Lubelski wiatr porywa kurz i śmieci,
zimna ulica wywodzi mnie z miasta,
szpital ponury w gniazd wronich zamieci,
jak senny majak przed wzrokiem wyrasta,

abramowicki pejzaż w mroku tonie,
w uszach brzmi zdanie, (nie ma tu „klimatu”)
jak z Czechowicza „wierszy przerażonych”:
„…Skończysz jak ojciec w szpitalu wariatów…

Wraz z mętną wodą płynie czarna ziemia
do stóp podchodzi pomarszczoną bryzą,
bo deszcz upiorny zalewa marzenia

a zmierzch ogarnia daleki horyzont
i choćbyś żądał znikąd przemienienia
a myśli chore jak wściekłe psy gryzą.

Lublin, Abramowice.

Zbigniew Mirosławski