Słońce świeci mi w oczy,

mrużę je i widzę

barwę jak krew czerwoną.

Odwracam głowę

i pod powiekami pojawia się fiolet.

Zastanawiam się

nad znaczeniem kolorów,

nad promieniowaniem

czakramów i energią tęczy,

widma ciągłego bieli.

Spojrzenie rozszczepione

od wschodu do zachodu

wyławia z mroku niebytu

formy, kształty, materie,

zatrzymane na mgnienie,

kwiaty jednego lśnienia,

dźwięki fali odbitej,

zimne bryłki oddechu

na realnym kamieniu

kroplą rosy okrytym.

Jego czerwień jest wnętrzem

i emocją ukrytą.

Jego fiolet jest aurą

i przelotnym marzeniem,

myślą, iskrą, zachwytem.

Zbigniew Mirosławski