Po fantastycznym spotkaniu w TD Garden w Bostonie “Jastrzębie” odniosły w dzisiejszy wieczór jakże cenne zwycięstwo 6:5 (znów wynik ustalony w dodatkowym czasie gry) wyrównując stan serii na 2-2. W sobotę w United Center zabawa więc poniekąd zaczyna się od nowa.

W poprzednich 3 potyczkach wielkiego finału NHL sezonu 2013 emocji nie brakowało, jakkolwiek wszystko, czego doświadczyliśmy do środowego spotkania w Bostonie teraz zdawało się być zaledwie małym piwem, jeśli chodzi o dramaturgię i poziom gry. Zaledwie przystawką do głównego dania, za jaki może uchodzić mecz numer 4 o Puchar Stanley’a. To było kapitalne widowisko z emocjami od pierwszej do ostatniej syreny, czyli w tym wypadku przez 70 minut czystej gry. Fantastyczne akcje z obu stron, zawrotne tempo, walka na całej długości i szerokości lodowiska tak fizyczna, jak i czysto hokejowa. Z soczystymi strzałami i pięknymi golami. Spektakl na najwyższym światowym poziomie w tej dyscyplinie sportu.

Blackhawks tradycyjnie ropoczęli z wysokiego C, jednakowoż tym razem nie mieli już do samego końca praktycznie nawet małej chwili przestoju. Po jednomeczowej absencji wrócił do gry Marian Hossa i jakość gry ofensywnej podopiecznych Joela Quenneville (notabene zdaje się, że pierwszy szkoleniowiec Hawks znalazł sposób na rozmontowanie wcześniej szczelnej obrony Bruins: prostopadłe podania) zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Trudno też było nie zauważyć, iż ponadto inne dwie wielkie gwiazdy chicagowskiego zespołu jakby znacznie jaśniej zaczęły świecić na firmamencie. Jonathan Toews i Patrick Kane w końcu zagrali tak, jak oczekują od nich kibice “Jastrzębi”. Obaj zresztą zdobyli po golu.

Nasz zespół 4-krotnie w tym spotkaniu wychodził na prowadzenie (dwukrotnie na dystans 2 goli), miejscowi jakimś cudem doprowadzali zawsze do wyrównania bilansu. Gdy wydawało się, że szczęście już ich tego dnia nie opuści Brent Seabrook w 09.51 minucie dogrywki strzałem z dystansu podpisał wyrok i sprawiedliwości stało się zadość. Blackhawks bowiem w pełni zasłużyły na wygraną. 6:5 dla “Jastrzębni” i cały Chicagoland oszalał ze szczęścia, jako że pokonanie “Niedźwiadków” na ich tafli oznacza w ogólnym rozrachunku remis w serii 2-2, a sobotę w United Center rywalizacja zacznie się od początku.

Zwycięstwo po heroicznym boju w dzisiejszy wieczór w TD Garden w Bostonie jest tym cenniejsze, że słabszy dzień miał nasz bramkarz Corey Crawford i… sędziowie. Mianowicie bohater poprzednich konfrontacji tym razem nie był w szczytowej formie. Wszystkie 5 goli puścił po strzałach na wysokości swojej lewej ręki, przy czym 3 to były uderzenia z dystansu. No i niestety te ostatnie to były strzały do obrony. Na szczęście gracze w polu zniwelowali straty bramkowe i skończyło się szczęśliwie. Co do panów arbitrów to i z nimi, a nie tylko zespołem Bruins, Hawks wygrali. Długo, bardzo długo gentlemani w czarno-białych trykotach jakoś dziwnie byli jednostronni. Owszem, odsyłali na ławkę kar chicagowian po przewinieniach, tyle że czasami tak błahych, iż trudno je było dostrzec. Po prostu wykazywali iście aptekarską dokładność. I nie byłoby w tym znowu nic złego, gdyby te same kryteria stosowali wobec gospodarzy. Tymczasem w przypadku ewidentnych fauli miejscowych graczy w dwóch pierwszych tercjach sędziowe byli niesłychanie tolerancyjni. To, że główną siłą drużyny prowadzonej przez Claude Juliena jest twardy, fizyczny hokej jest – jak mawiał klasyk, wiadomo który – oczywistą oczywistością. Stąd ostra gra “Niedźwiadków” w żaden sposób dziwić nie może. Jest jednak (może niewielka, ale jednak) różnica między twardym, bezpardonowym hokejem a grą brutalną. Właśnie od wychwytywania rzeczonych niuansów są sędziowie, a dzisiaj – szczególnie w pierwszej fazie meczu – jakoś gospodarzom arbitrzy pozwalali na wszystko. Nawet na chamskie taranowanie oponentów. A już kapitan Bruins Zdeno Chara stanowił swoistą maskotkę meczowych rozjemców. Olbrzym z Trenczyna na Słowacji bezkarnie mógł nieustannie poniewierać najbliżej stojącego zawodnika rywali, bo arbitrzy kompletnie nie reagowali. Dziwne, wszak niemal co drugie zagranie Chary kwalifikowało się do odesłania na ławkę kar, wszak albo przewracał wręcz któregoś z naszych graczy, bądź też nieustannie prowokował uderzając kijem lub zahaczając łokciem.

Na szczęście ani gorszy dzień Crawforda (ponoć zawsze w każdej serii bramkarz ma słabszy mecz), ani też sędziowie nie odebrali wygranej Blackhawks. Jakże cennej, po jakże pięknym meczu.

BOSTON BRUINS – CHICAGO BLACKHAWKS 5:6 po dogrywce (1:1, 2:3, 2:1, 0:1)

0-1 Handzus (3. gol w playoffs) podczas gry w osłabieniu, asysta: Saad 06.48 min.
1-1 Peverley (2) podczas gry w przewadze, asysta: Ference 14.43 min.
1-2 Toews (2) asysta: Rozsival 26.33 min.
1-3 Kane (7) asysty: Bickell i Rozsival 28.41 min.
2-3 Lucic (6) asysta: Chara 34.43 min.
2-4 Kruger (3) – asysty: Frolik i Bolland 35.32 min.
3-4 Bergeron (8) podczas gry w przewadze, asysty: Chara i Jagr 37.22 min.
4-4 Bergeron (9) asysta: Jagr 22.05 min.
4-5 Sharp (10) podczas gry w przewadze, asysty: Hossa i Keith 51.19 min.
5-5 Boychuk (6) asysty: Horton i Krejci 52.14 min.
5-6 Seabrook (3) asysty: Bickell i Kane 69.51 min.

Strzały na bramkę: 47-33 na korzyść Hawks

Widzów: 17.565

W serii: 2-2

W sobotę mecz nr 5 w United Center (początek o 7 wieczorem; transmisje tv na kanałach NBC, CBC, RDS).

Leszek Pieśniakiewicz

meritum.us