Rocznica 101. urodzin Kim Ir Sena – „Wiecznego Prezydenta” Korei Północnej – jest zapowiadana jako ostateczna próba rozwiązania problemu 38. równoleżnika co nieuchronnie kojarzy się z ofensywą Pjongjangu na Seul. Do żadnego ataku oczywiście nie dojdzie, po raz kolejny teoretycznie demokratyczna i na pewno ludowa, za to przeraźliwie biedna, wręcz zagłodzona Korea straszy tą sytą i kapitalistyczną.

Po raz pierwszy jednak żadna ze stron nie ustąpi, to pewne. U władzy są bowiem dzieci dyktatorów obu podzielonych Korei: Kim Dzon Un to wnuk Kim Ir Sena i młodszy syn poprzedniego udzielnego władcy KRLD Kim Dzong Ila, a po przeciwnej stronie rządzi Park Geun-hye, córka generała, który w wyniku puczu przejął władzę i rządził południową częścią półwyspu długie lata. Nienawidzą się nawzajem i to nie nastraja optymistycznie, choć w Seulu nikt się groźbami Północy specjalnie nie przejmuje.

Amerykanie nie przyglądają się sytuacji ze stoickim spokojem, wręcz przeciwnie. Na wyspie Guam rozstawiono system przeciwrakietowy Thaad, choć miał być gotowy do użytku dopiero za dwa lata. Nowy sekretarz obrony  USA Chuck Hagel potwierdził, iż  przymierający głodem ludowcy mają rakiety do przenoszenia głowic jądrowych. Wywiad amerykański donosi o głowicach jądrowych, które reżim Una ma już posiadać. Amerykański sekretarz stanu John Kerry uspokajał sytuację podczas ostatniej wizyty w Azji. Prezydent Barack Obama ostrzegł, że USA podejmą “niezbędne działania” dla obrony Ameryki i jej sojuszników.

Na ile sytuacja jest poważna? Moim zdaniem to próba udowodnienia światu, iż młody przywódca Północy to odważny i gotowy do działania przywódca narodu, a jutro… wszystko wróci do normy. Zachód da miliard dolarów na ryż dla umierających biedaków, reżim skroi z tego trzecią część dla siebie i wszystko rozejdzie się po kościach.

Ze swojej strony, jak jesteśmy przy tym temacie, zwrócę uwagę Państwa na ostatnio obejrzany przeze mnie film. Dziełko “Red Dawn” to powtórka filmu pod tym samym tytułem z 1984 roku. W oryginalnym “Czerwonym świcie” na Amerykę napadają połączone wojska sowieckie, kubańskie i nikaraguańskie. Grupa zaskoczonych uczniów staje do walki z agresorem. Nazywają się Rosomakami tak jak ich footballowa drużyna szkolna i dzięki odwadze oraz wielkiej miłości do ojczyzny partyzantka przez nich stworzona daje odpór napastnikom. W rolach głównych nie byle kto, bo Patrick Swayze i Charlie Sheen. Film – co było wówczas nowością – dozwolony był od lat 13 i sprzedał się rewelacyjnie.

Rosomaki rocznik 2012 dają odpór wrażym siłom nie w Kolorado jak poprzednio, a w stanie Waszyngton. Przeurocze miasteczko Spokane (notabene tu mieszka i trenuje naprawdę nasz najlepszy młody koszykarz Przemysław Karnowski z uniwersytetu Gonazaga, w filmie go jednak nie ma) nawiedza desant spadochroniarzy. Zneutralizowana paraliżem komunikacyjnym amerykańska armia jest w rozsypce. Całym niemal krajem (wyjątkiem oczywiście dzielne stany Środkowego Zachodu i Południa, gdzie walka wre) rządzą wojska… północnokoreańskiego satrapy. Ale nie po to Gwaździsty Sztandar śpiewa się kilka razy dziennie by amerykańska młodzież poddała się bez walki. Co to to nie. Trup ściele się gęsto i ofiarami geniuszu militarnego małoletnich Jankesów pod dowództwem jednego z weteranów z Iraku stają sie całe kompanie czerwonych z przekonania, żółtych z natury i wyjątkowo paskudnych, komunistycznych Azjatów.

Głupie to wyjątkowo, więc tak naprawdę nie polecam, chyba że lubicie sztukę spod znaku propagandy. Pod tym względem jednak ciekawsze są produkcje rodzimych mistrzów kreacji rzeczywistości: Gargas, Stankiewicz, Pospieszalskiego czy Lichockiej. Dla znawców rzeczy oczywiście mistrzyni tematu Leni Riefenstahl i jej „Triumf woli”.

S. Sobczak

meritum.us