Raport USADA to sportowa książka roku: setki stron dramatu, thrillera, ale i komedii o kolarzach szprycerach.

„Kolarstwo było schronieniem. (…) Ucieczką od trudnego życia z ojcem narkomanem. (…) Widząc, co się z nim działo, przysiągłem sobie nigdy nie brać (…) nie powtórzyć błędów ojca” – zeznaje przed amerykańską agencją antydopingową David Zabriskie.

Przesłuchujący spisują kolejne wątki paragraf po paragrafie, tak jak zeznania 25 innych osób, które pogrążyły Armstronga. W pierwszych paragrafach zeznający mówi o sobie, potem jest zwykle informacja, że wcześniej zeznawał pod przysięgą w śledztwie federalnym dotyczącym dopingu w grupie US Postal.

A dalej jest opowieść o życiu, kolarstwie, pierwszym wkłuciu, wyrzutach sumienia, tuszowaniu prawdy. W przypadku Zabriskiego, m.in. o śmierci ojca przyspieszonej przez narkotykowy nałóg, o jego pogrzebie, na którym David nie mógł być, bo ścigał się w Europie. O tym, jak w 2003 r. dyrektor sportowy US Postal Johan Bruyneel i doktor Luis Garcia del Moral spotkali się z nim, dali EPO i plastry z testosteronem. Nie dali wyboru. Kto nie chce brać, ten w US Postal nie jeździ.

„Czy będę mógł mieć po tym dzieci? Czy zmienię się fizycznie? Nie powiększą mi się uszy?” – wspomina Zabriskie pytania, którymi zasypał Bruyneela. „Wszyscy to biorą. Gdyby szkodziło, to żaden zawodowy kolarz nie miałby dzieci” – usłyszał.

Tak działał dopingowy system US Postal, w którym Lance Armstrong był dowódcą, nadzorcą, doradcą. Kto nie bierze, ten z nami nie jedzie. Po pierwsze dlatego, że będzie odstawał. Po drugie, jak zacznie brać, to nie będzie rozpowiadał, że inni biorą. Czasami Armstrong mówił to wprost, jak do Jonathana Vaughtersa, innego z zeznających przed USADA, gdy ten wpadł do niego pożyczyć laptopa i zobaczył go ze strzykawką EPO. „Teraz ty też bierzesz, więc książki o tym nie napiszesz”.

Nikt już właściwie nie musi pisać. Trudno będzie znaleźć jakiś wątek, który się nie znalazł na ponad 1000 stronach dokumentacji przesłanej w środę przez USADA do Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) i ujawnionej niedługo później w Internecie. Zapewne po to, żeby uniemożliwić wykręty UCI, która ma teraz 21 dni na potwierdzenie kar dla Armstronga, Bruyneela, del Morala i kilku innych pracowników dopingowego przedsiębiorstwa. A sama pojawia się na wielu stronach w dwuznacznej roli, w niektórych wątkach jest wręcz oskarżona o tuszowanie dopingu.

Raport USADA to zeznania, ale też m.in. analizy medyczne, potwierdzenia przelewów Armstronga dla szwajcarskiej firmy należącej do doktora Michele Ferrariego, Mozarta dopingu (dowcipni kolarze dali Ferrariemu ksywkę Schumi). Z 15 zeznających kolarzy 11 to koledzy Armstronga z grup kolarskich. Aż pięciu pomagało mu w pierwszym z siedmiu zwycięstw w Tour de France, w 1999 r.: George Hincapie, Frankie Andreu, Tyler Hamilton, Vaughters i Christian Vande Velde.

Są tu i relacje o tym, jak sam Armstrong się złamał, gdy zrozumiał, że „ludzie coś biorą. Zabijają nas. Trzeba coś zrobić” (tak wspomina ich rozmowę z 1995 Hincapie), i o tym, jak powoli doping stawał się dla nich oczywistością. O tym, że w US Postal po EPO do kolegi wpadało się jak po ładowarkę do telefonu, na wszelki wypadek tylko używając kodów. Np. Edgar Allan Poe. – Masz coś Poe, co mógłbym pożyczyć? – pytał Hamilton, a Armstrong pokazywał na lodówkę.

O EPO śpiewali sobie w żartach piosenki, jak Zabriskie przerabiający „Purple Haze” Jimiego Hendriksa. A jednocześnie cały czas musieli pilnować drobiazgów, by się nie wydało. Pudrować siniaki po zastrzykach, spać w namiotach z rozrzedzonym powietrzem, dostrzykiwać sobie soli fizjologicznej, żeby rozrzedzić krew. Nasłuchiwać wieści, czy kontrolerzy nie czekają w hotelu. Zabriskie wspomina, jak jeżdżąc jeszcze w innej grupie, dostał sygnał, że jest nalot, zatrzymali się w lesie i zakopali to, co mieli przy sobie. – Nieźle te drzewa urosną za kilka lat – rzucił ktoś na odchodnym.

„Times” napisał o tym raporcie, że worki z krwią dyndają tu na co drugiej stronie, Sid Lowe z “Guardiana” dał na Twitterze najkrótszą recenzję: „Lance Armstrong, bloody hell”. Raz jest w tych zeznaniach śmiesznie, raz strasznie. Hincapie opowiada ze swadą, jak po wtajemniczeniu w EPO zrozumiał, skąd nagle w peletonie ta moda na termosy (ampułki trzeba trzymać w chłodzie). Inni wspominają wyrafinowane metody zastraszania przez Armstronga tych, którzy łamali omertę.

Trudno sobie wyobrazić, że ktoś po tej lekturze będzie miał wątpliwości co do winy Lance’a. On sam przekazał przez rzecznika, że komentarza nie będzie. Ale np. Hincapie mówi, że jego zeznania nie są wymierzone w Lance’a, bo widział też wiele dobrych rzeczy, które robił Armstrong. Nie potępia go, bo takie były czasy, sam nie chce być potępiany. Wolałby mówić tylko o sobie, ale rozumie, że to nie było w tym śledztwie możliwe. Levi Leipheimer przyznaje, że już przed przyjściem do US Postal używał EPO, tam tylko nauczył się robić to mądrzej.

Armstrong nazywał śledztwo USADA polowaniem na czarownice. Ale te setki stron to raczej raport czegoś w rodzaju komisji prawdy i pojednania. Zwołanej nie z wiary, że przyszłość będzie dużo lepsza. Tylko dlatego, że to, co było, stało się już nie do wytrzymania.

Paweł Wilkowicz

Rzeczpospolita