Drugi mecz wielkiego finału National Hockey League i po raz drugi wielkie emocje. Tym razem niestety nasze “Jastrzębie” wylądowały na tarczy, ulegając – ponownie w dodatkowym czasie gry – “Niedźwiadkom” z Bostonu 1:2. W serii więc mamy remis 1-1, a kolejne dwie potyczki odbędą się w TD Garden, arenie Bruins.

Zawodnicy Joela Quenneville znów potwierdzili, iż nie tylko w toczącej się batalii, ale w całym playoffs ich dyspozycję w każdym kolejnym spotkaniu najłatwiej byłoby oddać graficznie. Wszak w sobotni wieczór w United Center także prezentowali się podług wykresu sinusoidalnego. “Jastrzębie” latają bowiem albo bardzo wysoko bądź też nisko, momentami nawet poniżej przyzwoitego pułapu. Jakby wypośrodkowany, przeciętny lot był im absolutnie obcy, nieznany, bądź też nie leży w ich naturze. No, ale może taki już jest urok obecnej ekipy Blackhawks. Paradoksalnie stanowiący czasami o ich ogromnej sile, bo i potrafią frontalnym, zmasowanym atakiem w najmniej spodziewanym momencie zaskoczyć totalnie wszystkich. Przede wszystkim rywali, a przy okazji kibiców. Wczoraj niestety to nie dało końcowego radosnego skutku i po emocjonującym meczu chicagowianie przegrali – chyba przede wszystkim z powodu przewagi fizycznej gości – ważną konfrontację.

Gdy w 1. tercji Hawks z dziką pasją rzuciły się na Bruins odnosiło się wrażenie, że li tylko kwestią czasu jest, kiedy “Jastrzębie” na strzępy rozszarpią “Niedźwiadki” i szybko będzie po meczu. No, ale gdy ostatnią ostoję stanowi tej klasy fachowiec jak Tuukka Rask największa nawałnica może zostać zatrzymana a przytłaczająca wręcz przewaga w grze nie musi być zamieniona na gole. Golkiper Bruins w pierwszych 20 minutach gry wił się jak w ukropie wychodząc zwycięsko z niewiarygodnych opałów. I w sumie tylko jego kapitalnym interwencjom goście zawdzięczają, że ta część gry zakończyła się zaledwie jednobramkowym prowadzeniem Hawks. Po strzale Patricka Sharpa zresztą w 11.22 minucie potyczki. Statystyka czasami kłamie, niemniej akurat w tym wypadku w pełni oddaje przebieg inauguracyjnej 2. mecz serii tercji: 19-4 w strzałach na bramkę. Oczywiście na korzyść “Jastrzębi”.

Nie udało się odskoczyć na samym początku na bezpieczny dystans bramkowy to i w dalszym przebiegu spotkania z każdą kolejną minutą uwidaczniała się przewaga fizyczna gości z Bostonu. Fakt, że wyrównujący gol padł po dość przypadkowym skierowaniu krążka przez  Chrisa Kelly’ego do siatki bramki strzeżonej przez Corey’a Crawforda w kotłowaninie na przedpolu, sprawieliwości jednak trzeba oddać, że gościom ten gol się należał. Długo bowiem przeważali, a w całym regulaminowym czasie gry mieli nieco pecha. Mianowicie trzykrotnie “guma” trafiała w obramowanie naszej bramki. Notabene dwa razy po strzałach weterana Jaromira Jagra. Akurat jego przykład może być potwierdzeniem zasady, iż nikomu nie powinno się zaglądać w metrykę. 41-letni Czech przebywał wczoraj na tafli ponad 20 minut imponując spokojem, precyzją podań, harując na całej długości i szerokości lodowiska. Jagr debiutował w NHL w 1990 roku, dwukrotnie wywalczając z Pittsburgh Penguins Puchar Stanley’a (w 1992 roku “Pingwiny” pokonały w decydującej rozgrywce akurat nasze “Jastrzębie”). Praktykował u boku wielkiego Mario Lemieux i zdaje się, że do dnia dzisiejszego jest mocno zapatrzony w swojego dawnego nauczyciela. Mianowicie tak samo jak legenda amerykańsko-kanadyjskiej ligi hokejowej stała się po zakończeniu kariery właścielem swojego klubu, czyli Penguins, podobnie Jaromir z Kladna kupił HC Kladno. Czyli klub, w którym stawiał pierwsze kroki na tafli. Różnica jednak polega na tym, że Jagr wciąż jest czynnym zawodnikiem. Nadal gra – i to jak! Mogliśmy się o tym przekonać w sobotni wieczór w chicagowskiej hali.

Wspomniałem o niefartownych trzech strzałach w obramowanie bramki i akurat takie uderzenie dało zwycięstwo ekipie z Bostonu. Chciałoby się rzec: do czterech razy sztuka. Gdy najwyraźniej moco zmęczony Brandon Bollig nie przejął krążka w naszej tercji a po błyskawicznym przerzuceniu go do środka  Daniel Paille kropnął jak armaty słupek nie chciał kolejny raz być sprzymierzeńcem gospodarzy. Była dokładnie 13.48 minuta dogrywki, kiedy zapaliło się czerwone światło za bramką absolutnie bezradnego Crawforda. Bo tym razem odbity od słupka krążek nie wyszedł w pole tylko ugrzązł w siatce.

Porażka 1-2, ale po emocjonującym – szczególnie w 1. tercji i dogrywce – spotkaniu. To była prawdziwa hokejowa uczta. Chwilami nawet przepyszna.

CHICAGO BLACKHAWKS – BOSTON BRUINS 1:2 po dogrywce (1:0, 0:1, 0:0, 0:1)

1-0 Sharp (9. gol w playoffs) asysty: Kane i Handzus 11.22 min.     
1-1 Kelly (1) asysta: Paille 34:58
2-1 Paille (3) asysty: Seguin i McQuaid 73:48          

Strzały na bramkę: 33-28 na korzyść Hawks

Widzów: 22.154

W serii: 1-1

Kolejny mecz w poniedziałek, 17 czerwca, w Bostonie (transmisja tv o 7 wieczorem na kanałach CBC, RDS, NBCSN)

Leszek Pieśniakiewicz

meritum.us