Kwiecień to miesiąc finałów w koszykarskiej akademickiej lidze NCAA.
Czekamy na sobotnie spotkania Final Four i na poniedziałkowy wielki finał, który w Stanach Zjednoczonych jest naprawdę wielkim wydarzeniem, nieco tylko ustępującym footballowemu Super Bowl. Kibice współczują zawodnikowi Uniwersytetu Louisville Kevinowi Ware’owi, gdyż ten podczas meczu z Duke fatalnie złamał nogę, przez kraj przetoczyłą się dyskusja na temat ubezpieczenia sudentów atletów. Okazuje się bowiem, że ci, którzy mają pełne stypendium uczelniane mogą się do pewnego momentu czuć bezpiecznie ale już inni – z częściowym wspomaganiem – muszą mieć wykupioną własną polisę co czyni niewielu. Kevin Ware miał pecha bo Uniwersytet Louisville nie zapewnia specjalnego ubezpieczenia swoim graczom, koszty jego leczenia pokryje polisa rodzinna. A będą niemałe bo operacja włożenia specjalistycznego pręta i załatanie otwartego złamania piszczela do tanich nie należała. Paranoja, zważywszy na zyski National Collegiate Athletic Association, idące w setakach milionów dolarów rocznie. I bodaj co najgorsze: jeśli Ware dojdzie do siebie ale nie będzie mógł grać w koszykówkę wyleci z uczelni bo straci dofinansowanie. Chyba że zapłaci za naukę ale nie z odszkodowania za utratę zdrowia bo… takowego przepisy w USA nie przewidują. Pozostanie proces cywilny. Życzymy więc młodzieńcowi powrotu do zdrowia i formy.
W marcowym szaleństwie wziął udział jeden Polak ale Gonzaga Buldogs, gdzie grywa Przemysław Karnowski przegrała z rewelacją finałów Wichita State. Grużyna z Kansas o wielki finał zmierzy się w sobotę z Louisville, a zainteresowanym tym jak wygląda „amatorska” koszykówka akademicka w USA polecam zrealizowany 19 lat temu film fabularny „Blue chip” w reżyserii Williama Friedkiena. W roli trenera budującego różnymi sposobami swój zespół Nick Nolte, młodymi graczami kuszonymi wieloma przywilejami i fantami (wszak pieniędzy studentom dawać nie wolno) Anfernee ‘Penny’ Hardaway i Shaquille O’Neal. Tak, tak, ci sami, którzy zostali następnie gwiazdami NBA i zapewne wylądują w panteonie gwiazd czyli Hall of Fame.
Przedwczoraj Los Angeles Lakers uhonorowali Shaquille’a O’Neala wyłączając numer, z którym grał w “Mieście Aniołów”. Koszulka z numerem 34 dołączyła do trykotów innych wielkich graczy Lakers: Wilta Chamberlaina (13), Elgina Baylora (22), Gaila Goodricha (25), Magic Johnsona (32), Kareema Abdul-Jabbara (33), Jamesa Worthy’ego (42), Jerry Westa (44) oraz Jamaala Wilkesa (52). Shaq w ciągu ośmiu sezonów w Los Angeles zdobył trzy mistrzostwa (3 razy MVP Finałów). W sezonie 1999-2000 był królem strzelców i MVP sezonu.
Sensacją towarzyską był natomiast publiczny występ 20-letniego Earvina Johnsona III , syna słynnego Magica Johnsona, który pokazał w Nowym Jorku, gdzie studiuje, swojego chłopaka. Słynny koszykarz zarażony wirusem HIV od 1991 roku wraz z żoną Cookie poparli syna ale zdjęcie E.J trzymającego za rękę białego przystojniaka obiegło świat.
A jeśli chodzi o sport w Ameryce to kwiecień jest, jak zawsze, miesiącem początku rozgrywek baseballowej ligi MLB. Szaleństwo spod znaku pały, popcornu, hot dogów, napoju piwopodobnego i żutego tytoniu potrwa do jesieni. W Chicago wciąż czekamy na przełamanie klątwy kozy. Otóż w 1945 roku już w Serii Światowej, czyli ścisłym w finale ligi, zespół Cubs rozgrywał pojedynek z Detroit Tigers. Właściciel jednej z tawern chciał na mecz wziąć swoją kozę, maskotkę lokalu. Nie wpuszczono go na stadion i wówczas Billy Sianis rzucił na drużynę z północy miasta klątwę. Działa do dziś, drużyna Cubs nigdy już nie powtórzyła sukcesu z 1907 i 1908 roku, gdy była najlepsza w Major League Baseball. Stosunkowo niedawno, bo w 2005 roku, mistrzem świata – bo tak się tytułuje najlepszy zespół w MLB – została drużyna Chicago White Sox, ulubiony klub mieszkańców południowej części miasta.
Czekamy więc na przełamanie klątwy lub powtórkę z rozrywki, jako że nic tak humoru nie poprawia chicagowianom jak wygrane naszych zespołów. Póki co świetnie spisują się hokeiści Blackhawks, liderzy NHL, koszykarzom Bulls idzie w NBA nieźle, zważywszy na brak Derricka Rose’a, a fatalnie rozpoczęli rozgrywki w MLS piłkarze Fire. Trzymamy kciuki za chicagowskie drużyny, 9-milionowa aglomeracja ma swoje ambicje i aspiracje, a najlepiej spełnia się je przez sport.
Sławek Sobczak
meritum.us