Długa i bardzo ciekawa jest lista wspierających inaugurację drugiej  już prezydentury Baracka Obamy – pierwszego czarnoskórego prezydenta USA. Jest w tym zestawieniu Boeing Co. – równy million dolarów, jest miliarderka Penny Pritzker, która rzuciła na stół pół dużej bańki – jak mawiają biznesmeni polscy. Widać samoloty sprzedają się mimo uziemienia Dreamlinerów nieźle, a gości w hotelach Hyatt też nie brakuje.

Są z ćwierć milionem zielonych inni mieszkańcy Chicagolandu: Fred Eychaner z Chicago, właściciel Newsweb Corp. i Michael J. Sacks z Highland Park, zarządzający Grosvenor Capital Management. Pierwszy to czołowy lobbysta Obamy, specjalista od funduszy wyborczych, drugi to najbardziej znany doradca burmistrza Chicago Rahma Emanuela. Co ciekawe, żadna z firm bądź osób prywatnych, które ofiarowały najwyższe kwoty nie zgodziły się na komentarz w tej sprawie.

W sumie komitet wyborczy Obamy zebrał na inaugurację prawie $43 mln i jest to o $10 mln mniej niż w 2009 roku, czyli podczas pierwszej tego typu imprezy. Dziwne to o tyle, że teraz można już – po wyroku Sądu Najwyższego – dołączać do funduszy wyborczych donacje korporacji. Walczono o to  jeszcze zaciekle parę lat temu i jest to decyzja przez wielu mocno krytykowana.

Jest na liście darczyńców więcej firm o zasięgu czasem nawet światowym. AT&T ofiarowało $4,6 mln w sprzęcie i w usługach serisowych, Microsoft również obsłużył techniczne zaplecze i wyliczył swe usługi na $2,1 mln. Tak jak  Boeing, Chevron ofiarował  $1 mln w gotówce. W różnych formach swą pomoc zaoferowały: Genentech ($750.000), Deloitte ($500.000), FedEx ($500.000), Bank of America ($300.000) i Coca-Cola ($430.000).

Mniejsze sumy zebrał komitet inauguracyjny od znanych filantropów: Susan Berghoef, Twana Edwards i Christine Shaw ofiarowały po $75.000, Laura M. Ricketts, współwłaścicielka Chicago Cubs nie żałowała $50.000. Blado przy hojnych paniach wypadł polityk z Chicago Mike Quigley, który za bilet na inauguracyjny bal zapłacił tylko $610 ale za to, tak jak kilka innych osób, oddał wejściówkę do ponownej dystrybucji.

Reszta darczyńców świetnie się w styczniu bawiła, w końcu  nieźle za balety w Waszyngtonie zapłacili. Charakterystyczne jest też to, że na liście nie ma polskich nazwisk. Nic dziwnego, że potem w życiu politycznym nie znaczymy nic lub prawie nic. Próżno też szukać naszych nazwisk w programach opery, filharmonii, czy któregokolwiek muzeum. Tam gdzie wymienione są setki, tysiące nazwisk sponsorów i mecenasów sztuki nas nie ma. Dlaczego? Przecież Chicago to ponoć drugie największe polskie miasto na świecie, taką bajkę powtarzają kolejne pokolenia naszej diaspory. W rzeczywistości jest nas mniej niż w Kielcach, a przez tyle lat zamieszkiwania w “Wietrznym Mieście” Polonia stworzyła swój świat, który z prawdziwymi elitami amerykańskimi funkcjonuje jakby osobno. Takie byty równoległe z małymi wyjątkami oczywiście.

Sławek Sobczak

meritum.us