryb czeladzi.
Po sprawdzeniu naszych tożsamości przeszliśmy na drugą stronę, z której wyjść tak łatwo się nie da. Zaczęły się pierwsze rozstania. Port był zbudowany w kształcie dużej litery U, wokół mola cumowały okręty wojenne – począwszy od tych najmniejszych, do całkiem dużych. Rozdzielano nas według stojących w kolejności jednostek, jak się okazało jednostka, na której mam być zaokrętowany jest w rejsie i ma powrócić za kilka dni. Tymczasem zostałem na okręcie desantowym gdzie przyjęto mnie dość serdecznie – aż sam się zdziwiłem. Jak się później dowiedziałem byłem tam tylko gościem, a gości w marynarce się nie ściga. Za kilka dni wraca mój okręt, czy na nim równie sympatycznie zostanę przyjęty?
Coraz dalej płynęła i znikała z oka-
-to była podróż na pewno niezwykła.
Bóg na nią patrzył swym okiem z wysoka,
aż w dali w ciemnościach mu znikła.
Władysław Panasiuk
cdn
meritum.us