Burmistrz Rahm Emanuel i władze Chicago Housing Authority ogłosiły zaktualizowany plan rewitalizacji budynków socjalnych. Akcja „Plan Forward” trwa już 13 lat, pochłonęła ponad miliard sześćset milionów dolarów i… utknęła w martwym punkcie. Operacja wyburzenia koszmarnych wieżowców w Cabrini Green i przeprowadzenia tysięcy ubogich rodzin do osiedli z mieszanymi dochodami wzbudziła wiele negatywnych w większości emocji.

Miało być jak obiecywał w roku 2000 CHA 25 tysięcy mieszkań, jest zaledwie 15 proc. Nowa koncepcja to dotowane jednostki mieszkalne w prywatnych budynkach, nowym pomysłem są też programy edukacyjne, pracownie komputerowe i instalacja kamer bezpieczeństwa. Aktualizacja została wymuszona przez „rzeczywistość gospodarczą”, jak eufemistycznie ratusz nazwał klęskę swojego programu pomocy dla ubogich. Niedostępni dla dziennikarzy włodarze miasta nie podali szczegółowych planów nowego programu. Dodano jedynie, że powstawał po 32 sesjach z udziałem reprezentantów ponad 160 organizacji. Specjalne internetowe forum odwiedziło ponad 300 zainteresowanych osób, a ponad 800 mieszkańców osiedli nędzy wzięło udział w specjalnych spotkaniach.

Cabrini Green rzeczywiście nie ma, tak jak Robert Taylor Homes w  Bronzeville zniknęły z powierzchni ziemi. Afer dotyczących akcji rozbiórkowych za to całe mnóstwo, rodziny – po wyprowadzkach z domów grozy w jakie zamienili sobie sami mieszkańcy wieżowców – czekały na inne mieszkania około roku. CHA podało, że tylko, czy może aż 14 proc. wysiedlonych mieszkańców, którzy kwalifikują się do powrotu do mieszkań komunalnych zostało przesiedlonych. Teraz miasto będzie rozdawało specjalne kupony mieszkaniowe dla mało zarabiających by mogli zamieszkać w prywatnych posesjach.

Z mojego puntu widzenia dobrego rozwiązana tej kwestii nie ma i nie będzie dopóki cały system socjalnej pomocy nie przejdzie generalnego remontu. Przez kilkanaście lat mieszkałem po sąsiedzku z lokatorami budynków subsydiowanych przez miasto. Miałem szczęście albo urzędnicy dysponujący lokalami mieli wystarczająco dużo wyobraźni by do Andersonville nie wprowadzać elementów kryminogennych. Mimo to swoje przeszedłem i odtąd wiem, że jeżeli w Państwa okolicy na drutach zawisną trampki to Waszym sąsiadem jest narkotykowy diler. Nie dziwcie się też jak nowo sprowadzony lokator, któremu trzeba pomóc przy opłaceniu mieszkania podjedzie “jaguarem”. Na pewno ma dużo nadgodzin w fabryce biedaczek i trzeba go pożałować tak jak paru moich znajomych polonusów, którzy miesięcznie płacą za apartamenty miejskie oszałamiające 250 dolarów a najczęściej widuję ich na Karaibach. Czegóż to człowiek z biedy nie wymyśli…

Sławek Sobczak

meritum.us