Na samo hasło „Challenge” pojawia się błysk w oku każdego miłośnika lotnictwa w Polsce. I nie dziwota: któż nie zna takich nazwisk, jak Żwirko i Wigura (na zdjęciu), Bajan i Pokrzywka czy Płoszczyński i Zientek.
O zwycięzcach tych wielkich międzynarodowych zawodów lotniczych na przełomie lat 20. i 30. XX wieku rozpisywała się cała światowa prasa, a triumf Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury w sierpniu 1932 r. w Berlinie wciąż zajmuje w naszej historii wyjątkowe miejsce. Nieprzypadkowo na pamiątkę tamtego osiągnięcia Krajowa Rada Lotnictwa uchwaliła dzień 28 sierpnia Świętem Lotnictwa Polskiego.
Franciszek Żwirko dzięki zwycięstwu w Challenge’u w 1932 r. stał się bohaterem narodowym. Na starcie berlińskiego turnieju stanęło 41 samolotów, zawody ukończyły 24 maszyny. Na berlińskim lotnisku Tempelhof stutysięczny tłum oczekiwał zwycięstwa którejś z 16 załóg niemieckich. Nasi zachodni sąsiedzi mieli wówczas świetnych pilotów, na czele z dwukrotnym zwycięzcą turnieju Fritzem Morzikiem i zdobywcą pucharu Hindenburga w 1929 r. Wolfem Hirthem. Gdyby Niemcy zwyciężyli, zdobyliby na własność puchar przechodni FAI – Międzynarodowej Federacji Lotniczej. Wszystkich rywali pokonał jednak na RWD-6 porucznik Żwirko z towarzyszącym mu inżynierem Wigurą. Dwa tygodnie później zginęli na zboczu Kościelca w Cierlicku Górnym na Zaolziu podczas lotu przez Brno do Pragi, gdzie mieli wziąć udział w mityngu i obchodach święta lotnictwa. Żałoba okryła Polskę. Po powrocie z Berlina witało ich na Polach Mokotowskich około 100 tysięcy rodaków, w ostatnią drogę na Powązki odprowadzało trzy razy tyle.
Nawet w latach PRL czczono pamięć bohaterskich lotników, choć zatajano fakty z ich życia. Na przykład dopiero z wydanej w wolnej Polsce książki „Polskie skrzydła” Henryka Żwirki, syna lotnika (Oficyna Wydawnicza Echo, Espadon Publishling 2007), dowiedzieliśmy się o tym, że Franciszek Żwirko służył w wojsku carskim, potem walczył z bolszewikami w szeregach korpusu generała Dowbór-Muśnickiego, a następnie w armiach Denikina i Wrangla. Ale mało kto też wiedział, że Żwirko wystąpił w filmie „Sto metrów miłości” w roli instruktora lotnictwa, którego uczniem był Adolf Dymsza. Po tragicznej śmierci lotnika sceny te zostały z filmu usunięte.
Następny, czwarty z kolei Challenge odbył się w 1934 r. w Warszawie. Pierwszy był Jerzy Bajan, drugi Stanisław Płonczyński, siódmy Jan Buczyński, jedenasty Dudziński, piętnasty Henryk Skrzypiński i siedemnasty Jerzy Giedgowd. Zespołowo zwyciężyła, tak jak w Berlinie, Polska, ale jednocześnie zrezygnowaliśmy z organizowania następnego Challenge’u i z udziału w nim. Zadecydowały znaczne koszty z tym związane, a lotnictwu polskiemu przede wszystkim potrzebne były nowe maszyny, i to bynajmniej nie sportowe.
Niemniej triumf polskich pilotów w roku 1934 nie pozostał bez echa. Zwycięzca, kapitan Jerzy Bajan, wraz z sierżantem Gustawem Pokrzywką zostali zaproszeni do marszałka Piłsudskiego przebywającego akurat na wypoczynku pod Żywcem. Marszałka zdziwił… wzrost obu lotników.
– A cóżeście tak obaj nie wyrośli? – zapytał.
– Panie marszałku, melduję, że nie zmieścilibyśmy się do samolotu – odpowiedział Bajan.
Piłsudski popatrzył zamyślony na lotników i – jak relacjonował Bajan – zwrócił się do obecnego na spotkaniu kawalerzysty, pułkownika S.:
– Widzi pan, panie pułkowniku, takich powinniśmy mieć w kawalerii: to najbardziej odpowiedni wzrost dla naszych koni, bo dla takich jak pan nie mamy koni w Polsce.
Historia milczy, czy i jakie wnioski zostały wyciągnięte po tej konfrontacji wzrostu kapitana lotnictwa i pułkownika jazdy.
Krzysztof Masłoń
Rzeczpospolita
