Afera jaką wywołał Edward Snowden publikując dokumenty rządowe wskazujące na inwigilację społeczeństwa przez agencje rządowe w ramach walki z terroryzmem wzbudziła oczywiście wielkie emocje i silny odzew organizacji walczących o prawo do prywatności itd. Z drugiej strony pokazał, iż cała armia analityków zatrudnionych w prywatnych firmach ma dostęp do naszych telefonów, maili, zdjęć i dokumentów. Jesteśmy permanentnie śledzeni, a właściciele firm na usługach amerykańskiego rządu zarabiają na tym krocie.

Weźmy pod lupę pierwszą z brzegu, czyli instytucję zatrudniającą do niedawna Edwarda Snowdena – Booz Allen z siedzibą w McLean w Virginii. Firma świadczy usługi doradztwa, pomocy technicznej i analiz dla agend waszyngtońskiej administracji. W ubiegłym roku Booz Allen uzyskał przychód $5,9 mld, z czego 98 proc. pochodzi z kontraktów rządowych. Trzy czwarte spośród 25 tys. pracowników jest zaprzysiężonych do przestrzegania tajemnic państwowych, połowa ma dostęp do dokumentów ściśle tajnych. Dyrektorem wykonawczym firmy był obecny szef Agencji Narodowego Wywiadu James Clapper. Siedziba rządowej agendy mieści się w… McLean w Virginii. Wiceszef Booz Allen John “Mike” McConnell był poprzednikiem Clappera za prezydentury George’a W. Busha. Jak widać, prezydenci się zmieniają ale układy pomiędzy biznesem obronnym a Białym Domem są trwałe. Prywatne instytucje tej branży zatrudniają bowiem głównie byłych urzędników państwowych przez co więzi personalne są pomiędzy nimi bardzo ścisłe.

Do obsługi programów typu PRISM zatrudnionych jest 500 tys. prywatnych pracowników firm takich jak Booz Allen. Po rewelacjach Snowdena z pewnością parlamentarzyści przyjrzą się tym interesom.

Po tragedii z 11 września wywiad amerykański rozrósł się w niewiarygodny sposób. Dziś w Stanach Zjednoczonych 4,9 mln osób ma akces do poufnych i tajnych danych rządu. Z tej armii agentów i urzędników 21 proc. czyli 1,1 mln pracuje dla firm zewnętrznych, wynika z danych biura Clappera. Z 1,4 mln osób z dostępem do ściśle tajnych materiałów 34 proc. – czyli 483 tys. – to pracownicy zakontraktowani. Agenci i analitycy obu stron znają większość swoich kryptonimów, różnią się tylko kolorami przewieszek; rządowi  mają je w kolorze niebieskim, prywaciarze w zielonym.

Proces naboru do agencji wywiadu i nadawanie klauzul dostępności do materiałów tajnych i ściśle tajnych to oczywiście tajemnica, ale bardziej poliszynela zważywszy na rozmiar rozbudowanego aparatu. Kolejne afery z udziałem agentów czasem najwyższego szczebla świadczą też o tym, że sprawdzanie historii rodzinnej, małżonka, przyjaciół, stanu zdrowia psychicznego, kryminalnej przeszłości i finansów to nieraz za mało. Badanie wariografem czy testy psychologiczne podrażają zaś procedurę, rząd płaci ponad 4 tys. dolarów za sprawdzenie kandydata do dostępu do materiałów „top secret”. Niższy poziom tajności można natomiast uzyskać wydając $260. Taniocha!

Po uzyskaniu klauzuli dostępu do tajnych danych, analitycy uzyskują możliwość wejścia do komputerowych i telefonicznych linii dekodowanych przez co przechodzą jakby poza mur, który oddziela ich od społeczeństwa. Edward Snowden wcześniej pracował dla CIA i tam uzyskał licencję tajności. Pracował jako geniusz komputerowy dla Booz Allen na Hawajach, mieszkał z przyjaciółką zarabiając ok. $200 tysięcy rocznie. Po sprawie żołnierza amerykańskiej armii Bradley’a Manninga, który jest sądzony za wyciek innych tajnych materiałów w 2010 roku mamy drugą aferę z inwigilacją społeczeństwa w tle. Jestem przekonany, że nie ostatnią.

S. Sobczak

meritum.us