Zawiedli piłkarze, trener był nieobecny. Mistrzostwa Europy już się dla nas skończyły, kibice mają prawo być zawiedzeni. Wracamy do szarej rzeczywistości.

Korespondencja z Wrocławia

Do ostatniego meczu grupowego wszystko było w naszych rękach. Mieliśmy swój stadion, swoją publiczność i po remisie z Rosją – świadomość tego, że umiejętności i zaangażowania powinno wystarczyć na najsilniejsze drużyny w Europie.

Żyliśmy w ułudzie, rozbudziliśmy swoje nadzieje trochę bezpodstawnie, liczyliśmy na to, że piłkarze dobrze grający w swoich wielkich klubach, będą potrafili równie dobrze zagrać w reprezentacji. Nie potrafili. Nie było też kogoś, kto umiałby to zmienić mądrymi decyzjami z ławki rezerwowych.

Przegraliśmy z Czechami 0:1 i dla nas Euro 2012 już się skończyło. Drużyna, która pierwszy raz od dawna potrafiła wzbudzić w Polakach falę optymistycznego patriotyzmu, niezwiązanego z żadną tragedią czy żałobą narodową, bardzo szybko sprowadziła nas na ziemię.

W decydującym, sobotnim meczu z Czechami piłkarze Franciszka Smudy zagrali beznadziejnie. Pomysł na zwycięstwo, niezbędne, by zagrać w ćwierćfinale, był nie do przyjęcia albo nie było go w ogóle. Wyszliśmy na mecz, by go nie przegrać, z przeczuciem, że w obronie musi być dobrze, a w ataku jakimś cudem uda się strzelić gola.

Za zamkniętymi drzwiami

Drużyna pozbawiona przywódcy na ławce rezerwowych brała sprawy w swoje ręce. Smudę zjadła presja, nie potrafił zrobić żadnej zmiany, która miałaby wpływ na grę, zabrakło mu odwagi na radykalne rozwiązania.

Ranga turnieju przerosła trenera, stracił charyzmę, nie cieszył się szacunkiem wśród piłkarzy. Widać było, że nie potrafi na nich wpłynąć. Jeśli w szatni trzęsły mu się ręce tak samo, jak na konferencjach przy zakładaniu słuchawek, zawodnicy musieli to widzieć, żołnierze zorientowali się, że ich generał po prostu się boi.

To, jak inni trenerzy – Grecji czy Czech – rozgrywali mecz, zmieniając ustawienie czy poszczególnych wykonawców, pokazało też, że Smudzie zwyczajnie zabrakło piłkarskiej mądrości. Przegraliśmy turniej taktycznie, przez trzy lata przećwiczyliśmy jeden wariant gry, tak samo czytelny dla kibiców i dziennikarzy, jak i przeciwników.

Z drużyny, która miała grać pięknie i ofensywnie, staliśmy się gromadą wystraszonych chłopców, którzy – jak powiedział trener – marzą, by nie przegrać z Rosją. W ostatnim meczu grupowym skazywani na porażkę Grecy pokonali Rosjan, a zwycięskiego gola strzelił Giorgos Karagounis, ten sam, który w spotkaniu z Polską nie wykorzystał rzutu karnego.

W 85. minucie naszego spotkania z Rosjanami do ławki rezerwowych podbiegł kapitan Jakub Błaszczykowski i w ostrych słowach krzyczał do Smudy, że ma niczego nie zmieniać, bo w ten sposób drużyna dowiezie remis do końca.

Odprawy trenera przed meczem też nie trafiały do zawodników. Kiedy kończyła się oficjalna część i piłkarze zostawali sami, zamykali drzwi i uzgadniali wszystko po swojemu. Wiedzieli, że jeśli we własnym gronie czegoś nie wymyślą, nikt im nie pomoże. To nie jest wyjątkowa sytuacja w światowej piłce, wielkie gwiazdy często słuchają trenerów tylko pro forma, bo potem i tak grają swoje. Polska jednak nie ma aż tak wielkich gwiazd, by nie tylko dobrze grały, ale także decydowały o tym, jak ma wyglądać sposób na zwycięstwo.

Na mecz z Czechami wyszliśmy w identycznym zestawieniu, jak na spotkanie z Rosją, którego mieliśmy tylko nie przegrać. Smuda nie wprowadził na boisko żadnego ofensywnego zawodnika, nie dał rozkazu, by załatwić sprawę tak szybko, jak się da.

Na początku drugiej części, zdejmując z boiska najlepszego w drugiej linii Eugena Polanskiego, pozbawił drużynę serca, zniszczył koncepcję, na której sam oparł grę. Tłumaczył później, że to ze strachu przed czerwoną kartką dla Polanskiego. Dariusz Dudka, który został na boisku, czerwoną kartkę mógł dostać dwa razy – za uderzenie rywala łokciem w twarz.

Samotny Robert

Zbawcę Polaków Smuda widział w Pawle Brożku, którego gole i dobrą grę w klubach czy reprezentacji pamięta chyba tylko jego rodzina. Rafał Wolski, po świetnym sezonie w Legii Warszawa i z opinią piłkarza pozbawionego kompleksów i nieobliczalnego, na Euro nie zagrał nawet minuty. Taktyka trenera nie objęła wykorzystania takiego piłkarza jak Robert Lewandowski. We wszystkich trzech meczach – jak to ujął Zbigniew Boniek – Smuda zostawił go na bezludnej wyspie z czterema rottweilerami.

(…)

Michał Kołodziejczyk

Rzeczpospolita

aby przeczytać całość kliknij tutaj