Pierwszy mecz ścisłego finału National Hockey League w chicagowskiej hali United Center pomiędzy naszymi Blackhawks a Boston Bruins rozpoczął się we wczorajszy wieczór o godzinie 7.30 a zakończył równiutko o północy. Prawdziwy maraton, na który złożyły się regulaminowy czas gry oraz 3 dogrywki (!!!) zakończył się szalenie radośnie dla całego “Wietrznego Miasta”, wszak zwycięstwem “Jastrzębi” 4:3, co oznacza prowadzenie w batalii o Puchar Stanley’a 1-0.
Świetny początek serii ulubieńców Chicagolandu, po świetnym meczu. Inaugurująca batalię na szczycie potyczka była ekscytująca, a emocje momentami sięgały zenitu. O ile dwie pierwsze tercje to obustronne ataki z kilkoma nieprawdopodobnymi zamieszaniami na przedpolach obu bramek, niemniej z pewnymi przestojami w grze, to już 3. część regulaminowego czasu gry oraz 3 dogrywki stanowiły wielką hokejową ucztę. Non-stop falowe obustronne ataki kończone strzałami (w całym meczu w sumie 117!) i fantastycznymi obronami bramkarzy, heroiczna walka z sytuacjami mrożącymi krew w żyłach. To co działo się na tafli mogło spowodować, że nawet ludzie o stalowych nerwach “wymiękali”. Zdecydowanie zaserwowana wczoraj dawka emocji niemal przekraczała możliwości jej przyjęcia przez każdego obserwatora. Niechybnie po tymże ekscytującym pojedynku przy wejściach do United Center powinny pojawić się napisy z zakazem wstępu sercowcom, a podczas transmisji telewizjnych co jakiś czas na marginalnym czarnym pasku koniecznie pokazywać powinno się ostrzeżenie: masz kłopoty kardiologiczne – przełącz na inny kanał!
Szczęśliwcy, którzy na żywo mogli przeżywać wielkie hokejowe emocje poniekąd skorzystali podwójnie, jako że przybyli na jedno spotkanie w ramach batalii o Stanley Cup a oglądnęli… dwa całe niemal mecze. W tym z ponad 112 minut czystej gry na pewno gdzieś połowa zapierała dech w piersiach. I znów – jak to miało miejsce w niektórych meczach serii z Detroit Red Wins oraz Los Angeles Kings – doświadczyli niebywałej zmiany nastrojów. Falowanie “Jastrzębi”, a raczej raz niski, a za moment bardzo wysoki lot może w równym stopniu nieco irytować co nieprawdopodobnie pasjonować. Bo i bez względu na umiejetności (zresztą wysokie) podziwiać możemy szaloną determinację w dążeniu do zwycięstwa podopiecznych Joela Quenneville. Nawiasem mówiąc gościom z Bostonu odmówić waleczności też nie można, co w sumie złożyło się na ekscytujący spektakl.
Wczoraj byliśmy świadkami gonienia Bruins przez Hawks z dogonieniem w regulaminowym czasie gry i w ostatecznym finale przegonieniem. Gdy Milan Lucic soczystymi uderzeniami dwukrotnie pokonał Corey’a Crawforda a ekipa z Bostonu na początku 2. tercji wyszła na prowadzenie 2:0 trybuny United Center ucichły. Na szczęście chwilę potem Brandon Saad udowodnił, iż świetnie prezentujący się w całym playoffs fiński golkiper gości Tuukka Rask jest jednak do pokonania (do tego gola czyste konto przez blisko 150 minut) i tchnął wiarę w serca fanów Blackhawks. Kontakt bramkowy spowodował gorący doping trybun, ale doszło w 6. minucie 3. odsłony do gry w przewadze Bruins a Patrice Bergeron ponownie “zmroził” halę. 3:1 dla przyjednych i oddalające się nadzieje? Dla kibiców chicagowskiego klubu może trochę, bynajmniej absolutnie nie dla graczy z głową indianina na trykotach. W tym momencie rozpoczął się szalony pościg gospodarzy, a prawdziwa nawałnica przyniosła dwa gole autorstwa Dave’a Bollanda i Johnny’ego Oduyi. 3:3 i mecz zaczął się od nowa.
Jak wspomniałem, już do zwycięskiego gola trwała nieustannie kapitalna wymiana ciosów używając nomenklatury bokserskiej, ekscytująca walka do granic fizycznej wytrzymałości, grad strzałów z fantastycznymi interwencjami obu bramkarzy. Zakończona efektownym golem dającym zwycięstwo 4:3 Hawks. Zresztą golem nietypowym, bo zdobytym na… trzy raty. Wprawdzie w protokole pomeczowym tę bramkę przypisano dla Andrewa Shawa, niemniej równy udział w kończącym prawie dwie godziny walki na tafli golu mieli Michal Rozsival i Dave Bolland. Pierwszy oddał wszak atomowy strzał, drugi lekko zmienił lot krążka, a Shaw jeszcze delikatnie podniósł “gumę” kompletnie myląc zrozpaczonego bramkarza Bostonu.
Niewątpliwie tym razem bohaterem w chicagowskiej ekipie był Crawford. Bronił bezbłędnie (przy żadnym golu dla rywali nie miał szans na skuteczną interwencję), a popisał się kilkanostoma bardzo dobrymi i kilkoma wręcz niewiarygodnymi obronami. A już podczas gry rywali w przewadze dokonywał istnych cudów zręczności. Wszystkim nieco wątpiącym w jego talent w środę w United Center udowodnił Corey, że jest golkiperem najwyższej światowej klasy.
Hawks prowadzą więc w serii 1-0 po 5. najdłuższej w historii ścisłego finału NHL potyczce. I jeszcze jedna obserwacja: o ile w latach poprzednich własna hala służyła naszej drużynie tak sobie (czytaj: często wcale nie była atutem) to w toczącym się playoffs w meczach u siebie “Jastrzębiom” jakby rosły skrzydła. Dotychczasowy bilans spotkań Blackhawks w United Center to 10 zwycięstw i tylko jednak porażka.
Reasumując, wczoraj byliśmy świadkami wyśmienitego, szalenie ekscytującego spotkania z jakże szczęśliwym dla Chicagolandu finałem. Zapowiada się bardzo wyrównana seria, a już w sobotę, 15 czerwca, potyczka nr 2, ponownie w United Center. Początek o 7 pm.
CHICAGO BLACKHAWKS – BOSTON BRUINS 4:3 po 3 dogrywkach (0:1, 1:1, 2:1, 0:0, 0:0, 1:0)
0-1 Lucic (4. gol w playoffs) asysty: Horton i Krejci 13.11 min.
0-2 Milan Lucic (5) asysta: Krejci 20.51 min.
1-2 Saad (1) asysta: Hossa 23.08 min.
1-3 Bergeron (6) asysty: Seguin i Lucic 46.09 min.
2-3 Bolland (1) asysta: Shaw 48.00 min.
3-3 Johnny Oduya (3) asysty: Krugeri Frolik 52.14 min.
4-3 Andrew Shaw (5) asysty: Bolland i Rozsival 112.08 min.
Strzały na bramkę: 63-54 (8-11, 16-6, 15-8, 8-12, 10-10, 6-7) na korzyść Hawks
Widzów: 22.110
Seria: 1-0 dla Blackhawks
Leszek Pieśniakiewicz
meritum.us