Barack Obama dziś formalnie ogłosi nominację Jamesa B. Comey’a na stanowisko dyrektora Federalnego Biura Śledczego. Dotychczasowy szef FBI Robert Mueller po 12 latach służby odchodzi, gdyż nie może już być wybrany na następną kadencję.
Comey był zastępcą prokuratora generalnego podczas pierwszej kadencji George’a Busha, więc wybór traktowany jest jako ukłon demokratycznego prezydenta USA w stronę Republikanów. Demokraci i wszyscy walczący z administracją waszyngtońską w roli Wielkiego Brata przyjmą wybór z satysfakcją, wszak to Comey jako prokurator nie zgadzał się z totalną inwigilacją społeczeństwa pod szyldem walki z terroryzmem. To co było jednak najważniejsze dla policji federalnej przed 11 września 2001 czyli walka z mafią, kartelami narkotykowymi i przestępstwami gospodarczymi zeszło na drugi plan. Dziś najważniejszym wyzwaniem, które stoi przed FBI jest bezpieczeństwo kraju a tego zadania nie da się wykonać bez systemu kontroli na olbrzymią skalę. Czy nadzór sądowy zamiast zbierania trylionów baz danych każdego z nas – co z pewnością będzie forsował Comey – wystarczy by uspokoić wzburzoną ostatnimi aferami społeczność amerykańską?
Kontrkandydatką Comey’a do pełnienia odpowiedzialnej funkcji była Lisa Monaco, była asystentka prokuratora generalnego i doradca prezydenta Obamy d/s zwalczania terroryzmu, ale Biały Dom wypowiedział się o olbrzymim (ponad 2 metry wzrostu) 52-latku w samych superlatywach i jemu powierzył sprawowanie funkcji szefa FBI. Comey rzeczywiście ma gigantyczne doświadczenie zawodowe i to nie tylko w administracji rządowej ale i w biznesie. Przez 5 lat był jednym z dyrektorów Lockheed Martin, ostatnio zasiadał w radzie nadzorczej Bridgewater Associates, funduszu zawiadującego 75 mld dolarów klientów (od uniwersytetów po rządy obcych państw). Comey – prywatnie mąż i ojciec pięciorga dzieci jest także wykładowcą prawa w Columbia Law School w Nowym Jorku.
Comey udowodnił już w 2004 roku, że nie boi się postawić najpotężniejszym ludziom w kraju (w obronie swobód obywatelskich trafił nawet do szpitalnego łóżka swego szefa Johna Ashcrofta by przekonać go o niebezpieczeństwie zakładania podsłuchów) ale stanie dziś przed zadaniem nadzwyczaj trudnym. Federalne Biuro Śledcze nigdy nie było tak mocno atakowane jak za prezydentury Baracka Obamy. Śledzenie dziennikarzy, ataki w Benghazi i Bostonie, afera Snowdena z podsłuchiwaniem całego świata, użycie dronów do obserwacji Amerykanów na terenie kraju. Wyliczanka wpadek zdaje się nie mieć końca. Ponad 36 tys. pracowników FBI z uwagą śledzi zmianę na stanowisku szefa.
Ostatnia roszada na tym stanowisku przypadła na 4 września 2001 roku, oby tym razem nie wydarzyło się nic co w jakimkolwiek stopniu przypominałoby tragedię w Nowym Jorku.
Sławek Sobczak
meritum.us